Odcinek 20

Obłaskawiając Życie. Moje rozmowy z Adrianem

Odcinek 20

Rozmowa dziewiętnasta.

Singapur, 17. grudnia 

- Chciałbym dokończyć naszą rozmowę o Andrzeju. Również dlatego, abyśmy raz na zawsze zamknęli ten temat, skoro nadal jest on dla ciebie taki trudny. Przecież minęło dwadzieścia lat od waszego rozstania!

- Ujmę to trochę żartobliwie: Widzisz, jaki jestem pamiętliwy! Masz rację. Może dzięki naszym rozmowom nie będę już do tego wracać. Nawet w myślach!

- Mnie to nie przeszkadza, chyba sporo wiem o waszym związku i wiem również, jaki był trudny. Dla was obu. Nikogo tu nie osądzam.

- Po naszym rozstaniu, Andrzej wyjechał do sanatorium, a wrócił tuż przed świętami Wielkanocnymi. Zadzwonił do mnie prosząc o spotkanie.

- Przecież miało być NIGDY.

- Tak, ale śmierć mojej mamy w czasie, kiedy Andrzej był poza Szczecinem, trochę mnie, nazwijmy to, rozregulowała. Postanowiłem spotkać się z nim, bez żadnych oczekiwań. Może jakaś nadzieja we mnie tkwiła. Nie wiem.

- Wróciłbyś?

- Nie wiem. W każdym razie, to co mnie spotkało w domu Andrzeja, przeszło moje najśmielsze oczekiwania.

- Nie mogę się doczekać.

- Andrzej był trzeźwy. Zapomniałem powiedzieć, że zdarzyło to się w Wielki Piątek. Do dziś nazywam ten dzień moją Golgotą.

- Biczował cię i w końcu ukrzyżował!

- Dziś już pozwalam ci żartować. Ale dla mnie wtedy to nie były żarty. Na zimno, na spokojnie zaatakował mnie, że jedyną dobrą rzeczą, jaką zrobił w życiu było zerwanie ze mną, uwolnienie się.

- Uwolnienie się od ciebie, czy od czegoś?

- Nie wiem. Powiem w skrócie. Dowiedziałem się wtedy, jakim jestem monstrum niszczącym wszystko i wszystkich wokół siebie. Jakim potwornym jestem egoistą i niewdzięcznikiem. Jakim okropnym jestem człowiekiem, który nie szanuje niczyich uczuć.

- Może było coś w tym prawdy?

- Nawet, gdyby było. Nie zasługiwałem na taki rachunek sumienia zrobiony przez niego. Chciał, abym cierpiał. Chciał, aby moje cierpienie nie było mniejsze od jego. Chciał zadać mi ból i to mu się udało. Moja Golgota dopełniła się.

- Koniec?

- Nie! Wysłuchaj jeszcze trochę tych żalów.

- Dobrze. Sam zacząłem. Ale zróbmy przerwę. Trochę mnie to wszystko przygniata..

- Przepraszam. Nie to było moją intencją. Opowiadam ci to, bo chcę, abyś zrozumiał, dlaczego tak potoczyło się moje życie i jakie znaczenie miało dla mnie spotkanie ciebie.

- O mnie będziemy rozmawiać? Poznałeś mnie…, poczekaj, niech pomyślę. Poznaliśmy się siedem lat po waszym rozstaniu się, zgadza się?

- Zgadza. O tak! Będziemy rozmawiać o tobie! Wszystko po kolei. Teraz ci powiem, że bez moich wcześniejszych doświadczeń nasz związek, który dzisiaj liczy sobie ponad dwanaście lat, nie miałby szans na przetrwanie.

- A moje doświadczenia się nie liczą?

- Liczą. Porozmawiamy i o nich.

- Już się boję.

- Na razie cieszmy się Singapurem.

- Byłem   bardzo zmęczony po krótkim, dwugodzinnym  locie z Bangkoku.

- Linia lotnicza Cathay Pacific robiła wrażenie, że zapewnia miłą obsługę, jednakże ...

- Tak, to była niemiła niespodzianka. 

- Ogromny samolot Boeing 777 zapełnił się szybko. Ilu było tych Chińczyków w naszej sekcji samolotu?

- Ze stu.

- Wszyscy się znali i wyglądali na szalenie zaprzyjaźnionych. Wszyscy sobie nawzajem we wszystkim pomagali i wszyscy głośno (bardzo głośno) ze sobą rozmawiali. Najchętniej z przeciwległych końców kabiny samolotu. 

- Szlag mnie trafiał, że obsługa nie reagowała, gdy nie  mogli dogadać się (dowrzeszczeć), gdzie kto ma siedzieć. A potem już było tylko gorzej.

- Przeziębienie z powodu klimatyzacji ustawianych wszędzie w Bangkoku na około 15 stopni, spowodowało, że w samolocie potwornie rozbolała mnie głowa.

- Mnie też.

- Ten hałas i jazgot wykończył nas kompletnie.

- Jakąś tam rekompensatą okazał się w Singapurze hotel z grupy tzw. butikowych.

- To specjalna klasa jakości, tyle że za naszą cenę (bez śniadania) mogliśmy dostać gustowną komóreczkę. Z piękną łazienką Internetem szalejącym z prędkością huraganu. Poza tym cisza i spokój!

- W życiu nie wiedziałem tak praktycznie urządzonego pokoju o powierzchni sześciu metrów kwadratowych! Tam było wszystko, co jest potrzebne do odpoczynku.

- Bez uczucia klaustrofobii.

- Może to wielkie łoże zajmujące dwie trzecie pokoju, na podwyższeniu robiło takie fajne wrażenie?

- A może kolory ścian i mebli, a także obrazy na ścianach?

- Pokoik super, a łazienka z najwyższej półki.

- Nie uważasz, że po stosownym odpoczynku w hotelu, nasz wieczorny wypad do miasta był bardzo udany?

- Jak zwykle Chińska Dzielnica robi wrażenie.. Trudno ją opisać w sposób oryginalny, ale na pewno tyle "chińszczyzny"   w jednym miejscu wcześniej nie widziałem!

- I te ceny!

- Nie będziemy rozmawiać o pieniądzach. Chcę tylko powiedzieć tylko, że ceny znacznie przekraczają nasze możliwości, a więc dobrze, że już  w poniedziałek lecimy na Bali!

- To ulewa nie pozwoliła nam na spokojne zwiedzanie "naszej" dzielnicy arabskiej i hinduskiej. Deszcz zatrzymał nas  pod arkadami naszego hotelu przez prawie godzinę.

- A kolejna ulewa kazała nam pobyć w naszym miłym pokoiku. Myślę, że dobrze ten czas wykorzystaliśmy.

- Rewelacyjnie! Wieczorem z Johnem w największej dzielnicy handlowej Singapuru - Okolic znanej ulicy Orchard[1] (Po polsku Sadowej, choć sadów tam nie ma, bo plantacje owocowe, pieprzowe i muszkatołowe skończyły się tam w XIX wieku) też miał swój urok, prawda?

- Joy, singapurski Chińczyk, odpowiedział na moje ogłoszenie na PlanetRomeo, które umieściłem wcześniej zapowiadając nasz przyjazd do Singapuru.

- Bardzo się starał, aby pokazać nam galerie handlowe w ilościach przekraczających zdrowy rozsądek.

- W Singapurze wszystko jest inne niż w reszcie świata: większe, nowsze, nowocześniejsze, bardziej kolorowe, bogatsze, czystsze i bardziej zatłoczone.

- Chcieliśmy kupić tableta Samsunga, bo wydawało nam się, że tutaj ceny powinny być niższe.

- Ambitnie prowadził nas do działów z elektroniką i chciał pokazać, że w Singapurze można kupić absolutnie wszystko.

- Prawie mu się udało. Mimo tropikalnej ulewy, w świetle milionów migających kolorowych reklam bożonarodzeniowych, przebiegaliśmy wzdłuż i wszerz ulicy Orchard. Mieliśmy parasole, ale i tak przemokłem do majtek.

- Jeden parasol na trzech! Przynajmniej dzięki niemu dowiedzieliśmy się, że ociekający wodą przyrząd należy przed wejściem do galerii włożyć do jednego z foliowych woreczków, które wiszą na stojaku przy wejściu.

- Mówiłeś o porządku i czystości w tym mieście. Nie spodziewałem się, że spotka mnie tam niemiła przygoda. Nie spodziewałem się przeszkód na chodniku, więc z uwagą przyglądałem się detalom architektonicznym w dzielnicy arabskiej, gdy nagle prawie nie zniknąłem pod ziemią.

- Autentycznie, zniknąłeś mi z pola widzenia!

- Wpadłem w dziurę na środku chodnika raniąc sobie do krwi obie nogi. Na szczęście obyło się bez złamania.

- Szok! W poprzek chodnika przebiegała betonowa rynna do odprowadzania deszczówki, o szerokości dwudziestu i głębokości około trzydziestu centymetrów!

- Gdy o tym myślę teraz, uważam, że powinniśmy wezwać policję, aby udokumentować zdarzenie, a potem dochodzić odszkodowania!

- Teraz mi to mówisz!

- Było, minęło. Na koniec tamtego dnia poszliśmy z Joyem na drinka do baru niedaleko naszego hotelu.

- Jak się nazywał ten drink, który zamówiłeś ku wielkiemu zdziwieniu kelnerki.

- Barman osobiście mi go przyniósł do stolika pytając, czy na pewno wiem, co zamówiłem.

- Co to za szaleństwo?

- To się nazywa graveyard czyli cmentarz. Zawiera: rum, wódkę, dżin, tequilę i whisky. Wszystko to w małych ilościach, a szklankę dopełnia się ciemnym piwem, np. guinessem.

- Joy i ja patrzyliśmy, czy przeżyjesz.

- Bez przesady. Moja polska głowa nie z takimi rzeczami dawała sobie radę. A mocny drink był mi tego dnia szczególnie potrzebny.

- Czy potrzebna nam była ta rozmowa z Joyem?

- Uważam, że bardzo. Najpierw posłuchał naszej historii, którą się zachwycił i stwierdził, że nie spotkał w swoim życiu takiego przypadku.

- To my już stanowimy „przypadek”?

- Tacy jesteśmy przykładowi!!

- Nasz przewodnik po Singapurze wyglądał na faceta bez kompleksów, a jednak…

- Po kilku drinkach mówił o nich otwarcie. Po raz kolejny rozmawialiśmy o tym, co jest ważne, co się liczy w świecie gejowskim.

- Od zawsze wiadomo, że liczy się młodość, uroda, no i pieniądze!

- Co to znaczy „uroda” dla gejów?

- Piękna sylwetka, zadbane wysportowane ciało, dobre markowe ciuchy i te rzeczy.

- O niczym nie zapomniałeś?

- Tak, tak. Rozmiary też mają znaczenie.

- Rozmiar klatki piersiowej, bicepsów, szerokość barów …

- Wymieniaj dalej.

- No dobrze. Tak zwany pakiecik też się liczy.

- No cóż, świat lubi stereotypy.

- Im większy stereotyp, tym lepszy, chciałeś powiedzieć?

- Co kto lubi.

- Wróćmy do Joya. Obiektywnie rzecz ujmując nie jest szczególnie przystojny. Jest miły i mimo początkowego skrępowania okazał się całkiem interesujący.

- Czułem, że chce się z nami czymś podzielić, że coś w nim siedzi, co go dręczy i chciałby to jakoś zweryfikować z nami.

- To prawda. Ten problem dla niego to jego wiek (45 lat), niski wzrost i brak „rzucającej się” w oczy urody.

- A to go ogranicza i hamuje w poszukiwaniach partnerów. Niekoniecznie na stałe.

- Mówił, że jest gotowy na związek.

- Brak urody nadrabia „pakowaniem” w siłowni, aby imponować sylwetką.

- Pewność siebie daje mu dobra praca i gwarancja stałych, wysokich dochodów.

- Czego oczekiwał od rozmowy z nami?

- Tego, co uzyskał. Zaprzeczenia, że jest bez szans. Potwierdzenia, że ma do zaoferowania sobą więcej aniżeli tylko szeroką klatę i kasę. Że jest interesującym człowiekiem, że osobowość jest ważniejsza od tego, co widać na zewnątrz.

- Mówiłeś mu to szczerze?

- Ty potwierdzałeś, że mam rację. Rozstał się z nami w dobrym nastroju.

- Muszę ci się do czegoś przyznać.

- Dawaj.

- Żegnając się z nami szepnął mi do ucha, że nie odmówiłby zaproszenia do naszego pokoju.

- I…?

- Pożegnał się szybko. Następny dzień był dla mnie o wiele ciekawszy.

- Wykorzystując zadziwiającą przerwę w opadach deszczu szybko udaliśmy się w kierunku trzech wież połączonych na szczycie ogromną strukturą przypominającą statek. Budynek ten fascynuje swoją niezwykłą architekturą już od momentu wjazdu do miasta. Znajduje się nad zatoką - jednym z wielu miejsc rekreacji singapurczyków.

- Tu naprawdę czuje się i widzi zaawansowane technologie XXI wieku. 

- Marina Bay Sands[2], bo o tym mówimy, powstała nad Zatoką Singapurską jako wielki kompleks hotelowo-rozrywkowy. Podobno jest to najdroższe wolnostojące kasyno, którego budowa pochłonęła osiem miliardów dolarów.

- Warto zajrzeć do Internetu…

- Warto też zobaczyć na żywo jeden z najbardziej znanych hoteli na świecie Hotelu Raffles[3], który jest singapurskim punktem rozpoznawczym. Trochę historii: Powstał w 1887 jako hotel w epoce kolonialnej, ma wielką historię i jest znany ze swojej architektury i wystroju z tamtego okresu, luksusowych apartamentów i znakomitej kuchni oraz ze zdobytego przez wszystkie te lata ogólnoświatowego uznania.

-  Mimo iż wiele z pięknych części tego hotelu dostępna jest tylko dla jego bogatych gości, udało się nam strzelić kilka zdjęć...

- Dlaczego nie chciałbyś w nim się zatrzymać na pobyt?

- Bardzo bym się źle w nim czuł!

- A ja wręcz przeciwnie.

- Ale nie przeprowadzimy się tutaj, co?

- Nie kpij sobie ze mnie. Wystarczą mi nasze luksusy w hotelu Sułtan.

 

[1] Orchard Street Singapore

[2] Marina Bay Sands Singapore

[3] Raffles Hotel

[4] Orchard Street Singapore

[5] Marina Bay Sands Singapore

[6] Raffles Hotel

 

Dodaj komentarz