Wyprawa w głąb dżungli

Grupa sześcioosobowa zdecydowała się na dwudniowe wyjście w dżunglę.

Przygotowania trwały długo: każdy dźwiga rzeczy osobiste, hamak i dwie butle wody. Plecaki ważyły z każdą chwilą trekkingu coraz więcej i w temperaturze 30 st. C doskwierały bardziej niż samo zmaganie się ze wspinaczką po sporych wzniesieniach dżungli.

Dojście do każdego wodospadu (a było ich kilka na trasie) oznaczało ciągłe wchodzenie na zbocza i schodzenie do rzeki.

Godziny upływały, a cel pierwszego dnia – obozowisko – jakby nie zbliżał się.

Spotkanie złodziei drewna nie ułatwiło sprawy, bo przewodnicy musieli zmienić trasę, aby nie wejść w konflikt z nienawidzącymi turystów nielegalnymi „drwalami”.

Trasa była przez to jeszcze dłuższa i trudniejsza.

Powoli brakowało sił i kończyła się woda pitna.

Powoli brakowało chęci do robienia zdjęć i dlatego nie wszystkie dość dramatyczne sytuacje zostały utrwalone.

I stało się to co lubi statystyka: zwichnięta kostka u nogi jednej z uczestniczek i konieczność spowolnienia marszu. Aż do miejsca, do którego mógł dojechać przywołany motorower i zabrać poszkodowaną do obozowiska – na noc.

Pozostali dotarli na miejsce w ostatniej chwili przed zmrokiem.

Bardzo zmęczeni. Bardzo.

Rano nie było lepiej. Noga bolała i nie było mowy o dalszym marszu. Dzielni przewodnicy doprowadzili Gabrysię do miejsca, gdzie mógł dojechać tuk-tuk, który zabrał ją do naszego hotelu w miasteczku.

Grupa ruszyła dalej, aby po kilku godzinach dotrzeć w południe do ostatecznego celu trekingu – rzeki, gdzie kapią się słonie.

Satysfakcja z ukończenia wyprawy była ogromna i radość z zabawy ze słoniami równie wielka.

Dodaj komentarz