Odcinek 32

Obłaskawiając Życie. Moje rozmowy z Adrianem

Odcinek 32

VVV

Rozmowa trzydziesta pierwsza.

San Cristóbal de las Casas, 10. lutego

- Nieźle zaczęliśmy w Meksyku, co? Daleko do naszego celu – San Cristóbal de las Casas, a tu tyle jeszcze zwiedzania! Palenque[1]. Ruiny Majów, kaskada Misol-Ha[2] i kaskady Aqua Azul[3] (Błękitnej Wody)!

- Niestety pogoda nie dopisała – deszcz prawie cały dzień.

- W ogóle mi to nie przeszkadza, bo te wspaniale ruiny we mgle i mżawce wyglądają szczególnie tajemniczo.

- Szkoda, że zdjęcia wypadły szaroburo.

- Bo robimy zdjęcia sprzętem amatorskim! Nie chciałeś dźwigać aparatu z lufą na metr długą!

- Nasz nieprofesjonalny sony wystarcza na nasze potrzeby.

- Przeczytałeś tablicę z wymienionymi językami, które funkcjonowały wśród Majów?

- Jeden im nie wystarczył?

- Dla porządku, oto osiem języków Majów: tsetal, tzotzil, tojolabak, chol, lacandón, chuj i zoque.

- Tak, ten jeden by mi się podobał.

- Nie miałeś okazji słuchać mojej rozmowy z naszym kierowcą i przewodnikiem. Była bardzo pouczająca. Tytułem wprowadzenia przypomnę ci historię ruchu rewolucyjnego w tym najbiedniejszym meksykańskim stanie Chiapas. Nierozwiązane od zawsze problemy społeczne znalazły swe ujście 1 stycznia 1994 r., kiedy to rozpoczęło się w tym stanie powstanie ludności indiańskiej, znane jako powstanie Zapatystów, walczącej o swą godność, prawa i możliwość przetrwania w skostniałej strukturze własności ziemi. Konflikt trwał głównie w czasie, gdy prezydentem był Ernesto Zedillo Ponce de León. Po zmianie prezydenta doszło do podpisania porozumienia z rządem i nastała krucha równowaga. Mimo kolejnych obietnic administracji rządowej napięcie społeczne w Chiapas istnieje cały czas a problemy pozostały nadal nierozwiązane. Koleni prezydenci z cynizmem obiecują zmiany w traktowaniu tych ludzi, aby wkrótce robić to samo, co ich poprzednicy. Widocznym dla turystów rezultatem tej sytuacji jest nieprawdopodobna militaryzacja kraju kosztem społeczeństwa.

- Chociaż przynudzasz, muszę się zgodzić, że ta historia jest ważna, aby w ogóle zrozumieć atmosferę w tym stanie, a szczególnie obecność policji Zapatystów, czyli własnej policji rewolucjonistów, obok innych służb.

- Cele były szlachetne, ale teraz ta policja służy głównie do ściągania dodatkowych opłat za wjazd na tereny, które ona kontroluje.

- Czyli poszerzyło się pole korupcji.

- I właśnie o tym rozmawiałem z naszym przewodnikiem. Starał mi się wyjaśnić, że korupcja zabija jego biznes, bo ceny rosną wraz z łapówkami, które musi dawać!! Korupcja rozbija społeczeństwo – mówił i w tym samym czasie płacił przedstawicielowi Zapatystów pobierającemu opłatę za wjazd, tylko połowę jej oficjalnej wartości za dziesięciu pasażerów, a drugą połowę podzielił na dwie części i jedną z nich dał „na lewo” temu poborcy, a sam zachował drugą.

- Widziałeś to?

- Tak. I natychmiast zareagowałem pytaniem jak nazywa się to, co on właśnie zrobił. Odpowiedział, że to konieczność życiowa.

- I tak to się kręci.

- Szans na zmianę nie widać. W Chiapas widać za to wielką biedę dotyczącą głównie Indian.

- Przejazd przez trzy stany meksykańskie: Campeche, Tabasco i Chiapas był przeżyciem samym w sobie. Autokar był luksusowy. Naszym przewoźnikom daleko do takiego standardu, ale ten stan dróg w Meksyku! Spałeś, więc nie widziałeś, że droga przez cały czas była górzysta, bardzo kręta, wąska i miała fatalną nawierzchnię, a na dodatek odcinkami  brakowało jej całkiem.

- Powodem były osunięcia ziemi w wyniku wielkich opadów kilka miesięcy temu. Latami nic się nie robi, aby te dziury naprawić. Przez większość trasy udawałem, że śpię, aby nie przeżywać tego, co się dzieje na drodze. No, a w końcu mieliśmy również awarię naszego autokaru.

- Którą sprytni kierowcy usunęli w ciągu pół godziny czyszcząc filtr paliwa.

- W końcu szczęśliwie dojechaliśmy do San Cristóbal de las Casas[4] –  miasta położonego w centralnej części stanu Chiapas. Jest to stolica kulturalna stanu i jedno z najpiękniejszych miast Meksyku. Przez meksykańskie ministerstwo turystyki nazywane Pueblo Mágico (Magiczne Miejsce).

- Już wiem, że nazwa Cristóbal de las Casas pochodzi od nazwiska pierwszego Hiszpana, który walczył o równe prawa dla Indian.

- I został świętym, stąd pełna nazwa San Cristóbal de las Casas. Wydaje mi się, że ciekawy jest powód, dla którego wybraliśmy się tak daleko na południe Meksyku.

- Bo chciałeś pojechać do Gwatemali, gdzie wcześniej jeszcze nie byłe?

- To też. Przyjechaliśmy tu, aby odwiedzić Monikę, twoją bliską kuzynkę, która wraz ze swoim meksykańskim partnerem – Rodolfo, prowadzi młodzieżowy hostel. Mają wspaniałego syna, półtorarocznego Emiliano i sporo kłopotów z prowadzeniem biznesu.

- Nic w Meksyku nie łatwe. Chociaż otwarcie własnej firmy trwa krócej niż w Polsce.

- Jednak należy liczyć się z wymogami lokalnej korupcji i stylu życia. Nie ma powodu do pośpiechu. Czas nie jest najważniejszy. Zdrowie jest ważne. Żadne spotkanie nie rozpoczyna się o umówionej godzinie.

- Trzeba to zaakceptować i robić tak samo, w przeciwnym razie można zwariować.

- Lub umrzeć z głodu, gdy jest się zaproszonym na kolację, powiedzmy na godzinę dziewiętnastą.

- Na tę kolację, a właściwie na grillowanie, z Moniką i Rudi’m wyszliśmy z domu dopiero o dwudziestej, bo przecież nie było pośpiechu.

- Nie widziałeś tego, ale na miejscu okazało się, że mięso zostało właśnie wyjęte z zamrażalnika, a czegoś tam brakuje do samego grilla.

- Trzeba było po to coś pojechać. A potem spróbować rozpalić upartego grilla.

- Co zajęło około dwóch godzin. Bez wcześniejszej kolacji skręcało mnie z głodu.

- Widziałem, że ratowałeś się winem.

- Trochę się oszukiwałem.

- Dobrze po północy podano mocno podwęglone mięso, które dla mnie nie wyglądało zachęcająco.

- Nie, nie wyglądało źle. Miało jedną wadę. Było niedosmażone. Po prostu twarde. Dla mnie niejadalne. A w kuchni stała całkiem porządna kuchenka, na której w godzinę z tego mięsa zrobiłbym całkiem niezłe steki.

- Za to wasze rozmowy były interesujące.

- Tak, poznaliśmy czterech przyjaciół, z których każdy miał odrębne poglądy polityczne oraz pomysły na rozwiązanie społecznych problemów Meksyku.

- Co wcale nie psuje ich przyjaźni. Wiele dowiedzieliśmy się od nich o tym kraju. Z kolei dzięki Monice, a przede wszystkim Rudi’emu poznaliśmy z bliska życie Indian w miasteczku San Juan Chamula.[5]

- Indian z plemienia Tzotzil.

- Musisz się pomądrzyć!

- Inaczej byś nie wiedział. Och, przepraszam, wiedziałbyś, bo zajrzałbyś do swojego Internetu i wszystko przeczytał! A ja musiałem mordować się z książkami.

- I niszczyłeś lasy na papier! A fe, a nieładnie, nieekologicznie!!

- Nawet zdjęć nie trzeba samemu robić. Wszystko jest w internetowej Wikipedii!

- Nie ma cię w Internecie, nie istniejesz!

- Zgroza! San Juan Chamula słynie z indiańskiego folkloru, mieszaniny katolicyzmu i pogańskich tradycji prekolumbijskich. Centrum duchowym jest kościół św. Jana (San Juan) stojący przy rynku.

- Wizyta w tym kościele naprawdę zrobiła na mnie wrażenie. Najpierw ta podłoga w całości wyścielona jakąś trawą, czy igliwiem, osmalone ściany i silny zapach dymu, potem zapach niezliczonych świec, a w końcu widok grup Indian siedzących na podłodze wokół nich.

- Zbierają się całymi rodzinami, aby modlić się do swoich świętych, składać ofiary i wypijać wyprodukowany w domu alkohol o nazwie posh w geście podobnym do toastu,

- Pili również coca-colę, fantę i inne trunki.

- Dla mnie niesamowite były ich modlitwy wypowiadane pojedynczo lub przez całe grupy rytmicznie, na głos, przy jednoczesnym miarowym kołysaniu się.

- To przypominało jakiś trans.

- Wzbudzała szacunek ta ich gorliwość.

- Jednak składanie ofiar z żywych zwierząt to już przesada.

- Tylko w tym kościele wolno im to robić. Zabijanie zwierząt, głównie kur, w ofierze świętemu, służy wymodlaniu zdrowia dla któregoś członka rodziny. Zabita kura ma przejąć chorobę. Po tej ceremonii biedna kura zostaje zakopana razem ze swoją „nową chorobą”.

- Mordują te kury przez ukręcenie im łba!

- Usłyszałem jak chrupnęło coś w dłoniach Indianki.

- W Chamuli też działa własna lokalna policja, ubrana w skóry z owiec, która pilnuje porządku oraz wnoszenia stosownych opłat przez turystów. Pod żadnym pozorem nie wolno ich fotografować. Zresztą w kościele też nie wolno fotografować Indian podczas odprawiania ich rytualnych modłów.

- Ci biedni Indianie niechętnie patrzą na turystów, mimo iż częściowo z nich żyją. Ta niechęć ma swoje korzenie w historii tej ziemi, której Majowie byli niegdyś niepodzielnymi gospodarzami, a od czasów hiszpańskiej konkwisty bezskutecznie walczą o swoje prawa.

- Jakie prawa mieli wobec ciebie twoi przyjaciele, w czasie, kiedy się spotkaliśmy, bo wydawało mi się, że na wiele mogli sobie pozwolić.

- Chyba masz rację. Bardzo ich potrzebowałem, aby nie zostać samemu i nie zrobić czegoś głupiego.

- Czy poznanie mnie i włączenie mnie do waszej grupy było czymś takim?

- Po przyjacielsku ostrzegano mnie tylko, abym pochopnie nie podejmował żadnych decyzji, żeby nie było powtórki. Jednak od pewnego momentu ich władza nade mną przestała odgrywać jakąkolwiek rolę.

- I tu właśnie dostrzegam początek ich niechęci do mnie.

- Przesadzasz. Jeżeli w ogóle mówimy o niechęci do ciebie, to pojawiła się ona znacznie później.

- Co ja takiego zrobiłem?

- Ty? Zapewniam cię, że ty nie zrobiłeś niczego złego.

Pojawiłeś się w Galerach w sylwestra 1999/2000 i na godzinę przed północą moje życie zmieniło się. Tyle, że wtedy jeszcze tego nie wiedziałem.

- A co ja mogłem wiedzieć?!

- Niewiele. A wracając do moich układów z przyjaciółmi, muszę wyjaśnić, że to o mnie tu chodziło w tej zazdrości. Bo to była zazdrość o przyjaciela. Źle rozumiana zazdrość. Źle rozumiana przyjaźń. Zaborcza i egoistyczna. W konsekwencji ty stałeś się ofiarą i po części celem ich ataków. Swoje żale do mnie przenieśli na ciebie. Może uda się w naszej rozmowie jakoś rozwikłać przyczyny takiego końca naszej/mojej znajomości z nimi. Ale wróćmy jeszcze do Galer i poprawin w wieczór noworoczny. Dlaczego zgodziłeś się zostać, a potem przyjąłeś moją propozycję wyjazdu ze mną do Szwecji, dokąd jechałem służbowo?

- Zostałem, bo dobrze się z wami poczułem, a potem wydarzyło się coś, co zdecydowało o mojej decyzji. W trakcie wieczoru, w lokalu pojawił się mój rzekomy chłopak - Przemek z kumplami. Potraktował mnie zwykłym „- Cześć” - i zignorował. Był ostatnią osobą, którą chciałem tamtego wieczoru oglądać. Udało mu się popsuć mi humor, co również udzieliło się tobie.

- Zupełnie nie zdawałem sobie z tego sprawy, bo nie zwróciłem na nich uwagi.

- Pojawienie się Przemka w Galerach w Nowy Rok dobiło mnie. Mieliśmy razem spędzać tam tego sylwestra, ale on nie pojawił się w pociągu, do którego miał dosiąść na trasie do Jeleniej Góry. Dla mnie to był koniec. Znowu nie miałem nikogo.

- I dlatego w Galerach byłeś sam.

- Zgodziłem się na wyjazd do Szwecji, bo nigdy tam nie byłem i chciałem pojeździć twoim volvo, bo przecież powiedziałeś, że potrzebujesz kierowcy.

- To nie było na przynętę! Samochód miał polską rejestrację, a mnie z kartą stałego pobytu w Szwecji, zgodnie z ich przepisami celnymi, nie wolno było prowadzić nie-szwedzkiego samochodu.

- Ha, ha. Po nocnym rejsie ze Świnoujścia do Ystad, to ty zjechałeś z promu i całą drogę do Göteborga prowadziłeś ten samochód!

- Zgadnij dlaczego. Byłem tak zakręcony… Nie, powiem szczerze, tak zauroczony, że wszystko odbywało się bez kontroli, bez logicznego myślenia.

- Trzymałeś się dzielnie. Nie wykazywałeś objawów szaleństwa, ani choroby.

- Pokpij sobie teraz trochę. Twoje prawo. Wtedy w głowie miałem szum i buzowało mi jedno pytanie. Czy mam szansę?

- Jaką szansę?

- Zawrócić ci w głowie. Wywołać w tobie jakieś uczucia, do których będę mógł się odwołać budując kontakty między nami.

- Ja miałem w głowie zieloność szczypioru. Wszystko wydawało mi się takie naturalne. Wielkimi krokami wkraczałem w twoje życie. Nie byłem pewien, czy to wszystko ogarniam.

- Wiedziałem, że byłeś „świeżynką”.

- Co to za slang?

- Taki mój własny neologizm na potrzebę sytuacji. Nie chciałem niczego zepsuć. Dla mnie to nie była przygoda i przez cały czas zastanawiałem się, co zrobić lub czego nie zrobić, aby i dla ciebie nie było to tylko przygodą.

- Ktoś tu musiał myśleć. Chyba ci się udało.

- Chyba? Jesteśmy ze sobą dwanaście lat! Dzisiaj jest nasza rocznica, a ty mówisz mi, że chyba mi się udało?!

- Spoko. Obaj wiemy, że z nas dwóch ty jesteś bardziej sentymentalny. Przywiązujesz wagę do rocznic, rozczulają cię różne sytuacje, na które ja w ogóle nie reaguję, ronisz łezki na filmach, przejmujesz się losem innych…

- Nie udawaj twardziela. To ty pamiętasz o urodzinach i imieninach całej naszej rodziny i znajomych.

- Przypominacz w telefonie mi w tym pomaga! 

Dodaj komentarz