Odcinek 06

Ostatni poganiacz na Szlaku Canninga

Odcinek 06

ROZDZIAŁ 2

MISJA BALGO HILLS I GROMADZENIE DZIKICH KONI NA PUSTYNI TANAMI

Pod koniec pory deszczowej wszystkie wielbłądy były już wyselekcjonowane, samce rozpłodowe wróciły do swoich padoków, wielbłądy juczne miały dopasowane swoje obciążenia, a ja postanowiłem zgromadzić stado koni pod siodło Zagrody, w ramach przygotowań do tegorocznego przeganiania bydła.

Wiedziałem wcześniej od Lena Browna, że konie biegały wolno osiemdziesiąt do dziewięćdziesięciu mil dalej na południe, na skraju pustyni Tanami. Nie chciałem być uzależniony od Bulla jako jedynego źródła informacji, zapytałem młodego Mala, który najczęściej pod koniec dnia przebywał w moim pokoju, czy chciałby wybrać się ze mną do Zagrody Balgo Hills.

Zobaczyłem jego twarz uśmiechniętą od ucha do ucha i wyrzucił, gdy z siebie z udawaną rozkoszą  - Czy chciałbym pojechać? Dlaczego pan pyta? A te dziewczyny Kopangerów![1] O Boże! Tak, jadę, proszę pana! – Spojrzałem na niego zastanawiając się, czy kiedykolwiek można go złapać na braku odpowiedzi. Z udawanym ojcowskim uśmiechem odpowiedziałem   - Cóż! Jeżeli będziesz grzeczny, zapytam o zgodę twoją matkę podczas kolacji. Potem tym samym tonem, co Mal, zapytałem    – One są takie dobre?

Ochrypłym, basowym głosem wymamrotał   - Dla mnie, proszę łaski pana, są!

Nigdy nie przestałem podziwiać opanowania przez niego języka angielskiego i zuchwałości.

- Gdzie się tego wszystkiego nauczyłeś, do cholery? – Odwracając się ode mnie  - Umiem czytać, wie pan?

Tego wieczoru, kiedy siedzieliśmy przy stole i jedliśmy kolację, zwróciłem się do Lena  - Len, skoro wszystkie zwierzęta zagrodowe włączając wielbłądy zostały zagonione i oznakowane, a czuję, że pogoda się zmienia - pora deszczowa dobiega końca, chciałbym pojechać do Balgo Hills i zebrać konie robocze[2] Zagrody. - A następnie zwracając się do pani Brown, poprosiłem ją o zgodę, na zabranie młodego Mala ze sobą. Spojrzałem przez stół i mrugnąłem lekko do Mala.  - Pani Brown, chciałbym zabrać ze sobą młodego Mala, jeśli nie pani nie ma nic przeciwko temu? On zna okolicę i jest dobrym towarzyszem.

Ale zanim zdążyła odpowiedzieć, Len powiedział  - Widziałem, to cholerne mrugnięcie! I powiem ci teraz, jeśli młody Mal wda się tam w jakieś kłopoty, ty za wszystko będziesz odpowiedzialny!

- Poczekaj chwilę – zacząłem wyjaśniać, kiedy mała Margie upuściła nóż na stół, wstała i wyszła z jadalni.

Pani Brown spojrzała na Lena. Młody Mal, śmiejąc się, lekkim spryciarskim tonem patrząc przez stół na mnie - Spójrz, w co się wpakowałeś, teraz będziesz musiał mieć oczy dookoła głowy, kiedy już tam dotrzemy.

Nie zwracając uwagi na jego ironię spojrzałem na Lena, który nerwowo zaczął kręcić się na krześle, jakby zdawał sobie sprawę, że to rodzinne spotkanie dobiegło końca. I aby oszczędzić mu jeszcze większego zakłopotania, wstałem zwracając się do pani Brown, podziękowałem za wspaniałą kolację, a do Lena, który wydawał się być niepewnym, co się dalej wydarzy  - Wyjeżdżam jutro rano, dobranoc.

Wyszedłem z pokoju.

Wczesnym rankiem, po śniadaniu, idąc z panią Brown do magazynu - spiżarni, aby ustalić, jakie racje żywnościowe będą potrzebne na podróż, zobaczyłem Buglara przechodzącego przez bramę, prowadzącego swojego wielkiego białego wielbłąda do jazdy, z kilkoma innymi wielbłądami powiązanymi jeden za drugim. Zatrzymaliśmy się, aby przyjrzeć się jak on i jego żona sadzają wielbłądy po zatrzymaniu ich przed magazynem. Po dłuższym szuraniu i przemieszczaniu się, zwierzęta w końcu przysiadły na ziemi w nieregularnej linii. Gdy ta scena działa się przed moimi oczami, zdałem sobie sprawę, że miałem szczęście, że przeczytałem w czasopiśmie „People” artykuł o Wally’m Dowlingu[3].

Kiedy pani Brown otwierała magazyn, przywołałem gestem żonę Buglara i kiedy stanęła na ganku przed magazynem, poprosiłem panią Brown, aby jej pomogła zorganizować racje potrzebne do nakarmienia jedenaścioro nas przez cztery tygodnie.

Pani Brown spojrzała na mnie ze zdziwieniem na twarzy, po czym spytała  - Czy wierzysz, że ona wie, co będzie potrzebne?

Spojrzałem na nią i pomyślałem   - Dlaczego mnie o to pytasz?  - odpowiedziałem  - Przecież, nie byłaby tą cholerna kucharka, gdyby nie wiedziała.

Z niedowierzaniem na twarzy powiedziała  - Nie, to nie to. Po prostu nikt jej nigdy nie dał szansy na zrobienia tego. – Niezadowolony z jej upierania się przy swoim, oschle odpowiedziałem  - Ale dlaczego! Ja jestem bardzo zadowolony z jej gotowania, ona wie, co jest jej potrzebne, więc proszę pozwolić jej to zrobić. Ja idę zająć się sprzętem, który będzie mnie potrzebny.

Odwróciłem się, by powiedzieć Buglarowi, aby pomógł swojej żonie przenieść do juków wielbłądzich potrzebne racje. Usłyszałem panią Brown i żonę Buglara szwargoczące w swoim języku i pomyślałem – Jezu, coś tu się zaczęło.  -  I już miałem odejść w poszukiwaniu potrzebnych mi rzeczy, kiedy pani Brown, z palcem na ustach sygnalizując tajemnicę, przywołała mnie do siebie.

Czułem, że muszę naprawić nasze wzajemne relacje, podszedłem do niej. Dostałem od niej worek na cukier w połowie wypełnionym czymś miękkim i lekkim. Kiedy nim potrząsnąłem próbując sobie wyobrazić, co się w nim znajduje, pani Brown, nadal z przyciśniętym palcem do ust, szepnęła  - Włożyłam około 10 kilo suszonych jabłek w plasterkach. Chciałbym, żebyś włożył tę paczkę do skrzyń z żywnością i kiedy dotrzesz do Zagrody Balgo Hills postaraj się, aby dostały to dzieci, bo tam te biedne dzieciaki nie mają szansy na zbyt wiele słodyczy.

Uśmiechając się na myśl o jej prośbie, zapytałem  - To nie będzie żaden problem, ale jak mam to zrobić i gdzie?

Ona, wciąż mówiąc to w sekrecie, szepnęła  - Kiedy dotrzesz do Balgo, dzieci, a może być ich aż setka, zejdą się z całej Zagrody, aby was przywitać i pośród nich będą ich opiekunki, jedna lub dwie dziewczyny z Wyspy Kokosowej.[4] Te młode damy mówią dobrze po angielsku i powiesz im, że to  - dotykając worek z suszonymi jabłkami -  jest od cioci Betty. I że one mają rozdać każdemu dziecku tylko po dwa plasterki, i nie martw się, one zrozumieją cię i zrobią to, co chcesz.

Potem z ukrywanym uśmiechem na ustach, delikatnie poinformowała mnie  - Don, uważaj, niektóre z tych młodych pań są dość bezczelne, a prawo jest dość surowe. Właśnie to miał Len wczoraj na myśli, podczas kolacji.

Byłem wyższy od niej, spojrzałem z góry na tę kobietę i pomyślałem - Ona naprawdę traktuje mnie jak część swojej rodziny. Więc z łagodnym uśmiechem zapewniłem ją  - Zrobię wszystko, abyśmy obydwaj wrócimy bezpiecznie i zdrowo, i dzięki za troskę.

Po porannym papierosie, młody Mal i ja, dosiedliśmy naszych koni, a Buglar swojego wielkiego, białego wielbłąda prowadzącego grupę pięciu wielbłądów załadownych jukami i z szóstym z jego żoną na grzbiecie. Za nimi postępowało dobrze ponad czterdzieści podkutych koni, siedmiu czarnych pomocników wliczając w tym Bulla. Wszyscy wyruszyliśmy z Zagrody udając się na południe, do Misji Balgo Hills[5], oddalonej o jakieś dziewięćdziesiąt mil.

Po pięciu dniach podróży po wydmach i kamienistych grzbietach wzniesień znalazłem się na najwyższym z nich i zobaczyłem w oddali, poprzez migocące fale rozgrzanego powietrza, grupę domków z cegły suszonej na słońcu. Zorientowałem się, że jest to Misja Balgo Hills, więc skierowując cuglami konia na bok, zatrzymałem się, by lepiej się temu przyjrzeć.

Młody Mal podjechał i chichocząc powiedział  - To jest to! Dom około tysiąca Mjallów i kilku cholernie atrakcyjnych dziewczyn z Wyspy Kokosowej.

Słysząc jego opis tego, co rozprzestrzeniało się przed nami, odwróciłem się w siodle i patrząc na tego dobrze zbudowanego, przystojnego chłopaka, potrząsnąłem głową. Kiedy zauważyłem, że zalśniły mu oczy, gdy mruknął - Dobra, coś jest nie tak?

Uśmiechnąłem się i odpowiedziałem  - Och nie, po prostu przypomniałeś mi dowcip, który kiedyś usłyszałem.

Twarz rozjaśniła mu się jeszcze bardziej  - Dawaj, opowiadaj.

- Hmm, okej. Było dwóch kowbojów, którzy jechali do miasta, do saloonu, gdzie właścicielką była kobieta z brodą. Jeden kowboj zapytał drugiego  - Czy kiedykolwiek kochałeś się z kobietę z brodą? – Na co ten drugi z powagą odpowiedział  - Zapytaj mnie rano.

Wielbłądy kołysząc się zaczęły przechodzić obok nas, więc ostrogą ponagliłem konia do powolnego galopu, a po dotarciu na czoło zwolniłem do truchtu dalej wpatrując się przez migoczące zamglenie w to, co jest przed nami.

Zobaczyłem, gdy zbliżyliśmy się, że to okazało się to sporych rozmiarów zagrodą dla kóz u podnóża długiego, pochyłego, kamienistego grzbietu. A jadąc dalej spostrzegliśmy kilka małych chat, wszystkie z mocno zardzewiałymi dachami z blachy falistej i wyblakłymi pobielanymi ścianami. Zbliżając się do szczytu,  widać było kolejne domy, które wyglądały bardziej masywnie, ale były również w podobnym stanie zaniedbania.

Na szczycie grzbietu zobaczyłem imponująco wyglądający kościół, który stał nad wielkim wodopojem, na ​dole stromego urwiska.

Jadąc bliżej, zdumiał mnie widokiem tego miejsca, ponieważ poza dużymi drzewami wokół samego wodopoju okolica była całkowicie naga, pozbawiona jakiejkolwiek roślinności. Ten widok całkowitego opustoszenia, spowodował, że mruknąłem na głos  - Do jasnej cholery, co to za paskudne, jakieś całkowicie wyłysiałe miejsce.

Młody Mal podjechał i przyłączył się, mówiąc  - To rezultat około tysiąca cholernych owiec, które Misja trzyma na mięso dla siebie. Tak już było, zanim się urodziłem, ale powiedział mi Bull, że sprowadzono je z Fitzroy River Crossing[6]. Nieważne, lepiej już ruszajmy , bo w przeciwnym razie konie będą tam przed nami, stary.

Doceniając jego uwagę kiwnąłem głową  - Człowieku, to najokropniejsze, najbardziej paskudne miejsce, jakie kiedykolwiek widziałem. A tak przy okazji, pamiętaj, kto jest twoim opiekunem, więc bądź cicho.

Pochylił głowę   – Och tak, panie mój i władco.

Z westchnięciem powiedziałem do siebie   - Z powodu pragnienia kobiety. – Dźgnąłem konia i kontynuowałem jazdę do przodu.

Następnie, gdy jechaliśmy pierś w pierś, przywołałem dłonią Bulla i poleciłemmu, aby jechał przed nami i przy wodopoju założył obozowisko. Bo ja chciałem pójść na górę, na szczyt i powiedzieć księdzu przełożonemu, że jesteśmy tutaj, aby zagonić nasze konie. Teraz zauważyliśmy masę wrzeszczących, skaczących, małych dzieciaków biegnących naprzeciw nam po zboczu, prosto w kierunku naszego stada wielbłądów, więc powiedziałem mu  - Widzisz te małe potworki, nie pozwól im zbliżyć się do naszych bagaży, dopóki nie wrócę.

Zaśmiał się, zanim odpowiedział  - Nie martw się, Malagar, ja wiedzieć oni.

Zawróciłem konia i razem z młodym Malem pojechaliśmy w górę mijając kilka chat krytych strzechą. Mal wskazując na najbliższy z większych domów powiedział  - Ten tam dom to biuro starego Alfonsa.

Zwróciłem, w tym kierunku, jechałem dalej i gdy zbliżyliśmy się do szczytu, zobaczyliśmy kilka kolejnych domów po drugiej stronie. Niektóre z nich były dość duże i warte uwagi.

- Do cholery, to całkiem spore miejsce!

Na to młody Mal marudząco   - Tak całkiem duże, ale do niczego cholernego się nie nadaje.

Pomyślałem  - Gdybym zamknął oczy, myślałbym, że rozmawiam z twoim ojcem. Ale spokojnie go skarciłem  - Nie bądź taki zawzięty.

Gdy jechaliśmy dalej, usłyszałem jak mruknął  - Boże, gorszy od mamy.

Po wysłuchaniu tej uwagi, łagodnie odpowiedziałem  -  Nigdy. Nigdy nie krytykuj tego daru w niej masz.

Dalej, zbliżając się do domu, o którym powiedział młody Mal, że jest biurem Alfonsa zauważyłem ścieżkę prowadzącą do frontowego wejścia. Ściągnąłem wodze, zsiadłem z konia i gdy podawałem cugle młodemu Malowi, zauważyłem  łańcuchy zwisające z krokwi bali obok wejścia do budynku, wskazując głową w ich kierunku, powiedziałem kpiąco  - Widzisz je? Bądź porządnym młodym człowiekiem i potrzymaj mojego konia.

Przez ganek szedłem do wejścia, kiedy zza drzwi wyszedł białowłosy, lekko pochylony starszy mężczyzna i ruszył w moją stronę z wyciągniętą ręką. Jednocześnie z mocnym obcym akcentem przywitał mnie słowami  - Dzień dobry, szanowny panie. Jestem ojciec Alfons, a ty kimże jesteś?

Nie przyzwyczajony do takiego uroczystego powitania, przez chwilę zawahałem się przed odpowiedzią  - Dzień dobry panu, nazywam się Don Tait, jestem głównym kowbojem w Bilaluna.

Gdy uścisnęliśmy sobie dłonie, odwróciłem się w stronę młodego Mala i mówiłem dalej  - Sądzę, że zna pan Mala, syna Lena Browna, a jesteśmy tutaj, aby zebrać konie pod siodło należące do Bilaluny. Ze względu na bardzo długi dzień w siodle, jaki spędziliśmy, chciałbym przeprosić i móc udać się do naszego obozowiska.  - Zacząłem uwalniać swoją dłoń z uścisku, kiedy on z łagodnym gestem zapraszał  - Jako, że nie mamy tu zbyt wielu gości, byłbym zachwycony gdyby obaj panowie przyjęli moje zaproszenie na kolację, która podawana będzie zaraz po zachodzie słońca.

Potem, z lekkim chichotem, dodał  - Aby nie było już much, o których tyle się mówi w tym kraju. Ku mojej radości, jeżeli się zgodzicie, będę tu was oczekiwać.

Wciąż zachwycony byłem jego uprzejmością, bo przecież z jego punktu widzenia byliśmy dwoma zakurzonymi, wyglądającymi na źle ubranych, nastolatkami. Potraktowanie nas z aką godnością speszyło mnie, więc przyjmując jego gest, kiedy puściłem jego rękę, odpowiedziałem z uśmiechem  - To dla nas też będzie wielka przyjemność, a więc do zobaczenia, proszę pana.

Cofnąłem się, dosiadłem konia i z młodym Malem, zaczęliśmy zjeżdżać w dół wzgórza. Mal zaczął, niech mnie kule biją, naśladować mnie cienkim dziewczęcym głosem  - Cała przyjemność po mojej stronie. –  Po czym kontynuował do chwili aż obniżył głos do głębokiego basu  - Nie!  Dziękuję panu. Moja przyjemność na czyim innym polega.

Nie mogąc powstrzymać uśmiechu, powiedziałem cicho  - Łańcuchy tam przy ganku, mogą nosić twoje imię, więc lepiej uważaj, chłopcze. – Usłyszałem głośne, słyszalne westchnienie  - O nie, szefie! Ja być dobry czarny chłopiec.

Uśmiech szybko zniknął z mojej twarzy, odwróciłem się w siodle i patrząc mu prosto w oczy, powiedziałem z taką siłą, na jaką było mnie stać, ale bez krzyku.  - Nigdy więcej!  Nigdy  więcej tak nie mów, młody człowieku.

Potem, po szybkim dźgnięciu konia ostrogą, truchtem ruszyliśmy do naszego obozowiska.

Dojechaliśmy na miejsce i zsiadając z konia zauważyłem, że drżą mi ręce, więc szybko zacząłem odpinać popręg siodła, kiedy młody Mal podjechał i nieśmiało powiedział  - Przepraszam, nie powiedziałem tego, żeby cię urazić.

Stojąc tyłem do niego dalej odpinałem popręg, potem zdjąłem siodło z konia, umieściłem je na drągu, odwróciłem się i spojrzałem na niego i spokojnie zacząłem  - Mal, wśród was, z tobą, twoją matką i twoją siostrą, czułem się zupełnie jak w domu. Teraz, jako mojego przyjaciela, proszę cię, jeśli nie dla ciebie samego, zrób to dla twojej  matki i siostry, nigdy więcej się tak o sobie nie mów, dobrze?

Skinął głową i zaczął zsiadać z konia. Niestety, zarówno po jego naśmiewaniu się ze mnie jak i po głupiej uwadze czułem, że lont się we mnie pali, wybuchnąłem wskazując głową tłum rozbrykanych czarnych dzieciaków, krążących wokół naszych paczek, warknąłem  - No ruszajmy do tej cholernej roboty i rozdawajmy to, co chciała twoja matka, tej hordzie małych zasrańców.

Podszedłem do worków na cukier, złapałem ten z suszonymi jabłkami, odwróciłem się i podszedłem prosto do niego, rzucając mu worek.   – Masz, stary! Wiesz co robić, ja idę się kąpać.

Poszedłem z powrotem do mojego konia i poprowadziłem go tam, gdzie leżał mój plecak, podniosłem go i przeniosłem na goły skrawek ziemi, z dala od drzew. Chciałem zapewnić sobie bezpieczeństwo na wypadek, gdyby w nocy miał spaść konar z drzewa. Rozwinąłem plecak i matę, złapałem ręcznik, podprowadziłem konia do brzegu wodopoju i po znalezieniu kawałka porządnego płaskiego kamienia porządnie umyłem jego grzbiet. Zdjąłem mu ogłowie, klepnąłem po karku i odesłałem go do spętania mu nóg.

Zacząłem zbierać swoje rzeczy, gdy bardzo ładna młoda, ciemnoskóra dziewczyna około dziewiętnastu lat pojawiła się po drugiej stronie wodopoju. Na szczęście zdjąłem tylko koszulę, zatrzymałem się i odwróciłem w jej kierunku, spojrzałem, aby zobaczyć, czego chciała, ale byłem całkowicie zaskoczony jej wyglądem. Była absolutnie cudowna, miała ciało, za które można było umrzeć, i gdy poczułem, że moja męskość uniosła się za jej przyczyną, odwróciłem się i kontynuowałem rozbieranie się. Nie wiedziałem, czego chciała i, czy umie mówić po angielsku. Po chwili, odezwała się w doskonałym angielskim, z drugiej strony wodopoju.  - Dzień dobry, przystojniaku, mam na imię Elizabeth i jeśli potrzebujesz przyjaciółki na czas, kiedy tu jesteś, chętnie ci dotrzymam towarzystwa.

Spojrzałem za siebie, całkowicie wytrącony z równowagi przez jej bezpośredniość, zupełnie jak mały chłopiec  zaskrzeczałem  - Dzień dobry, nazywam się Don i bardzo chciałbym, aby tak było.

Zobaczyłem, że z małym żachnięciem odwróciła się i jak gdyby jej misja została zakończona, kołysząc biodrami wspięła się na wzgórze. Podziwiając ją jak z wdziękiem oddala się idąc w górę, z uśmiechem przypomniałem sobie uwagę pani Brown wypowiedzianą tam, przed magazynem, mruknąłem do siebie  - No tak, no tak. Pani Brown, teraz rozumiem, co miała pani na myśli, i dlaczego ten mała scenka z kurtyzaną nie byłaby nie na miejscu w żadnym z barów na świecie.

Po chwili wróciłem, z pewną trudnością, do mojej kąpieli. Kiedy skończyłem, wróciłem do swojego legowiska. Po drodze spotkałem młodego Mala, który wciąż rozdawał dzieciom prezent od matki, warknąłem szorstko  - Rozumiem, co masz na myśli.

Mal odezwał się z ciężkim westchnieniem  – To się tu dzieje naprawdę. Och, człooowieeeku.

-  O nic nie pytam. Idę na kolację z ojcem Alfonsem. Zobaczymy się rano i pamiętaj, co powiedziała twoja matka!

[1] Kopangerowie – mieszańcy imigrantów z Wysp Kokosowych (terytorium australijskie na Oceanie Indyjskim) i Aborygenów.

[2] Konie robocze – tu: konie przeznaczone do jazdy wierzchem.

[3] Wally Dowling – australijski poganiacz, który przeprowadził byki przez Szlak Canninga dziewięć razy. Poeta Outbacku, dentysta i lekarz w jeden osobie, w nagłych wypadkach dla swoich kowbojów. Złożył własną złamaną nogę za pomocą szyny wykonanej z niegarbowanej byczej skóry. Wyrywał zęby przywiązując je sznurkiem do żelaznego wiadra i zrzucając wiadro do studni.

[4] Wyspa Kokosowa – właśc. Wyspy Kokosowe - australijskie terytorium zewnętrzne na Oceanie Indyjskim, składające się z małego archipelagu mniej więcej w połowie drogi między Australią a Sri Lanką.

[5] Misja Balgo Hills – obecnie Balgo to mała społeczność w zachodniej Australii, która jest powiązana zarówno z Wielką Piaszczystą Pustynią, jak i pustynią Tanami. Old Balgo zostało zasiedlone w 1942 roku (do roku 1962) po tym, jak grupa Pallotynów spędzała lata wędrując po pustyni, starając się spełnić wizję biskupa Raible'a dotyczącą nawracania Aborygenów.

Dodaj komentarz