Odcinek 19

Obłaskawiając Życie. Moje rozmowy z Adrianem

Odcinek 19

Rozmowa osiemnasta.

Bangkok, 14. grudnia

- Wiele, naprawdę wiele rzeczy podobało mi się w Myanmarze, ale powrót do Bangkoku oznacza powrót do znacznie wygodniejszego życia.

- Moglibyśmy teraz rozmawiać o Myanmarze godzinami. Spotkaliśmy fascynujących ludzi, zobaczyliśmy wiele niezwykłych rzeczy. Ale są dwa problemy, które czynią pobyt w tym kraju prawdziwym utrapieniem. 

- Praktycznie nie ma Internetu, bez którego można się obejść, ale brak bankomatów i możliwości płacenia kartami płatniczymi powoduje, że staje się to problemem.

- Męczyło mnie to, że przez cały czas musiałem myśleć, ile mam przy sobie gotówki i ile dolarów jeszcze nie wymieniłem na kyaty. I do tego musiały to być nowiutkie, niezgięte na pół banknoty i wyprodukowane po 2006 roku!

- Studolarowe mają najwyższą wartość.

- W Stanach, natomiast, nie lubią setek obawiając się, że mogą być fałszywe.

- Co kraj to obyczaj, można by powiedzieć.

- Odpoczęliśmy w Bangkoku po intensywnym pobycie w Myanmarze i czas zbierać się do dalszej drogi.

- Zanim pojedziemy dalej, trzeba godnie pożegnać miasto, w którym czujemy się jak w domu.

- Naszym azjatyckim domu.

- Nie możemy wyjechać z Bangkoku bez wizyty w Balcony.

- Przedtem musieliśmy poznać dzielnicę, która ma nazwę od głównej ulicy: Khao San. W drodze do  niej przejeżdżaliśmy aleją, na której dorocznie odbywają się parady w związku z urodzinami króla Ramy IX, 5. grudnia każdego roku. Aleja oświetlona jak na Boże Narodzenie. W tym roku Król poprosił o nieobchodzenie jego urodzin ze względu na biedę w części kraju nawiedzonego tragiczną powodzią. Tajowie mają wiele powodów, aby kochać swego władcę - wielkiego demokratę. Ale to nie on rządzi krajem.

- Nic praktycznie wcześniej o tej dzielnicy nie wiedzieliśmy. Moje zaskoczenie było pełne. To tutaj gromadzą się głównie młodzi ludzie ze wszystkich stron świata. To nie są turyści z kasą i dlatego tutaj właśnie znaleźli swój raj. Dzielnicę tę nazywa się często  dzielnicą plecakowców.

- Pokoje gościnne od 40 zł, dobre jedzenie od 5 zł. Smażone koniki polne i inne świerszcze i insekty po 2 zł za 100 g.

- No i to, co najważniejsze. Tani alkohol i fajki wodne. Już nie trzeba męczyć się pijąc ze szklanek - można pić z wiaderek.

- Takich plastikowych, jak u nas z kiszonymi ogórkami, tylko trochę większych.

- A moc tego drinka robiona jest na życzenie.

- Jak to zwykle bywa z młodymi turystami, nie zawsze zachowują się należycie (cokolwiek to oznacza) i w efekcie słychać "ogólnoświatowy" hałas, pijackie wrzaski i widać niepewność w nogach niektórych jednostek. Ale jak dotąd nie widzieliśmy pijanego Taja na ulicy, na przykład.

- Wszystko to jest bardzo barwne i niesie atmosferę swobody. Nie tylko obyczaju.

- I my poddaliśmy się tej atmosferze żegnając się z Bangkokiem wiaderkami mojito i margarity.

- Setha bardzo prosiliśmy, aby pił na miarę swoich możliwości, więc zamawiał tylko w szklankach.

- Nie było go z nami, gdy Ying – ten przystojny kelner z Balcony podrzucił ci kartkę, na której niezdarnym angielskim napisał: „Nie wiedzieć, czy ty mnie lubić, ale ja ciebie lubić. Koniec praca 2 w nocy. Czekać telefon, mój numer …….”

- Miałem do niego zadzwonić?

- Nie wiedzieć. Mieć zrobić, co chcieć.

- Ja nic nie chcieć. Jednak zawsze to miłe, gdy komuś się podobasz.

- Miłe.

- Mam nadzieję, że nie chodziło o pieniądze.

- Należy mieć nadzieję. Z opowieści innych wiemy, że nie wszyscy są tam do kupienia. Niektórzy chcą spotkać faceta swojego życia.

- Ty spotkałeś swego faceta w Galerach?

- Powoli, powoli. Czyli mówimy o roku 1993! Najpierw nastąpiła istotna zmiana w moim życiu. Powrót do kraju ze Szwecji już opisałem w Obłaskawiając Zachód, jak również założenie Centrum Języków Obcych PROGRESS. Pracowałem bardzo intensywnie, od rana do nocy. Realizowany przeze mnie w Szczecinie szwedzki projekt przekwalifikowywania nauczycieli języka rosyjskiego na niezbędnych w oświacie anglistów, odnosił spore sukcesy. Również medialnie. Wbrew mojej woli stałem się w Szczecinie krótkotrwałym celebrytą. Było sporo szumu w wokół mojej osoby w tak zwanym środowisku. Mam tu na myśli środowisko akademickie Szczecina. Na marginesie, abyś nie miał wątpliwości: w środowisku gejowskim Szczecina nie występowałem.

- Miało to coś wspólnego z twoim życiem osobistym?

- Bardzo dużo. Chyba zaniedbałem mój związek z Andrzejem. Przegapiłem moment, w którym alkohol stał się dla niego niezbędnym i jedynym sposobem na przetrwanie dnia. Każdy mój powrót do domu oznaczał wielką niepewność, w jakim stanie Andrzeja tam zastanę. Pobudzony alkoholem widział we mnie całe zło tego świata, a przede wszystkim mnie samego zabijającego jego osobowość i przytłaczającego go swoją „ekspansją na życie”, jak mówił.

- Dlaczego nie rozstaliście się wcześniej?

- Po piętnastu latach naszego związku uważałem, że mam wobec niego wielkie zobowiązania i podobnie jak w tak zwanym normalnym małżeństwie, nie mogę go zostawić. I nie chciałem. Bardzo go kochałem. Byliśmy rodziną. Niestety, narastała w nim wrogość do mnie, niezależnie od tego, że bardzo mnie kochał.

- Jak to możliwe?

- Nie poradził sobie z tą miłością, bo ja nie spełniałem jego oczekiwań.

- Jakich oczekiwań?

- Bycia z nim na jego warunkach. Bycia z nim, na wyłączność. Bycia z nim bez tego całego szumu świata wokół nas. Bycia z nim na warunkach, których nawet sam nie potrafił jednoznacznie wyznaczyć.

- Twoich warunków nie chciał przyjąć?

- Nie. Bo nie potrafił zaakceptować trudu dnia codziennego. Nie był zaprogramowany na radość życia. Jego program to melancholia i smutek. Był najlepszym człowiekiem, jakiego w moim życiu spotkałem. Kochał mnie bardzo. Siła tej miłości pokonała go. Nienawidził mnie za entuzjazm do życia. Najmniejsze życiowe wyzwanie było ponad wytrzymałość jego systemu nerwowego.

- I stąd to picie?

- Skłonność do alkoholu miał od zawsze. Potem wódka stała się lekarstwem na problemy każdego dnia. Moje usiłowania jakiejkolwiek zmiany nie przynosiły skutku. Jego miłość do mnie przegrała z nałogiem. Moja miłość do niego nie słabła, ale narastało ogromne zmęczenie fizyczne wielogodzinną pracą oraz psychiczne sytuacją po śmierci obojga moich rodziców (wszystkie zdarzenia, o których teraz mówię miały miejsce w przeciągu pięciu miesięcy) i narastającym napięciem między mną i Andrzejem.

- Jak doszło do rozstania?

- Dla obu z nas było to traumatyczne przeżycie. Jego traumę zagłuszył alkohol, a moja tkwiła we mnie przez wiele miesięcy, a jej konsekwencje przez kilka lat.

- Kto podjął decyzję o…?

- To nie była żadna decyzja. To krzyk rozpaczy, na który ja nie potrafiłem odpowiedzieć. Nieoczekiwanie, któregoś wieczoru, po powrocie do domu, kiedy jak zwykle zastałem go w stanie agresji alkoholowej, postanowiłem nie zostawać u niego na noc. Stwierdził, że właśnie chciał mi zakomunikować, że na zawsze mam się wynosić z jego życia i NIGDY nie wracać.

- I wyszedłeś?

- Nic nie było takie proste. Przez większość nocy usiłowałem przebić się przez alkohol i przekonać go, że to zły moment na takie rozwiązanie. Nie zmienił zdania, mimo wielokrotnego powtarzania pytania, czy jest świadomy konsekwencji takiej decyzji. Bez skutku. Wielokrotnie pytałem go, czy rozumie słowo NIGDY. I czy zna mnie na tyle, że wie, co to słowo dla nas oznacza. Wielokrotnie mówiłem mu, że jeżeli mnie wyrzuca i mówi, że NIGDY nie mam wracać, to tak się stanie. Bez odwołania. Powiedziałem, że po jego ostateczne zdanie przyjdę następnego dnia.

- Poszedłeś?

- Oczywiście. Z nadzieją, że wstrząs po naszej nocnej rozmowie może coś w nim zmienić. Nie zmienił. Był spokojniejszy, nie robił wrażenia zamroczonego alkoholem. Powtórzył to, o czym mówiliśmy poprzedniej nocy i zapewnił, że rozumie słowo NIGDY.

- I taki był „wasz” koniec?

- Chyba na tym przerwiemy dzisiaj, bo rozbolała mnie głowa, a te wspomnienia nie nastrajają mnie dobrze. Jeżeli zechcesz, jeszcze do tego wrócimy. 

 

Dodaj komentarz