Książka Dona cd.

Przebudowa/rozbudowa naszej strony przedłuża się. 

Wobce braku zdarzeń wartych opisu i fotografowania  w "Kameleonie" i okolicy, zanim będę umieszczać odcinki opowieści Dona w specjalny, wygodniejszy sposób, dzisiaj odcinek drugi poniżej.

Dla przypomnienia, odcinek I umieściem 25.11. Dzisiaj dodałem tam kilka zdjęć.

 

ODCINEK II

PRZEDMOWA

Drogi Czytelniku,

Skoro jako autor zdecydowałem się podzielić się z tobą przygodą, której doświadczyłem jako ostatni poganiacz stada bydła[1], czyli australijski kowboj na osławionym Szlaku Canninga, i wyraziłem w toku tej opowieści bardzo zdecydowane opinie na temat niektórych zasad i zdarzeń, mam przeświadczenie, że muszę odsłonić część mego prywatnego życia, abyś mógł zrozumieć jak doszedłem do wiedzy, która upoważniła mnie do wyrażania takich sądów.

Urodziłem się w 1939, przed rozpoczęciem II Wojny Światowej. Uważam, że mój charakter, niezależnie ode mnie, został ukształtowany przez kilka traumatycznych wydarzeń. Pierwszym był lęk przed ewentualna zwycięską inwazją japońską i jej konsekwencjami dla męskiej części populacji Australii. Drugą była utrata poczucia bezpieczeństwa, którą odczuwał mały chłopiec z powodu rozpadu życia rodzinnego. Te powody, wyraźnie o znaczącym negatywnym wpływie, wytworzyły we mnie silną potrzebę bycia całkowicie niezależnym. Od nikogo. I dlatego też, w wieku trzynastu lat, postanowiłem uciec skąd mieszkałem i rozpocząć życie w przemyśle hodowlanym. Decyzja ta, poza zapewnieniem mi zakwaterowania, a było ono częścią mojej zapłaty, doprowadziła mnie do osobistych kontaktów z typem ludzi, których można było znaleźć wyłącznie w buszu australijskim. Stosowali oni w swoim zachowaniu prostą zasadę grzecznej bezpośredniości: „ciężka praca - prosta rozmowa”. Coś, co umiłowałem natychmiast i pod kuratelą tych ludzi wyrosłem na zdolnego młodego kowboja z podejściem pozbawionym lekceważenia pracy i brakiem poczucia jej bezsensu.

W poszukiwaniu szczególnego wzorca do naśladowania, przeszukiwałem również dokumenty napisane o ludziach z charakterem i ogromnej sile woli. Próbowałem zrozumieć jak rozwijali wymagane umiejętności, by osiągnąć wyżyny osobistego sukcesu. A jednocześnie, poprzez własne obserwacje, uświadomiłem sobie, że większość prominentnych postaci społeczeństwa, w niedziele angażowała się w życie religijne. Do końca, mimo iż nie rozumiałem ich motywacji, nosiłem w swoim dobytku jako nieodłącznego towarzysza, książkę „Komentarz Peake’a do Biblii”.[2]

Po zetknięciu się, podczas krótkiego, ale katastrofalnego okresu pobytu w wojsku, z ludźmi o wielu różnych filozofiach życia, z coraz większym zainteresowaniem zacząłem śledzić wydarzenia takie jak rewolucja Fidela Castro przeciw dyktatorowi Batiście na Kubie. I znowu, próbowałem zrozumieć DLACZEGO ludzie robili pewne rzeczy, a nie JAK je robili. Również poprzez moją ufność i przywiązanie do zwierząt stałem się odpowiedzialnym opiekunem ich dobrostanu.

A teraz, za twoim zezwoleniem, chciałbym zabrać cię w podróż na jednym z najtrudniejszych szlaków przeganiania bydła w historii australijskiego buszu – Outbacku[3].

Dziękuję.

Zastrzeżenie:

Ta opowieść o mojej podróży na Szlaku Canninga została napisana i wydana przeze mnie samego, bez edytora i wydawcy. I, przed Bogiem, składam szczere przeprosiny za jakiekolwiek niezręczności, urażenia uczuć i obrazę, które mogły by być spowodowane stosowaniem pewnej terminologii, której użycie było konieczne, aby zapewnić autentyczność czasu i miejsca. Jestem całkowicie świadomy, że nie ma ona zastosowania w dzisiejszych czasach.

Z poważaniem,

Don Tait

DODATEK

Miejsca, o których mowa:

Zagroda Bilaluna, przez swoje oddalenie i położenie, była jedyną posiadłością z bydłem hodowlanym, która pozostała w australijskim bezludnym Outbacku, gdzie modus operandi i metoda transportu opierały się na wielbłądach. Wykorzystanie tego starożytnego zwierzęcia w życiu codziennym, tworzyło atmosferę, jakby z innej epoki. Dla Aborygenów, których urodzenia zapisywano w dzienniku Zagrody, był to ich dom. Nigdy nie byli w mieście, a na swój doroczny urlop szli na wędrówkę po centralnych pustyniach Australii, utrzymując w ten sposób swoje związki z kulturą epoki kamienia. Gdy Szlak Canninga uległ zniszczeniu, a właściciele ich domu zmienili się, styl życia Aborygenów zaginął, a ich kultura zaniknęła.

Działalność:

Działalność na Szlaku Canninga mogła przyczynić się do narodzin praw Aborygenów do ziemi.

Aby zostać poganiaczem na tym Szlaku, jednym z kryteriów, które trzeba było spełniać, było usunięcie wyrostka robaczkowego. Dowiezienie do sali operacyjnej na czas w przypadku pęknięcia wyrostka było praktycznie niemożliwe. O ile mi wiadomo, nigdy o to nie pytano kowboja – Aborygena.

Komunikacja między "białymi" a "czarnymi" ograniczała się do kontaktów głównego kowboja - poganiacza z szefem robotników zagrodowych. Bywały drobne odstępstwa od tej zasady, ale powstała wcześniej nieufność miała długotrwały wpływ na wpół-funkcjonowanie tych dwóch cywilizacji.

Chciałbym również, skoro moje doświadczenie pochodzi z pierwszej ręki, dotknąć ohydnego problemu okrucieństwa ocierającego się o morderstwo, zastosowanego wobec młodej lokalnej dziewczyny, które zostało usankcjonowane przez Native Law[4], a które opisuję na końcowych stronach tej opowieści.

  

ROZDZIAŁ I

MOJE ZAPOZNANIE SIĘ Z ZAGRODĄ BILALUNA

Pod koniec listopada 1957, po przeczytaniu artykułu w czasopiśmie „People” o charyzmatycznym człowieku Wally’m Dowlingu i jego powiązaniach z Zachodnioaustralijską posiadłością Zagrodą Bilaluna i Szlakiem Canninga, postanowiłem, jako że moje zatrudnienie w Zagrodzie Brunette Downs w Terytorium Północnym było tylko w zastępstwie, wysłać telegram przez Royal Flying Doctros Service[5], do zarządzającego Zagrodą Bilaluna wyrażając swoje pragnienie zatrudnienia się tam. Dołączyłem krótki opis mojego doświadczenia w przemyśle hodowlanym.

Na początku lutego kolejnego roku dostałem list informujący mnie, że było wolne miejsce głównego kowboja i, jeżeli jestem zainteresowany, miałem odpowiedzieć jak najszybciej. Uczyniłem to natychmiast, telegramem, ponownie poprzez Królewską Służbę Latających Lekarzy, potwierdzając moją akceptację i gotowość podjęcia pracy za około dwa tygodnie.

Na szczęście, jak się dowiedziałem, główny kowboj w Brunette Downs, Don Booth, człowiek, którego zastępowałem, wracał najbliższym samolotem pocztowym. Tak więc, z błogosławieństwem George’a Lewisa, zarządcy Brunette Downs, i z wielkimi oczekiwaniami co do mojej nowej przygody, czekałem na wylądowanie samolotu, który miał mnie zabrać do Alice Springs. Skąd, 28 lutego 1958, poleciałem samolotem De Havilland, linii Connelan Airways via Tanamies do Zagrody Bilaluna w Zachodniej Australii.

Po niezliczonych godzinach lotu usłyszałem, gdy samolot zatoczył małe koło nad ziemią, pilota, który głośno oświadczył – Panie Tait, tam jest pański przystanek, Zagroda Bilaluna.

Natychmiast spojrzałem w dół przez okno i ujrzałem kilka zabudowań różnej wielkości, zagrodę dla bydła, stado garbatych zwierząt, wszystkie zgromadzone na końcu niczym nieporośniętego prostokątnego pasa, który uznałem za pas startowy. Następnie, gdy samolot wyrównał lot i zaczął zniżać się do lądowania, wyjrzałem przez okno, aby zobaczyć przesuwający się obok, piaszczysty płaski ląd z gęstym pokryciem jasnozielonych kęp. Ze względu na to, że przez wiele godzin przelatywaliśmy nad piaszczystymi wydmami i wielkimi glinianymi lejami, widok tej trawy wywołał u mnie uśmiech radości na twarzy, gdy pomyślałem - To, na pewno, przebija nagą, czarną ziemię Zagrody Brunette Downs.

Kiedy bezpiecznie znaleźliśmy się na ziemi, zatrzymaliśmy się przy małej budce z drewnianych bali. Pilot otworzył drzwi, opuścił schodki, zszedł na ziemię, a ja podążyłem za nim. Podjechał land-rover i zatrzymał się przy samolocie. Potem niski, tęgi mężczyzna w średnim wieku zaczął wydostawać się z pojazdu, a pilot cicho powiedział do mnie – To jest Len Brown, zarządca.

A potem głośniej – Do cholery, Len. Ale tu gorąco. Jak tylko twój nowy szef kowbojów wyciągnie swoją torbę[6] z luku bagażowego, a ja przekażę ci dokumenty i paczki, zabieram się stąd. - Następnie odwrócił się, otworzył małe drzwi obok schodów, sięgnął w głąb i wyciągnął mój bagaż z luku. Kiedy chwyciłem go i przerzuciłem przez ramię, usłyszałem – Faktycznie, dzisiaj jest cholernie gorąco, a jeśli tyś Don Tait, ja jestem Len Brown, zarządca. Witamy cię w Bilaluna.

 Obróciłem się, podszedłem do przodu, uścisnęliśmy sobie dłonie i powiedziałem – Tak, jestem Don Taitl!

Wtedy pilot wyjął torbę pocztową i dwie małe paczki, a Len Brown, zapytał – I to wszystko?

Pilot odpowiedział – Tak.

Korzystając z okazji, podziękowałem pilotowi za przyjemny lot i ze skinieniem głowy do Lena Browna chwyciłem torbę pocztową i po odebraniu paczek od pilota podszedłem do land-rovera. Po czym, po umieszczeniu torby i paczek na przednim siedzeniu, odwróciłem się, aby wrzucić mój plecak do tyłu pojazdu. I wtedy wyczułem ten szczególny zapach, charakterystyczny dla pustyni. Patrząc poprzez migocące fale gorąca spojrzałem daleko na zachód, na tę ogromną piaszczystą wydmę, przypominającą pasmo górskie i zacząłem wzrokiem podążać za jej linią.

Gdy usłyszałem, że Len Brown życzy pilotowi bezpiecznej podróż z powrotem do Alice, i obejrzawszy się przez ramię, zobaczyłem, że wsiada już do land-rovera, rzuciłem torbę na tył samochodu i już z siedzenia usłyszałem warkot silnika samolotu i manewr pilota silnikami, aby samolot ruszył z miejsca. Ogromna chmura pyłu wydobyła się spod skrzydeł, która zmusiła Lena Browna do przejechania na drugą stronę samolotu, z dala od pyłu. Gdy siedzieliśmy tam czekając, zapytałem - Przepraszam, ale czy mógłby mi pan powiedzieć jak często samolot pocztowy tu przylatuje?

Usłyszałem szorstką odpowiedź, gdy patrzył na kołujący samolot - Co miesiąc. Bo?

Słysząc ten ton głosu, zawahałem się na chwilę, po czym dalej - Och! Gdy byłem wczoraj w Alice Springs, zaprenumerowałem czasopismo National Geographic i, skoro wychodzi co miesiąc, ta regularność doskonale mi pasuje.

Odwrócił się, a potem z uśmiechem stwierdził - National Geographic, mówisz. To dobry magazyn, ty trochę czytasz, co?

Uspokojony jego uśmiechem, odpowiedziałem - Nie, tak naprawdę niezbyt wiele. Bardzo interesuję się walką Fidela Castro przeciw dyktaturze Batisty na Kubie.

Jego uśmiech zaczął zanikać i zapytał - Fidel, kto? - Właśnie wtedy, z rykiem i jeszcze większą chmurą pyłu, samolot przejechał obok nas, kierując się w stronę pasa startowego. A kiedy pył zaczął się opadać, Brown podjechał land-roverem do przodu, na pas startowy i zaczął podążać za samolotem do momentu, aż ten podniósł się z ziemi i uniósł w powietrze, po czym Brown wjechał na drogę w kierunku grupy domów, które wdziałem z samolotu. Gdy zabudowania przybliżyły się i zaczęły przyjmować bardziej konkretny widok, usłyszałem - To tam, to Zagroda!

Z powodu wiatru i hałasu po prostu kiwnąłem głową, by potwierdzić, że usłyszałem go i nadal rozglądałem się. Zupełnie nagle zobaczyłem wysokie ogrodzenie z drutu kolczastego, biegnące równolegle do budynków. Po minięciu tych budynków i skręcie za rogiem ogrodzenia zobaczyłem coś, co było jakimś komitetem powitalnym.

W nieregularnej linii po jednej stronie drogi prowadzącej do bramy wjazdowej stało kilku starszych mężczyzn, wszyscy ubrani w kolorowe kapelusze, niebieskie koszule i spodnie robocze. A po drugiej stronie drogi stało w podobnym szyku kilka starszych kobiet, wszystkie ubrane w zwykłe białe perkalowe sukienki, długie do kostek. Niezbyt dobrze rozumiejąc, co to miało oznaczać, nie patrzyłem na nich, gdy przejeżdżaliśmy obok.

Gdy byliśmy już poza bramą, Brown skręcił i stanął przed pobielonym barakiem zwanym chatą Sydney’a Wiliamsa[7]. Gdzie, po wyjściu z pojazdu powiedział wskazując na ten budynek - To jest kwatera dla mężczyzn, a pomieszczenie głównego kowboja jest tam - wskazując na drzwi najbliżej nas. - W drugim pomieszczeniu mieszka twój człowiek od wielbłądów, stary Jimmy Ester. Niewiele będziesz miał z nim kontaktu. Jest muzułmaninem i w zasadzie zajmuje się swoimi sprawami.

Rozglądając się, zauważyłem przed budynkiem ciemnozielone drzewo frandżipani[8] otoczone rozłożystym zielonym trawnikiem. Jako, że byłem bardziej przyzwyczajony do surowych i zaniedbanych placów dla zwierząt, przez moment poczułem się nie na miejscu. Następnie po oswojeniu się z tą różnicą sięgnąłem do tyłu po mój plecak, a Brown kontynuował - Umieściłem wydrążone kikuty pni wzdłuż tej strony obozowiska i tam jest jeden z nich - wskazywał na krótki pień o wysokości trzech stóp, wystający z gołej ziemi. - To jest miejsce, gdzie będziesz sikać. Uważaj, abyś nie został złapany, bo nie toleruję sikania na ściany domu, przez białych, czy przez czarnych. A toaleta znajduje się z tyłu kwatery.

Następnie, wskazując głową w kierunku zbiornika na wysokim stojaku, położonego na środku otwartej przestrzeni między budynkami, otoczonego na dole pomalowaną na zielono blachą falistą, powiedział - To jest umywania razem z prysznicem. Wszyscy z niej korzystamy, to znaczy my, nie czarni. Kiedy stąd będziesz wychodzić zostaw to miejsce czyste i uporządkowane. I skoro wszystkie twoje ubrania będą prane i prasowane, a obiad jemy zawsze jest przy moim stole, więc przychodź do jadalni w świeżej koszuli.

W tej chwili zacząłem się zastanawiać, w co się wpakowałem. Bo nigdy przedtem nie wprowadzano m nie do miejsca pracy w taki sposób, a przecież ja tu przyjechałem, tylko po to, aby nauczyć się pracy z wielbłądami. Byłem przekonany, że jego osobiste poglądy na niektóre tematy, takie jak sikanie na ścianę, są jego sprawą, nie moją.

Następnie, jakby zadowolony, że zrozumiałem wszystkie jego polecenia, odwrócił się na pięcie i zaczął iść w kierunku większego budynku, na który wcześniej wskazywał, że jest to Zagroda. Ale zanim uszedł dziesięć kroków, zapytałem  - Przepraszam, ale jak się mamy do siebie zwracać?

Zatrzymał się, odwrócił lekko w moją stronę i odpowiedział - Ponieważ jesteś głównym kowbojem i jedyną, poza mną białą osobą tutaj, powinniśmy zwracać się do siebie nawzajem po imieniu. Mam na imię Len i sądzę, że ty jesteś Don, a kolacja jest o szóstej, okej?

Po czym poszedł dalej w kierunku Zagrody. Gdy patrzyłam jak odchodzi, pomyślałem - Coś cię musiało wkurzyć - ale nie mając pojęcia, jaka jest jego tego przyczyna złapałem plecak i przechodząc przez ganek wszedłem do pomieszczenia przeznaczonego dla głównego kowboja.

[1] Stockman (ang.) – oborowy, pracownik stada bydła, poganiacz. Tu: rodzaj kowboja australijskiego. Dla uproszczenia będzie stosowana ta nazwa (tłum.).

[2] „Peake's Commentary on the Bible” jest jednotomowym komentarzem do Biblii, który zwraca szczególną uwagę na biblijną archeologię – w owym czasie najnowsze odkrycia biblijnych rękopisów.

[3] Outback – określenie rozległych, słabo zaludnionych, w przeważającej części pustynnych i półpustynnych obszarów w środkowej Australii. Administracyjnie Outback leży w granicach stanów Australia Zachodnia, Australia Południowa, Queensland i Nowa Południowa Walia oraz Terytorium Północnego. W regionie, na ograniczoną skalę rozwinęło się rolnictwo (hodowla bydła i owiec) oraz przemysł wydobywczy. Rdzenni Australijczycy żyli na Outbacku przez około 50 tysięcy lat, aż do praktycznego wytępienia ich przez kolonistów.

 [4] Prawo Ludzi Lokalnych

[5] Royal Flying Doctor Service of Australia (Królewska Służba Latających Lekarzy Australii, RFDS) – australijska organizacja pozarządowa świadcząca pomoc medyczną dla osób mieszkających na tzw. Outback (w buszu), jak w Australii określa się osiedla ludzkie oddalone o dziesiątki, a często wręcz setki kilometrów od większych ośrodków.

[6] Właściwie: dobytek (swag) - W Australii swag to przenośny zestaw do spania. Zwykle jest to rolowana w tradycyjny sposób mata noszona przez podróżnego pieszo w buszu. Czasami określa się go mianem "łóżka - plecaka". Swag był noszony przez „fryzjerów” owiec, górników, najemnych robotników rolnych, bezrobotnych i wielu innych. Tu: plecak.

[7] Chaty Sidneya Williamsa powstały jako baraki wojskowe w latach trzydziestych. Zbudowane na stalowej ramie, pokryte blachą falistą, zamykane blaszanymi wrotami z każdej strony.

[8] Frangipani (ang.) Plumeria biała – gatunek niewielkiego drzewa z rodziny toinowatych. Pochodzi z Karaibów. Obecnie w całych tropikach jedna z bardziej rozpowszechnionych i popularnych roślin ozdobnych.

Dodaj komentarz