ODCINEK V

ODCINEK V

Następnego ranka, gdy szedłem na plac do koni, zobaczyłem, jak Len mówi do potężnie wyglądającego czarnoskórego, który miał w sobie coś takiego, że przyciągał uwagę. Podszedłem do nich, Len przedstawił mi go jako mojego głównego pomocnika. – Bull – powiedział i wyjaśniał mi dalej, podczas gdy mężczyzna stał obok, że to jemu miałem mówić, dokąd chciałem iść i co chciałem robić. A on z kolei, ma zarządzać innymi kowbojami, i dla mojego własnego bezpieczeństwa nie mam wchodzić w żadne dyskusje z tymi ludźmi. W przeciwnym razie, zanim się zorientuję, zaczną się ze mną kłócić, jak to bywało z poprzednim głównym kowbojem. Mogłoby to nawet zakończyć się dla mnie śmiercią. 

Kiwając głową, potwierdzając przyjęcie rady, przyglądałem się Bullowi, aby zobaczyć, jaki to typ człowieka miał być moim głosem. Zobaczyłem poważnie wyglądającego, krępego mężczyznę w wieku około pięćdziesięciu lat i, gdy go tak oceniałem, zauważyłem, że robi to samo ze mną. Więc, z lekkim uśmiechem, powiedziałem - No, chodźmy do koni, pomożesz mi wybrać niektóre z nich, bo jutro rano chcę pojechać do starej zagrody i zgromadzić wielbłądy. – Odwróciłem się i poszedłem na plac. 

Wcześnie rano następnego dnia, w towarzystwie młodego Mala i Bulla, który dołączył do nas z kilkoma czarnymi poganiaczami, poszliśmy do starej zagrody. W drodze zwróciłem się do młodego Mala - Mal, ponieważ jest to moja pierwsza robota przy zapędzaniu wielbłądów, byłbym wdzięczny za każdą twoją radę jak najlepiej się do tego zabrać. 

Aby zapewnić wielbłądom bezpieczeństwo trzeba zostawić im sporo miejsca, w przeciwnym razie, jeśli będą stłoczone, ze względu na swoją wyróżniającą się wysokość, mogą spróbować szarżować i uciec. Jeśli tak się stanie, z powodu ich nieskoordynowanego działania, mogą połamać sobie nogi. 

Gdy tylko znaleźliśmy się na padoku, w bardzo krótkim czasie zagoniliśmy stado około siedemdziesięciu sztuk. Pośród nich było około dwudziestu lub trzydziestu samic z młodymi. Wszystkie kręciły się wokół siebie bardziej z podniecenia niż z zagrożenia. Młody Mal podjechał do mnie i poinformował, że brakowało większości z wielbłądów roboczych[1], które zwykle biegły w tyle padoku i, że jeśli nie będę miał nic przeciwko, on weźmie paru chłopaków, aby ich poszukać. 

Spojrzałem na to stado, które już opanowaliśmy, przyjrzałem się jak zachowują się między sobą i pomyślałem, że najprawdopodobniej tutaj nauczę się najwięcej. Zwróciłem się do młodego Mala - Skoro ty znasz tę okolicę i wiesz, kogo i czego masz szukać, myślę, że lepiej ci pójdzie beze mnie. Weź kogo chcesz, bo skoro to jest mój pierwszy kontakt z wielbłądami, chciałbym popatrzeć, jak załatwiają swoje sprawy między sobą. Ledwo zdążyłem to powiedzieć, gdy Mal ze śmiechem rzucił przez ramię odjeżdżając – Ale nie podchodź do nich zbyt blisko, bo mogą opluć ci twarz. 

Uśmiechając się pomyślałem - On jest spokojnym, pełnym pewności siebie młodym człowiekiem, a mimo to wciąż go coś uwiera. Wystarczająco głośno, aby usłyszał, powiedziałem - Dzięki. 

Wrócił około godzinę później, prowadząc około siedemdziesiąt lub osiemdziesiąt sztuk, pośród których, śliniąc się obficie, powłócząc nogami, szedł wielki wielbłąd obdarzony wszystkimi walorami samca, a po przyjrzeniu mu się z bliska pomyślałem – Ten to musi być protoplastą wielbłądziego stada Bilaluny. Zauważyłem, że zatrzymał się i zaczął patrzeć na mnie, prawdopodobnie widząc we mnie zagrożenie. Właśnie wtedy młody Mal podjechał i zapewnił mnie, że wszystkie brakujące wielbłądy robocze już są, a widząc moje zainteresowanie tym śliniącym się gigantem zauważył – Lepiej jest mieć na niego oko, ponieważ bywa bardzo nieprzyjemny, zwłaszcza gdy jest w rui. 

Najpierw obserwowaliśmy go, dopóki nie przedarł się wolno przez stado, do którego dołączył, jak gdyby poszukując intruza na jego własnym terenie, a potem patrzyliśmy na niego, gdy wydawał się już być zadowolony z ze swojej najwyższej pozycji w stadzie. 

Powoli połączyliśmy oba stada razem i zostawiając im dużo wolnego miejsca wypchnęliśmy je przez bramę na ogrodzony plac dla bydła, nad brzegiem rzeki Stuart. 

Poza tym, że byłem pod wrażeniem ich wzrostu, bo głowy i barki wielbłądów wystawały ponad górny drąg ogrodzenia, który mierzył 2 m wysokości, byłem niemile zaskoczony ich smrodem. Wystarczyło spojrzeć, aby zobaczyć, że głównym powodem tego obrzydliwego zapachu były penisy wielbłądów, które, na nieszczęście dla tych biedaków, były tak zawinięte między nogami, że gdy zwierzęta oddawały mocz, nasączał on sierść zamieniając ją w małe, cuchnące kołtuny zwisające wokół tylnych nóg. 

Obserwując to z wysokości grzbietu konia próbowałem zrozumieć to, co widziałem przed sobą. Zauważyłem, że nadal było trochę poszturchiwania pomiędzy członkami obu stad, a więc, zdecydowałem dać im więcej czasu na oswojenie się ze sobą. 

Zwróciłem się do Bulla, który siedział na koniu w pobliżu - Najpierw zagotujemy wodę w manierkach, potem przegonimy zwierzęta do Zagrody. 

Skierowałem konia pod wielki eukaliptus rosnący nad rzeką, zsiadłem z konia i zacząłem zbierać suche patyki na ognisko. 

Umieściłem swoją manierkę na ogniu i podsunąłem młodemu Malowi myśl, że samce wielbłądów mają tak samo jak samce słoni, to znaczy, że one bywają w rui, a nie ich samice. Usłyszałem - Przepraszam, stary, ale tutaj nie zajmujemy się słoniami. 

Wpatrując się w niego z udawanym niedowierzaniem warknąłem – Masz szczęście, że cię lubię! – zobaczyłem, że para bucha z manierki, złapałem ją podnosząc z ognia i zakląłem – Kurwa, nie ma już połowy wody. - Wrzuciłem kilka liści herbaty do pozostałej wody, spojrzałem na słońce, zobaczyłem, że było już blisko pierwszej, więc już z poważną miną mruknąłem - Jest koło pierwszej, więc jak tylko skończysz lunch, chciałbym rozpocząć przeganianie tego stada do Zagrody, a ja już nie mam połowy mojego obiadu, więc się chłopie lepiej pospiesz! 

Usłyszałem jego mruczenie pod nosem - Przepraszam, stary, ale skoro jesteś taki zielony w tej robocie, że nie potrafisz zagotować wody w manierce, to nie moja wina. 

Kręcąc głową na jego ripostę, zacząłem się zastanawiać, czy kiedykolwiek usłyszę coś lepszego od tego młodego człowieka niż kpinę. Odpowiedziałem - Tak, potrafię, ale do jest kwestia szczęścia, synu! Teraz się pospiesz, bo nie chcę tego stada przeganiać po ciemku. 

Gdy skończyliśmy posiłek, zawołałem Bulla, a następnie zaciągnąłem popręg siodła, dosiadłem konia, podjechałem pod ogrodzenie i otworzyłem bramę i zostawiając zwierzętom dużo przestrzeni przegnałem je do Zagrody. 

Podczas śniadania następnego ranka, młody Mal, zauważył, że nie powinienem stracić okazji przyglądania się jak zakłada się kantary wielbłądom jucznym. Przyjąłem to do wiadomości i szybko skończyłem śniadanie, razem z nim wyszedłem z kuchni i ruszyłem w stronę placu dla koni. Zobaczyłem, że chyba wszyscy mężczyźni, kobiety i dzieci z Zagrody Bilaluna siedzieli, albo wisieli na drągach ogrodzenia placu dla koni tam, gdzie tylko było wolne miejsce. Zachichotałem, spojrzałem na młodego Mala, powiedziałem - Na widok tych wszystkich czekających tutaj, wierzę ci, że muszę zobaczyć kantarowanie wielbłądów. Wejdę na najwyższy drąg. A wszystkim życzę dobrej zabawy. 

Doszedłem do okrągłego ogrodzonego placu wspiąłem się na najwyższy drąg, skinąłem głową Bullowi na przywitanie i zasiadłem do oglądania porannego widowiska.

Od tego momentu bawiłem się widokiem wartym każdych pieniędzy. Wszystkie wybrane wielbłądy juczne, które były wyprowadzane na plac pluły, kopały i szarżowały na każdego, kto był na tyle odważny, aby próbować założyć im kantar na głowę. 

Procedura była taka, że kowboj najpierw musiał zarzucić lasso na głowę wielbłąda uważając, aby mocno trzymać lasso nad jego głową, aby go nie zadusić. Następnie pozwalał wielbłądowi galopować dookoła tak długo, aż jego długie nogi całkowicie oplączą się wokół sznura. 

Po tym, jak został ten cel osiągnięty, a wielbłąd nie mógł już się ruszać, ani kopać, chłopak obsługujący wielbłądy wskakiwał i przyczepiał się do boku garbu wielbłąda chwytając się garścią za grzywę, która biegła od barków do ogona zwierzęcia. Wtedy chłopak wykonywał zamach swoim ciałem do tyłu, aż w końcu udało się obalić zwierzę na ziemię. 

Od tego momentu już wiedziałem o co szło młodemu Malowi, ponieważ po udanym przewróceniu wielbłąda, chłopak łapał go za głowę, owijał nogi wokół szyi i jednocześnie próbował nasunąć kantar na głowę. Wszystko to działo się podczas gdy wielbłąd ryczał, pluł i robił wszystko, by ugryźć swego oprawcę tam, gdzie mógł dosięgnąć. 

Zęby wielbłąda są podobne zębów bydła, bez górnych siekaczy, a jedynie z dolnymi. W przypadku wielbłądów mają one długość dwóch do trzech cali, są płaskie i bardzo ostre. Mocno wystają z dolnej szczęki. Jeśli wielbłądowi uda się złapać kowboja nogę, może go głęboko zranić. 

Razem z wielbłądem na ziemię gruchnął kowboj, cały pokryty piachem i kurzem i z pewnością opluty śliną zwierzęcia, przy równoczesnym dopingu absolutnie wszystkich widzów. Następnie, używając wszystkich możliwych chwytów umocował kantar na głowie wielbłąda. 

Kiedy udało mu się to zrobić, wielbłąd ponownie stawał się Rogerem, Bokserem lub którymkolwiek innym zwierzęciem wiernym swemu opiekunowi. 

Póki co, plac był pełen kurzu, wierzgających nóg, wielkiej obfitości śliny i krzyków - Bierz go, Jimmy - lub ktokolwiek to był, kto właśnie ujarzmiał wielbłąda. 

Potem nogi wielbłąda zostały uwolnione z pęt i zwierzę odzyskało równowagę. Lina kantara, która musiała mieć co najmniej dwanaście stóp długości, została precyzyjnie owinięta wokół szyi wielbłąda i mocno zabezpieczona. Kiedy to zostało zrobione, wielbłąda wyprowadzono do innego ogrodzenia. Krzyknąłem do młodego Mala - Dlaczego, został wypuszczony z kantarem nadal na głowie? - Dowiedziałem się, że kantar zostaje na swoim miejscu do końca sezonu i zdejmuje się go dopiero, gdy wielbłąd wraca do swojego padoku.

Po tym wszystkim zastanawiałem się, kto tu komu służy i jakie są relacje pomiędzy chłopakiem od wielbłądów i samym zwierzęciem i chyba zacząłem rozumieć, dlaczego wielbłądy tak ostro bronią się przed założeniem sobie kantara na głowę. 

Naprawdę bardzo dobrze się bawiłem i nagle na placu zapanowała cisza. Rozejrzałem się, aby zobaczyć przyczynę i zobaczyłem wchodzącego na plac tego wielkiego majestatycznie wyglądającego białego wielbłąda. Gdy brama za nim zamknęła się usłyszałem - Buglar! 

Znowu się rozejrzałem i zobaczyłem dużego, silnie wyglądającego czarnego mężczyznę, przeciskającego się przez drągi na plac. Podszedł do wielbłąda i swoim własnym dialekcie, po cichu mówił coś do tego wielkiego okazu swojego gatunku. Zawsze wierzyłem, że człowiek i zwierzą mogą darzyć się wzajemnym szacunkiem i teraz patrzyłem na to jak się zaczęło to spotkanie dwóch przyjaciół. Zobaczyłem, że ten wielki wielbłąd opuścił głowę i zacząć wąchać twarz mężczyzny. Z kolei ten człowiek, Buglar, powoli podniósł rękę i zaczął pieścić nos zwierzęcia. Przyglądając się temu z zapartym tchem nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że ci dwaj obejmowali się na przywitanie po długim niewidzeniu się. 

On, ten Buglar, wyjął z kieszeni drewniany przedmiot podobny do szachowego pionka i powoli przebił nim, jego dłuższą częścią, górną klapę nozdrzy. Wielbłąd wydał z siebie pomruk, ale pozwolił na włożenie sobie tego kołka podstawą do wewnątrz. Kiedy tego dokonał, Buglar ponownie wyciągnął z kieszeni długi sznur i zrobił pętlę, założył ją na górny element kołka wstający nad klapą nozdrzy wielbłąda. Na koniec zaciągnął mocno pętlę na kołku i tak przygotował przyjaciela na kolejny sezon. 

Siedziałem nadal w bezruchu czując się bardzo wyróżniony, że mogę być świadkiem spotkania dwóch prawdziwych przyjaciół i gdy jeden drugiego powoli wyprowadzał z ogrodzonego placu do miejsca dla wielbłądów.

Gdy wszystkie wielbłądy zostały okantarowane, przyprowadzano je po kolei do Jimmy’ego Estera, aby dokonywał dopasowania juków do każdego wielbłąda indywidulanie. Zostawiłem oddzielanie cieląt wielbłądzich od ich matek Bullowi, zszedłem z ogrodzenia i zapytałem młodego Mala, kto to jest ten Buglar i dowiedziałem się, że jest najważniejszym człowiekiem od wielbłądów i to on zajmował się stadami wielbłądów, które opuszczały Zagrodę. Przedtem to był Jimmy Ester od wielu, wielu lat pracujący przy nich. Teraz, z wiekiem, nie wychodzi już ze stadami wielbłądów poza Zagrodę, pracuje na miejscu wykonując nowe lub naprawiając siodła wielbłądów do jazdy oraz wykonuje juki dla zwierząt noszących paki. Pracę z drużynami poza Zagrodą pozostawił do nadzoru Buglarowi.

Z tą wiedzą poszedłem do dwóch pracujących mężczyzn przy wielbłądach. Bardzo szybko dowiedziałem się, że każdy wielbłąd ma innej wielkości garb, co oznaczało, że ich siodła muszą być indywidualnie dopasowane. Uzyskiwało się to przez stosowanie grubego kołka, który nazywano „kluczem”. Zobaczyłem to, gdy pierwszy wielbłąd został doprowadzony przed Buglara, który kazał wielbłądowi klękać, założył pęta na przednie nogi, a potem obaj mężczyźni dźwignęli gotowe siodło juczne już z całą „klawiaturą” i podeszli do zwierzęcia od tyłu nasuwając siodło do przodu, aż tylny koniec siodła siedział na zadzie zwierzęcia, a oba boki dwóch płyt zwanych klawiaturą znalazły się na jego barkach.

Manewrując kołkiem łączącym obie klawiatury ustalili kąt, pod jakim muszą one być na stałe ze sobą połączone. Zaznaczyli ten kąt i zdjęli siodło zsuwając je przez zadu. Kołek łączący wymagał teraz takiego dopasowania jego długości, aby siodło mogło być na stałe właściwie umocowane na wielbłądzie.

Ponownie założyli juki zwierzęciu przesuwając siodło w taki sposób, aby siedziało jak należy na grzbiecie. Wtedy Burglar przy użyciu swojej wielkiej siły ściągnął mocno obie płyty ze sobą i trzymał je we właściwej pozycji, a Jimmy Ester przy użyciu cienkiego, ale mocnego sznura jutowego, szybko umocował kołek łączący na swoim miejscu. W ten sposób kolejny wielbłąd juczny został przygotowany do podróży na południe.

Gdy obserwowałem ich poważne i pełne skupienia podejście do wykonywanego zadania, podszedł do mnie Len i powiedział – Ester jest jedynym człowiekiem, który pozostał w tym kraju, który potrafi wykonać te klawiatury i dopasować je do każdego osobnika. Wszyscy inni Ganowie[2] wymarli. – To, co wcześniej widziałem, a zrobiło na mnie wrażenie dobrej jakości i umiejętności wykonania, okrągłego placu pod zadaszeniem, a teraz zaprojektowanie i wykonywanie indywidualnych siodeł, spowodowało, że przyjrzałem się temu brązowoskóremu mężczyźnie i zadałem sobie pytanie – Czy my kiedykolwiek przestaniemy brać pod uwagę kolor skóry człowieka? – A Lena uwagę skomentowałem – Z tego, co widziałem, pan Ester musi być wyjątkowo utalentowanym człowiekiem.

[1] Wielbłądy robocze – tu: wielbłądy do dosiadania.

[2] Ganowie – Afgańczycy, którzy prowadzili karawany pracując w buszu australijskim w okresie od lat 1860 do lat 1930.

Dodaj komentarz