Pożegnanie z Bangkokiem

Odpoczęliśmy w Bangkoku po trudach podróży po Myanmarze i czas zbierać się do dalszej drogi.

Zanim jednak udamy się dalej, trzeba godnie pożegnać miasto, w którym czujemy się jak w domu.

Naszym azjatyckim domu.

Odkryliśmy dzielnicę, która ma nazwę od głównej ulicy: Khao San.

W drodze do  niej przejeżdżaliśmy aleją, na której dorocznie odbywają się parady w związku z urodzinami króla Ramy IX, 5 grudnia każdego roku. Aleja oświetlona jak na Boże Narodzenie. 

W tym roku Król poprosił o nieobchodzenie jego urodzin ze względu na biedę w części kraju nawiedzonego tragiczną powodzią. Tajowie mają wiele powodów, aby kocha‭ć swego władcę - wielkiego demokratę. Ale to nie on rządzi krajem.

Nic praktycznie wcześniej o tej dzielnicy nie wiedzieliśmy. Zaskoczenie pełne. To tutaj gromadzą się głównie młodzi ludzie ze wszystkich stron świata. To nie są turyści z kasą i dlatego tu właśnie znaleźli swój raj. Dzielnicę tę nazwywa się często  dzielnicą plecakowiczów.

Pokoje gościnne od 40 zł, dobre jedzenie od 5 zł. Smażone koniki polne i inne świerszcze i insekty po 2 zł za 100 g.

No i to, co najważniejsze. Tani alkohol i fajki wodne. Już nie trzeba męczyć się pijąc ze szklanek - można pić z wiaderek, a moc tego drinka robiona jest na życzenie.

Jak to zwykle bywa z młodymi turystami, nie zawsze zachowują się należycie (cokolwiek to oznacza) i w efekcie słychać "ogólnoświatowy" hałas, pijackie wrzaski i niepewność w nogach niektórych jednostek. My nigdy nie widzieliśmy pijanego Taja, na przykład.

Wszystko to jest szalenie barwne i niesie atmosferę swobody. Nie tylko obyczaju.

I my poddaliśmy się tej atmosferze żegnając się z Bangkokiem wiaderkami mojito i margarity.

Dodaj komentarz