Odcinek 41

Obłaskawiając Życie. Moje rozmowy z Adrianem

Odcinek 41

Rozmowa czterdziesta.

Las Vegas w stanie Newada, 07. marca

- Wiem, że nie chciało ci się tak wcześnie rano wstawać, ale musieliśmy w jeden dzień przejechać z Nowego Meksyku do Newady. Do Las Vegas. Zajęło nam to dziesięć godzin jazdy bez przerwy.

- Zmienialiśmy się przecież za kierownicą. Jazda była monotonna po bezkresach i pustyniach Arizony i Newady.

- Zdążyliśmy jeszcze przed zmierzchem obejrzeć osiągnięcie techniki amerykańskiej z lat trzydziestych XX wieku - tamę i most na rzece Kolorado[1]. Inwestycja imponująca i bardzo fotogeniczna.

- Znowu motel M6, który tu w Las Vegas[2] wygląda, jakby miał coś więcej do zaoferowania…

- Migocący neon i bliskość głównej ulicy przysparzają mu klientów. Cena też inna, to znaczy sporo wyższa.

- Czy coś jeszcze można powiedzieć o Las Vegas, czego wszyscy nie wiedzą?

- Chyba to, że my niestety nie wygraliśmy fortuny, ale na szczęcie nie przegraliśmy też żadnych pieniędzy, bo hazard nas nie wciągnął. Czy nie wciągnęła cię atmosfera ulicy i niewyobrażalny kicz stwarzanej iluzji za ogromne pieniądze?

- Nic dodać, nic ująć.

- A dzisiaj wielkie zaskoczenie gdy po nocnych "szaleństwach" w mieście hazardu i wszelkiego bezeceństwa, rozszalała się burza piaskowa znad pustyni.

- Zdziwił mnie ten spadek temperatury, potężny wiatr i miasto spowite żółtymi tumanami piachu.

- Podobno oznacza to zmianę sezonu. Zbliża się gorąca, pora sucha.

- Siedzimy w hotelu nasłuchując, kiedy urwie się dach. Dodatkowo działa to na mnie depresyjnie. 

- Ta depresja nie jest spowodowana przehulaną kasą, ale z powodu zmiany pogody...

- Trochę męcząca była krótka wizyta u twojej dawnej studentki, a teraz lektorki na uniwersytecie w Las Vegas.

- Co cię zmęczyło?

- Jej opowieść o schizofrenicznym ex-mężu, który zatruwa jej życie.

- Tak to jest w nieudanych małżeństwach, gdy dołącza się walka o dorastająca córkę. Ich małżeństwo jeszcze w Polsce nie wróżyło nic dobrego. Wiem sporo na ten temat, ale nie możemy rozmawiać o tragedii tych ludzi, bo ona w żaden sposób nas nie dotyczy.

- Całe szczęście, że jakoś sobie radzi sama, wynajmuje ładny dom, ma bajerancki samochód i cieszy się swoją pracą.

- Chętnie bym z nią współpracował i wysyłał do Las Vegas chętnych na kursy językowe.

- Szczecin to nie jest dobry rynek na takie usługi.

- Nie chciałbym mieszkać na stałe w tym mieście blichtru, kiczu i przesady w złym guście we wszystkich tego przejawach. Poza tym klimat tu jest fatalny. Prawdziwy środek pustyni.

- Nie mam nic więcej do powiedzenia o tym miejscu!

- Porozmawiajmy o nas, skoro pogoda trzyma nas w hotelu.

- Pamiętam, że decyzję o moim „transferze” do Szczecina podjęliśmy na początku marca 2000, w Gorzowie we włoskiej restauracji.

- Był „śledzik” wyjątkowo późny, bo na początku marca. Lało.

- A ty przyjechałeś z Lolą.

- Do tej eleganckiej knajpy, na twoją prośbę, pozwolono nam wejść z małą shi-tzu. Lola jak zawsze grzecznie leżała pod stołem, a my w emocjach planowaliśmy ważne zmiany na naszych życiowych drogach. Dla mnie był to bardzo ważny, radosny dzień.

- Zanim przeniosłem się do Szczecina na stałe w czerwcu, wydaliśmy sporo kasy na rozmowy telefoniczne, które były mi bardzo potrzebne, bo za każdym razem utrwalałem się w słuszności podjętych decyzji.

- Czy jest ktoś, kto nie czułby się szczęśliwy jak ja otrzymując regularnie SMS’y i e-maile, w których powtarzały się te dwa ważne słowa z komentarzem: „I tylko to się liczy!”.

- Pod koniec marca zawiozłeś mnie do Wisełki i pokazałeś zaniedbaną działkę pod domek rekreacyjny.

- Nabyłem ją na dwa miesiące przed poznaniem ciebie, wyłącznie jako lokatę kapitału.

- A my podjęliśmy decyzję o budowie niedrogiego domku.

- Jej konsekwencje trwają … O tym później.

- Pod koniec marca wyjechałeś na konferencję do Dublina, a ja uświadomiłem sobie, że tęsknię i jestem szczęśliwy czekając na twój powrót.

- Pamiętam te róże na powitanie na lotnisku Tegel. I twoje słowa: „Tak bardzo się cieszę, że już jesteś…”

- Robimy się sentymentalni.

- No właśnie, gdy wszystko to, co działo się między nami ubiera się w słowa, brzmi nie tylko sentymentalnie, ale również mało oryginalnie, tak po prostu zwyczajnie.

- A nam się wtedy wydawało, że świat z wrażenia powinien zatrzymać się na chwilę.

- Że jesteśmy tacy wyjątkowi, bo tacy szczęśliwi i radośni.

- Ale całkiem nam się w głowach jednak nie poprzewracało.

- Może niektórzy nas tak postrzegali.

- Nawet, gdyby tak to odczuwali, to chętnie korzystali z zaproszeń, kolacyjek, drinków i innych atrakcji towarzyskich, których nikomu nie skąpiłeś.

- Starałem się utrzymać wokół nas grupę przyjaciół i znajomych, abyśmy nie zamknęli się sami ze swoim szczęściem, bo mogłoby się nam ono szybko przejeść.

- Na tamtym etapie mnie nikt inny nie był potrzebny. Wielokrotnie było miło, gdy jeździliśmy do Warszawy do Janusza i Andrzeja, gdy spotykaliśmy się w Szczecinie z Alkiem, Marcinem, Kingą, Tomkiem zwanym „Wujkiem” i kilkoma innymi parami, ale oni wszyscy stanowili dla mnie zaledwie tło tego, co działo się między nami. Tylko z tobą czułem się dobrze, spokojnie i bezstresowo.

- Źle na ciebie oddziaływali, źle się zachowali, źle cię traktowali, czy też źle na ciebie patrzyli?

- Zaznałem tego wszystkiego po trochę.

- Naiwnie nie zauważałem niczego.

- Bo ja nie widziałem potrzeby, aby robić z tego wielką sprawę. Chciałem sam sobie z tym poradzić.

- Na początku kwietnia wymienialiśmy między sobą gorące maile, a w jednym z nich zapewniłeś mnie: „Kocham cię Jacku i nie zamierzam tego zmieniać”.

- Sam bym siebie nie podejrzewał, że byłem taki … uczuciowy.

- Wstydzisz się tego?

- Miałem tylko dwadzieścia cztery lata.

- Ja byłem jednak trochę starszy.

- I miałeś sporo spraw na głowie: rozkręcony biznes, kłopoty z kilkudziesięcioma nauczycielami, nagonkę Urzędu Skarbowego i ZUS’u. No i mnie na dodatek.

- Dlatego tak bardzo byłeś mi potrzebny, abym nie zwariował. Od moich pracowników nie mogłem oczekiwać wsparcia.

- Ja uważam, że od czasu, gdy pojawiłem się w biurze, zaczęli być bardziej obojętni w stosunku do ciebie. Coraz bardziej traktowali cię wyłącznie jako gwarancję zatrudnienia, czyli kasy.

- Zawsze mści się zatrudnianie przyjaciół, bądź zaprzyjaźnianie się z pracownikami. Ja chciałem dobrze dla nich. Dając pracę Kindze, Alkowi, Marcinowi i Wujkowi wspierałem ich finansowo, aby mogli studiować.

- Nie dopuszczali mnie do swojego grona, bo obawiali się, że będę twoim okiem i uchem.

- A   mieli coś do ukrycia?

- Nie będę rzucał żadnych podejrzeń. Nie powtórzę nawet naszego politycznego klasyka: „wiem coś, ale nie powiem co”.

- Było kilka spraw, które nie podobały mi się w zachowaniu moich pracowników i chciałem przeprowadzić z nimi przyjacielską rozmowę, co należy zmienić.

- Nie zdążyłeś?

- Nie chciałem tego robić przed naszą uroczystością, która szykowaliśmy na dziewiętnastego sierpnia 2000.

- Zanim to nastąpiło, opuściłeś mnie na dwa tygodnie i poleciałeś do Ameryki Południowej.

- Rok wcześniej zaplanowałem tę sentymentalną podróż do Chile po tym, jak odnowiłem kontakty z Veroniką - córką moich gospodarzy, u których mieszkałem dawno temu w Santiago.

- Opisałeś to w Obłaskawiając Zachód.

- Ojej, przecież się nie powtarzam. Ten wyjazd był całkowitą porażką, bo niestety z Veroniką i jej rodziną nie znaleźliśmy wspólnego języka. Nie potrafili niczego zaproponować, aby mój pobyt w Santiago miał jakiś sens. Ja ze swej strony uważałem, że powinien ten czas spędzać wspólnie z nimi.

- Więc nudziłeś się?

- Potężnie. I tęskniłem do ciebie. Przeżyłem to jakoś dzięki twoim mailom. Był to okres Wielkanocy, więc postanowiłem polecieć do Buenos Aires, aby spotkać się tam z Gabrielą, moją przyjaciółką poznaną w Nowym Jorku w 1998r.

- Wszędzie masz tych przyjaciół?

- Zazdrościsz, znowu kpisz, czy pytasz serio? Jeżeli serio, to ci powiem, że jedną z moich cech jest umiejętność podtrzymywania raz zadzierzgniętych przyjaźni i znajomości. Staram się nie tracić kontaktów z wartościowymi ludźmi.

- Aby ich potem wykorzystać!

- Głównie seksualnie! I porzucić! Żarty na bok. Z bilansu wynika, że chyba trochę więcej daję niż biorę. Ale niech to inni ocenią.

- Ja też tak to oceniam.

- Rozmowy z Gaby, która jest scenografem filmowym, zawsze są żywiołowe i pełne życiowego optymizmu. To był mój drugi pobyt w Argentynie, więc większość czasu poświęciłem na przebywaniu z przyjaciółmi, a nie na bieganiu po mieście, które już znałem.

- Potem wróciłeś z chłodnego jesiennego Chile do wiosennej Polski i wyjątkowo upalnych dni.

- I prawie prosto z lotniska pojechaliśmy pociągiem do Zakopanego. Żaden mój powrót z zagranicznych wojaży nie był przeze mnie tak oczekiwany i w rezultacie tak wspaniały.

- To był mój pierwszy pobyt w Wysokich Tatrach i bardzo mi się tam spodobało.

- Dostałeś niezłą szkołę chodzenia po górach. W czasie kolejnej wycieczki w Tatry już nie piłeś wody z potoku, bo szarlotce na „Ornaku”, co spowodowało rozstrój twojego żołądka na trzy dni!

- Taki już jestem z natury delikatny!

- To zostawiam bez komentarza.

Dodaj komentarz