Lecimy po ciepło...

Aby uciec od naszego europejskiego zimna w grudniu, trzeba najpierw trochę się pomęczyć...

Otóż lot z Berlina do Monastyru w Tunezji jest wprawdzie krótki (niewiele ponad 2 godziny), ale czekanie na wylot znacznie dłuższe.

Dwie godziny opóźnienia, a wcześniej czekanie w długiej kolejce do odprawy. W tym przedświątecznym okresie prawdopodobnie wszyscy (?) Tunezyjczycy postanowili wracać do domu całymi rodzinami. 

Samolot wypełniony do ostatniego miejsca. Na pokładzie spory hałas. Dzieci płaczą, krzyczą i hałasują, a dorośli sprawiają wrażenie jakby wszyscy się znali, bo głośno z sobą rozmawiają z dużej odległości. Może są z tej samej wioski, a zapewne mają sobie sporo do opowiedzenia.

Najważniejsze, że wyglądają na zadowolonych.

My trochę mniej, bo to już dziesiąta godzina naszej podróży ze Szczecina i jesteśmy nieco zmęczeni.

Transfer do hotelu to półgodzinna jazda autokarem. 

Jesteśmy na miejscu i tuż przed północą załapujemy się na drinka w barze, który za chwilę zamknie się. Mamy przecież wersję "all inclusive".

Jutro będzie trochę więcej zdjęć, a dziś dołącząm poranny widok z okna.

PS

Między Tunezją a Polską nie ma różnicy czasu!

Dodaj komentarz