Odcinek 08

Ostatni poganiacz na Szlaku Canninga

Odcinek 08

ROZDZIAŁ 3

JEZIORO GRZEGORZA I GROMADZENNIE MOJEGO PIERWSZEGO STADA DO PRZEJŚCIA PRZEZ SZLAK

Po powrocie do Zagrody Bilaluna wybrałem konie niezbędne do obu celów - do pracy przy obozie gromadzenia zwierząt i w obozowiskach podczas ich przeganiania.

Po kilku dniach amatorskiej zabawy z próbą ujeżdżania dzikich koni, na którą wszyscy sobie pozwoliliśmy, podkuliśmy zastęp koni dla naszej grupy roboczej i razem z Bullem, Buglarem i młodym Malem zabraliśmy się do pakowania zapasów żywnościowych na całą drogę. Szybko uświadomiliśmy sobie ogrom zapasów niezbędnych na tę trasę.

Były tam 4 wielbłądy juczne, każdy z dźwigał 3 torby, a w każdej 3 x 20 kg worków mąki; łącznie ponad 500 ​​kilogramów mąki na podróż tam i z powrotem. Jeden wielbłąd niósł sól kamienną o łącznej wadze około 250 kg, przeznaczonej do solenia wołowiny, 2 wielbłądy do niesienia benzyny w pojemnikach ponad stulitrowych, czyli każdy wielbłąd niósł ponad 400 kg paliwa. Był 1 wielbłąd, który niósł 2 pompy wirnikowe napędzane silnikiem spalinowym i 4 zbrojone węże. Dwa wielbłądy z kanistrami na wodę, które ważyły ponad 250 kg każdy. Jeden wielbłąd dźwigał radio bezprzewodowe na pedały, apteczkę pierwszej pomocy, części zamienne i cały niezbędny sprzęt. Jeszcze jeden ze skrzyniami na niezbędne garnkami oraz naczynia.

Utworzyliśmy zastęp 12 wielbłądów jucznych i 2 pod siodło, czyli łącznie 14 oraz dodatkowo 10 wielbłądów jucznych i 2 pod siodło w zastępie poganiaczy.

Gdy spojrzałem na to wszystko pod koniec pakowania, zobaczyłem niekończący się ciąg wielbłądów jucznych, pod siodło, skrzyń wielbłądzich, zbiorników etc.

I zacząłem patrzeć na Buglara poprzez inny punkt widzenia i zrozumiałem, dlaczego cieszył się wysokim szacunkiem i autorytetem pośród swoich kolegów współplemieńców. Mogłem zobaczyć, właśnie tego ranka jak przy pomocy swojej żony i dwóch poganiaczy pakował i rozpakowywał ponad kilka ton zapasów mając do dyspozycji 22 wielbłądy juczne i 4 pod siodło. Tak to miało wyglądać codziennie, aż do dotarcia do obozowiska dostawczego. Gdy pomyślałem, co mnie czeka, zacząłem niecierpliwić się i chciałem jak najprędzej wyruszyć na tegoroczne przeganianie bydła.

Tej nocy młody Mal przyszedł do mojego pokoju i gdy uścisnęliśmy sobie dłonie, powiedział mi, że jest szczęśliwy, że podobało mi się to tutaj. Poza tym, że tym razem nie pojedzie ze mną, ponieważ nie będzie mnie przez kilka miesięcy, a on musi być tutaj, na wypadek, gdyby stało się coś nieoczekiwanego.

Uśmiechając się, objąłem go ramionami i uścisnąłem mocno „na misia” mrucząc - Mal, jesteś dla mnie jak brat; jesteś dobrym młodym człowiekiem. Bardzo lubię twoje towarzystwo. Teraz dbaj o siebie, zobaczymy się, kiedy wrócę.

Nazajutrz wcześnie rano, po obfitym śniadaniu i pożegnaniu się z panią Brown i Margie osiodłaliśmy konie i ze starym Lenem na czele pojechaliśmy nieoglądając się za siebie, jakieś dwadzieścia mil w dół rzeki Stuart, do naszego pierwszego obozowiska.

Po kilku dniach galopowania tu i tam, ścigając i zaganiając bydło, które mogliśmy znaleźć, siedziałem w cieniu eukaliptusa[1], gdy podszedł do mnie Len i na swój szorstki sposób powiedział   - Don, byłem bardzo zaniepokojony, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem ciebie, kiedy wysiadałeś z samolotu, wyglądałeś tak młodo. Obawiałem się, czy wystarczająco znasz się na tej robocie z bydłem. Obserwując cię i pracując z tobą, w ciągu ostatnich kilku miesięcy, jestem zadowolony z twojej rozsądnej umiejętności podejścia do czarnych. Właściwie to ja czuję, że oni z tobą lepiej się czują, niż ze mną. Więc jutro, wracam do gospodarstwa i zostawiam ciebie na dokończenie poganiania do jeziorem Grzegorza. Mój brat Mal przyjeżdża do Zagrody za około dwa tygodnie, a więc, kiedy będziesz gotowy przekazać dostawę, przyślij wiadomość zawiadamiając, kiedy my mamy tam przyjechać.

Następnie, skinąwszy głową, zawrócił konia i wjechał do obozowiska.

Następnego ranka, kiedy Len i jego pomocnik osiodłali swoje dwa muły i ruszyli z powrotem w stronę Zagrody, zawołałem Bulla i spytałem go - Jak daleko w dół tej rzeki jest kolejna woda?

Odezwał się swoim grubym gardłowym głosem - On moczy woda[2] niedaleko, Malagar. Mozie diesieć mil dalej tam.

Na to powiedziałem mu, że najpierw zrobimy przerwę na dyma, a następnie wyprowadzimy bydło z ogrodzenia i pognamy je w dół strumienia w kierunku tej „moczy wody”.

Kiedy Bull odszedł, aby organizować pracę pozostałym kowbojom, przywołałem Buglara, człowieka, którego szanowałem każdego dnia bardziej i powiedziałem mu, że zmieniamy obozowisko, żeby pakował wielbłądy i skierował się do wodopoju, kiedy tylko będzie gotowy.

Po ciężkim dniu poganiania wjechałem na niewielką piaszczystą wydmę i zobaczyłem wyraźną depresję, na dnie której znajdował się mały, ale jednakże wyraźny wodopój. A na jego brzegu Buglar już zaczął rozpakowywać swoją karawanę składającą się z 26 wielbłądów. Jego żona tego samego rana powiedziała mi, że kończy się wołowina i dlatego postanowiłem zastrzelić ładną, tłustą sztukę spoza naszego stada, którą złapaliśmy po drodze.

Przywołałem Bulla i pokazałem, którą sztukę chcę zabić i wskazując liściaste drzewo za obozowiskiem powiedziałem - Jak tylko wejdę na to drzewo i dam ci ręką znak, odetnij kawałek stada razem z tym bykiem i skieruj je pod drzewo, do mnie.

Poprosiłem Buglara, aby wyjął strzelbę ze skrzyni na prowiant i podał mi. Podjechałem pod drzewo, zsiadłem z konia, rzuciłem cugle na krzaki w pobliżu i z torby przy siodle wyjąłem zamek strzelby i dwie kule.

Wspiąłem się na drzewo i usadowiłem się wygodnie wśród liści. Dałem znak Bullowi, aby ruszył ze stadem. Gdy byk padł, a Bull spuszczał mu krew, zacząłem dość nieuważnie schodzić z drzewa. W pewnej chwili straciłem równowagę i chwytając się konarów musiałem rozglądać się wokół siebie jak sobie poradzić i zauważyłem kilkaset metrów na południe, poprzez grube zwalisko bali drewnianych, coś co mogło być horyzontem. Do tej pory przyzwyczajony byłem widzieć horyzont tuż za swoim ramieniem, a teraz poczułem, że coś jest nie w porządku. Pomyślałem – Jasna cholera! To musi być to, czego najbardziej obawiali się żeglarze w dawnych czasach. Dotarliśmy na skraj ziemi.

Gdy bezpiecznie znalazłem się na ziemi, dosiadłem konia, wróciłem do naszych pakunków, oddałem strzelbę, bez zamka, Buglarowi. Potem, kazałem Bullowi dokończyć roboty przy zabitym byku i pojechałem w kierunku tego wielkiego stosu bali, przez który zauważyłem mój „problem z horyzontem”. Przejechałem przez to i gdy znalazłem się z drugiej strony, zobaczyłem, ku mojemu całkowitemu zdumieniu, wspaniałą błękitną przestrzeń. Zanim zdałem sobie sprawę, co to dokładnie jest, rzuciłem cugle i wpatrywałem się w to, co rozprzestrzeniało się przede mną. Przypomniałem sobie słowa Lena - Zakończ przeganianie przy Słonym Morzu Grzegorza[3].

Zdałem sobie sprawę, że właśnie tu jestem i mruknąłem - Do cholery ! To jest to, gdzie dokąd ma doprowadzić moje stado? Jezusie, to jest niewiarygodny widok. Jesteśmy setki kilometrów na południe na Wielkiej Pustyni Piaszczystej po to, aby wyjechać zza stery bali i stanąć twarzą w twarz z tym cholernym słonym morzem!

Popędzając konia do przodu, wjechałem na brzeg wyglądający jak jakaś sawanna. Nagle zobaczyłem ryby wyskakujące z wody, przelatujące na krótką odległość i z pluskiem wracające do wody. Rozejrzałem się po linii brzegowej i zobaczyłem miriady ptaków. Były wśród nich zięby, kilka gatunków mniejszych ptaków morskich, mew, a także australijskie pelikany. Przyglądałem się w nieskończoność tym, dosłownie tysiącom, skrzeczącym, trzepocącym ptakom i przypomniałem sobie w końcu, że Bull został tam sam z rozbiórką mięsa. Szybko podjechałem bliżej brzegu, stanąłem w strzemionach, próbując zobaczyć przeciwległy brzeg. Ale nie widząc nic takiego, zawróciłem i nadal wypatrywałem końca tej linii brzegowej. Niczego nie zobaczyłem poza wielką wodą. Właściwie poczułem, że jestem na brzegu morza, a nie wielkiego wodopoju.

Rzuciłem jeszcze jedno szybkie spojrzenie, zawróciłem konia i pojechałem do obozowiska, gdzie zobaczyłem Bulla, który z pomocą Buglara i jego żony kończyli oprawianie naszych zapasów mięsa. Pamiętałem, że Buglar mówił wcześniej o „moczy wody”, gdzie nie będzie można napoić wielu sztuk bydła na raz. Wezwałem pozostałych kowbojów i po zabezpieczeniu stada rozsiodłałem konia, porządnie roztarłem mu grzbiet, przekazałem konia jednemu z kowboi, aby zaprowadził go do stada naszych koni pod siodło, których łącznie było ponad setka. Złapałem manierkę z herbatą, kawałek dampera[4] z peklowaną wołowiną[5] i podszedłem do Bulla zajętego pracą. W przerwach pracy wypytywałem go o tę bezkresną wodę. Najlepiej jak potrafił opowiadał, że rzeka Stuart zaczyna swój bieg powyżej Gordon Downs, płynie przez Bilaluna do Grzegorza niosąc ze sobą, podczas pory deszczowej, ogromne ilości słodkiej wody, które spychają morską słoną wodę do tego końca, przy którym my teraz jesteśmy. trzymuje się ona w tym miejscu przez większą część roku, pozostawiając trzy czwarte wód Grzegorza pitnymi. Natomiast w czasie gorących, kiedy woda słodka zaczyna się cofać, woda słona woda wraca w kierunku rzeki Stuart, zmieniając Grzegorza w jego naturalną formę morza słonego.

Z tego powodu założyliśmy obozowisko trochę dalej, nad tą małą „moczy wodą”. Dlatego też naszym miejscem dostawy bydła był Goda Soak, gdzie zawsze była woda pitna.

Zaczęliśmy schodzić z bydłem w dół po wschodniej stronie tej wielkiej przestrzeni wodnej i kierowaliśmy się na zachód. Oceniałem, że mieliśmy pod opieką stado przekraczające tysiąc sztuk, w którym było przynajmniej pięćset dobrych wołów[6]. A ponieważ Goda Soak był tylko o jeden dzień drogi, zdecydowałem się wysłać posłańca z wiadomością do Zagrody, która w mojej ocenie była przynajmniej sto mil od nas.

Zapytałem Bulla, ile czasu zajmie posłańcowi, według niego, dotarcie do Zagrody. Odpowiedział z chichotem i zapewnieniem - Panie, boss! On iść szybciej niż koń, on być tam jeden dzień.

Przyjmując to za pewność, napisałem na kawałku brązowego papieru - Doprowadzę pięćset sztuk do Goda Soak. Ty i twój brat możecie przyjechać za około dziewięć dni, jak tylko on będzie gotowy. - Opatrzyłem datą 1-5-1958. - Don.

Zawinąłem papier w pustą torbę po mące, wręczyłem Bullowi, który poszedł do swojego obozowiska i dał tę torbę wysokiemu, smukłemu, staremu czarnemu człowiekowi i powiedział mu - Bierz torba, szef Zagroda. Po osiągnięciu Goda Soak następnego dnia i poczuciu, że wszyscy zasłużyliśmy na dzień odpoczynku, zorganizowałem obozowisko, a ponieważ nie było ogrodzonego placu, by trzymać w nim bydło, wybrałem dogodne miejsce.

[1] Właściwie „ghost gum” - Corymbia aparrerinja – dosł. tłum.: znikająca żywica, drzewo endemiczne w Centralnej Australii. Wcześniej uznawane za odmianę eukaliptusa, obecnie należy do gatunku korimbia.

[2] Moczy woda (przesięk) – ang: soak - jest źródłem wody na pustyniach australijskich. Tak się to nazywa, ponieważ woda przesiąka przez piasek i zbiera się pod spodem, czasami w postaci efemerydalnej rzeki lub strumienia.

[3] Słone Morze Gregory – właśc: Jezioro Grzegorza, jezioro słodkowodne położone w regionie Kimberley w Zachodniej Australii, pomiędzy Wielką Pustynią Piaszczystą, a Pustynią Tanami. Po kilku suchych latach woda może ulec zasoleniu.

[4] Damper – tradycyjny australijski chleb na sodzie. Pieczony przez kowbojów, poganiaczy I innych podróżników, pieczony na węglach ogniska. Damper jest ikonowym posiłkiem australijskim.

[5] Wołowina peklowana produktem traktowania mięsa wołowego solą peklową. Termin ten pochodzi z obróbki mięsa z wielkogabarytową solą kamienną, zwaną także "ziarnami" soli.

[6] Woły – tu: kastrowane byki. Dla uproszczenia będzie używana ta nazwa.

Dodaj komentarz