Już w Madrycie

Czas pożegnać przyjaciół meksykańskich i samo miasto Meksyk. Z żalem wyjeżdżamy z ciepłego kraju (temperatura i ludzie!).

Na koniec mały kłopot, bo mając kupiony bilet na trasie Meksyk – Madryd – Helsinki – Berlin, nie możemy przerwać podróży w Madrycie! To znaczy my możemy wysiadać, ale bagaże polecą sobie same do Berlina! Bo nie można inaczej!

Godzinna interwencja w linii lotniczej (z długim oczekiwaniem na połączenie telefoniczne) oraz uśmiechy i inne „zmiękczające” metody (bez finansowych) zachowania przy odprawie, dały efekt i bagaże oznakowano do Madrytu.

Wniosek: Można? Można! Ale krwi trochę trzeba skomplikowanym podróżnym napsuć.

Siedem godzin różnicy czasu trochę nam poprzestawiało głowy i żołądki, ale nie mogliśmy odmówić zaproszenia na lunch w „naszej” bardzo porannej godzinie.

Ale najważniejsze, że u naszych madryckich przyjaciół czujemy się jak w domu, bo znamy się od czasów, których żadni górale nie pamiętają.

Juan Ramón y José Carlos mają wspaniały dom i dwa niezwykle kochane koty, które uwielbiają gości, ale nie są natrętne. Oczywiście oba adoptowane ze schroniska.

Jak zawsze trochę musi być o jedzeniu:

Jedliśmy danie w rodzaju paelli, ale ta odmiana nazywa się Arroz a Banda - Ryż na brązowo w grupie.

Przepis na życzenie:

 Arroz a banda

Dodaj komentarz