Odcinek 14

Obłaskawiając Życie. Moje rozmowy z Adrianem

Odcinek 14

Rozmowa trzynasta.

Yangon, 07. grudnia

- Nie rozumiem, dlaczego Ameryka i Europa nadal nazywa Myanmar Birmą, a Yangon Rangunem?

- Muszę odesłać cię do Wikipedii, bo mnie osobiście zaskoczyło tam pokrętne wyjaśnienie, której nazwy należy w Polsce używać: Birma, czy Myanmar, czy też Republika Związku Mjanmy (!).

- A co z Yangonem?

- Rangun (Rangoon) to nazwa nadana przez brytyjskich kolonizatorów. Junta wojskowa i tak przeniosła stolicę z Yangonu do Naypyidaw tłumacząc potrzebą ożywienia środkowej części kraju. Prawdziwe cele były czysto polityczne.

- To jak my mamy mówić?

- Czy gdziekolwiek w Azji widziałeś gdzieś nazwy Birma lub Rangun?

- Nigdzie.

- To oznacza, że należy uszanować nomenklaturę stosowaną przez obywateli Myanmaru (Birmańczyków). Jakie są twoje pierwsze wrażenia z Yangonu?

- Trudno coś powiedzieć o tym mieście po spędzeniu w nim jedynie późnego wieczoru i krótkiej nocy, bo wylatujemy stąd dalej o szóstej rano!

- Pamiętaj, że Myanmar to nadal jedno z najbiedniejszych państw tego regionu i niestety bardzo to jest widoczne.

- W jakiś sposób ludzie nie wyglądają na zmęczonych i nieszczęśliwych, chociaż ogólna bieda rzuca się w oczy.

- Można zauważyć, że Myanmarczycy są ludźmi spokojnymi, pokornymi i jakby pogodzeni ze swoim losem. Mam obawy, czy to dobrze wróży na przyszłość. Hilary Clinton swoją wizytą w tym kraju rozpoczęła pewien proces zmian. Adam Michnik też odwiedzał szefową opozycji i wspierał ją dzieląc się swoim doświadczeniem.

- Za tydzień będziemy ponownie w Yangonie przed powrotem do Bangkoku, więc jeszcze porozmawiamy o tym mieście.

- Już po tym bardzo krótkim pobycie nieodparcie nasuwa się porównanie z Polską lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku i podobieństwo ówczesnego zapóźnienia technologicznego Polski wobec Zachodu. Tu widać lata czterdzieste minionego wieku…

- Seth też ogląda ten kraj po raz pierwszy, ale nie komentuje zbyt wiele.

- Powstrzymuje się zapewne od negatywnych uwag, bo tak mu nakazuje jego kultura, ale ma nieco inne spojrzenie. Tajlandia przez wieki miała konflikty terytorialne z wojowniczą i zaborczą Birmą. Oba te narody nie bardzo się kochają.

- Przynajmniej ta lokalna agencja turystyczna, w której wykupiliśmy nasze wycieczki po Myanmarze, sprawdza się znakomicie. Jak dotąd.

- Muszę przyznać, że po wylądowaniu w Yangonie, gdy odebrał nas szef tej agencji, miałem lekką wątpliwość, czy trafiliśmy we właściwe ręce.

- Jazda do hotelu wydłużona do ponad półtorej godziny przez zatłoczone miasto, zablokowane przez kolejki pielgrzymów do świątyni z…

- …zębem Buddy. Ci ludzie pokornie stoją w kolejkach przez kilkanaście godzin, aby pokłonić się tej relikwii, która pielgrzymuje po krajach azjatyckich.

- …była wyjątkowo męcząca. Miasto nie najlepiej prezentuje się w porze szczytu komunikacyjnego. Te przepełnione autobusy…

- Trudno je nazwać autobusami. To jakieś ciężarówki bez szyb i dachu. Dość późno, już po zmroku dotarliśmy do hotelu i nasz agent zaskoczył mnie wręczając mi plik kilkudziesięciu tysięcy kyatow równowartych 50 dolarów US, abyśmy nie wymieniali pieniędzy w mieście.

- Pięćdziesiąt dolarów to dla nich spora kasa. Nie wziął żadnego pokwitowania, prawda?

- Nie chciał. Powiedział, że rozliczymy się po tygodniu, gdy będziemy wracać z objazdu Myanmaru zorganizowanego przez jego agencję.

- Ostrzegł nas, że w Myanmarze wymieniane są tylko banknoty nowe, bez najmniejszych skaz, najchętniej studolarowe.

- Szybko odkryliśmy, że nigdzie nie można płacić kartami kredytowymi. Wymiana dolarów oficjalnie jest nielegalna, ale wszyscy to robią. Zupełnie jak za komuny w Polsce. Rolę banków spełniają wszystkie małe sklepy i warsztaty rzemieślnicze.

- I wszystkie biura turystyczne.

- Tam chyba nie robią przekrętów. Musimy unikać wymiany pieniędzy na ulicy, u krążących cinkciarzy.

- W twoich wcześniejszych podróżach miałeś kłopoty z wymianą pieniędzy?

- Może nie tyle z wymianą, ale z ich posiadaniem, to znaczy, ze zdobyciem dolarów przede wszystkim.

- No właśnie. Skąd miałeś te dolary?

- Z wydanym, za każdym razem na nowo, paszportem można było kupić w banku od pięciu do dziesięciu dolarów. Pozostałe należało „załatwić” sobie na własną rękę. To był ogromny wysiłek finansowy. Czarny rynek walut był bezwzględny. Przed wyjazdem do Ameryki Południowej zarabiałem 15 – 20 dolarów miesięcznie. Zarobione pieniądze za udzielanie lekcji angielskiego w całości przeznaczałem na skupowanie dolarów. Za jedną godzinę „kasowałem” dwadzieścia pięć centów! W Chile krach gospodarczy za czasów socjalisty Allende spowodował. że czarny rynek dolarowy był jeszcze bardziej szalony niż w Polsce. Za dwa dolary dziennie miałem wikt i opierunek u moich gospodarzy w Santiago. Na podróż po USA pożyczyłem pieniądze od przyjaciół w Polsce. Oddałem je dzięki pracy w hotelu.

- Czyli całą posiadaną gotówkę miałeś zawsze przy sobie?

- Wiele jej i tak nigdy nie miałem, ale noszenie całych pieniędzy bardzo było niewygodne, ale bezpieczniejszej opcji nie było.

- Wracamy do Myanmaru.

- Trudności z Internetem są trochę męczące.

- Niestety, albo w ogóle brak jest połączenia, albo sygnał jest tak słaby, że nie ma mowy o korzystaniu z jakiegokolwiek portalu.

- Czyli tą drogą nie będziemy mogli spotkać żadnego geja Myanmarczyka?

- Nie, bo portale gejowskie są tu zablokowane. Władza wie lepiej, co jest dobre dla obywateli i dba o ich właściwe sprawowanie się.

- Tak to już jest w krajach z dyktaturą. Telefony komórkowe to też luksus dla bogatych. Informacje w hotelu ostrzegają przed korzystaniem z telefonu do rozmów międzynarodowych, bo są niebywale drogie!

- Nie dowiemy się wiele o życiu gejów w Myanmarze?

- Może obejdziemy się bez Internetu!

- Zobacz, jaki mamy widok z okna naszego hotelu!

- Pagoda Shwedagon[1] prezentuje się doskonale. Zobaczymy ją z bliska za kilka dni. 

 

[1] Shwedagon pagoda

Dodaj komentarz