Odcinek 1

TOMMY

Odcinek 1

Prolog

Pisanie opowiadań to zapisywanie historii, które oparte są na prawdzie, fikcji, wierzeniach lub fantazjach.

I choć „Tommy” jest fikcją, bazuje na silnym przekonaniu, że nie ma większej miłości, niż ta, kiedy człowiek jest gotowy oddać swoje życie za życie przyjaciela.

W oparciu o to przekonanie powstał „Tommy” - krótka opowieść o więzi między dwoma chłopcami, którzy razem wzrastali, walczyli razem i choć oddzieliło ich od siebie pięćdziesiąt lat, umarli razem.

Można by się zastanawiać, w jaki sposób to przypadkowe spotkanie, po tym, jak nasza rodzina przybyła do miasteczka Monto na prowincji, mogło spowodować powstanie tej wzajemnej przyjaźni pomiędzy dwoma mężczyznami.

Wszystko zaczęło się, gdy mój ojciec, który po zakończeniu wojny, podczas której służy na kolei, został zdemobilizowany i dostał posadę właśnie w tym regionie. On wraz z innymi kolegami kolejarzami przeładowywali nasz dobytek składający się z kilku zniszczonych starych skrzyń po herbacie cejlońskiej, na duży, płaski wózek z żelaznymi kółkami, który miał zostać przeciągnięty, obok składu węgla, do miejsca, w którym stały namioty, nazywane Obozem Osiedleńców.

W tym czasie moja matka, siostra i brat prowadzili pogaduszki z kobietami, które towarzyszyły tym kolejarzom, a ja postanowiłem odejść na bok. Rozglądałem się leniwie wokół. Kilka metrów dalej zauważyłem grupę chłopców, opierających się o ścianę stacji, patrzących się w moją stronę. Wiedziałem, że dla nich nowy dzieciak w okolicy oznacza nowy kłopot. Zacząłem więc oceniać potencjalnych przeciwników.

Złapałem spojrzenie chłopaka mniej więcej w moim wieku, który ku mojemu totalnemu zdziwieniu zasalutował dotykając daszka czapki placem wskazującym prawej dłoni. Całkowicie zaskoczyło mnie to, ale nadal patrzyłem na niego i zobaczyłem też, że jego uśmiech się rozszerza i puszcza do mnie oko. Kompletnie mnie to zdezorientowało, ponieważ nigdy wcześniej nie miałem żadnych kolegów, głównie dlatego, że byłem dość nieśmiały. Moja determinacja poznania kogoś kazała mi przyjąć jego propozycję przyjaźni, więc odwzajemniłem powitanie jak i puszczenie oka. Z tych dwóch gestów wyrosła więź, która przetrwała na zawsze.

Nasze miasto namiotowe rozrastało się o nowoprzybyłych. Kobiety prowadziły zwyczajne rozmowy, a mężczyźni rozpoznawali się nawzajem rozpytując - Czy wiesz, że…? -lub - A może byłeś z nami w...?

To dawało nam, młodej bandzie wyrostków czas i szansę na to, aby połączyła nas nasza nowa wolność. Spaliśmy pod gwiazdami, jedliśmy przy ogniskach, myliśmy się za stertami worków jutowych, masturbowaliśmy się w grupach i biegaliśmy na bosaka. Byliśmy zawsze radośni, nigdy nie przejmowaliśmy się zbytnio nakazami i zakazami, i gdy tylko byliśmy w stanie, zakradaliśmy się pod płócienne ściany kina na świeżym powietrzu, aby oglądać poranki z gangsterami granymi przez Jamesa Cagneya, czy Edwarda G. Robinsona. A z biegiem czasu ci aktorzy o chrapliwych głosach stali się bohaterami moich marzeń. Już w wieku dojrzewania dość zawadiacko boksowałem, a wiedząc, że na terenie stacji rozrządowej było dużo bogactw do ogarnięcia, postanowiłem założyć bandę i ogłosiłem, że ten teren należy do mnie.

Po kilku krótkich bijatykach z chłopakami z centrum miasta, wkrótce stałem się tym, który rozdawał rozkazy kiwnięciem głowy i podawał rękę na zgodę.

W miarę jak ilość wagonów ze skrzyniami jedwabnej i wiskozowej bielizny rosła, rosło moje pragnienie, aby pewnego dnia, tak jak George Raft, jeździć dużym, rzucającym się w oczy samochodem, z papierosem wetkniętym w kącik ust, z włosami ulizanymi do tyłu i blondynką z dużymi buforami zwisającą z mego ramienia. Wszystko to zdawało się być w zasięgu mojej ręki.

Ale była jedna rzecz, którą kochaliśmy wszyscy. Był to dym wydobywający się z komina, para sycząca spod kół i cała stara lokomotywa zwana czterdziestkądziewiątką. Wtedy znowu stawaliśmy się małymi chłopcami.

Lokomotywa 49

 

Dodaj komentarz