Odcinek 24

Obłaskawiając Życie. Moje rozmowy z Adrianem

Odcinek 24

Rozmowa dwudziesta trzecia.

Sydney, 02. stycznia 2012 

- Podsumujmy naszego sylwestra tu, w Sydney. Co zrobiło na tobie największe wrażenie?

- Sądzisz pewnie, że były to te słynne na cały świat fajerwerki? A wcale że nie. Fajerwerków naoglądałem się już sporo. Te na festiwalu w Szczecinie były ciekawsze. Te tutaj, przynajmniej pojawiały się na ogromnym obszarze nieba. Niestety, tylko przez trzynaście minut!

- A zapowiadano, że Bóg wi co! Że dwadzieścia minut, albo dłużej. W sylwestrowe przedpołudnie postanowiliśmy poszukać w Sydney dogodnego miejsca do obserwacji tych fajerwerków. Ich pokaz odbywa się głównie z Mostu Portowego i nad Operą.

- Po konsultacjach z krajowcami udaliśmy się na poszukiwania.

- Najpiękniejszy widok ukazał się nam z Blue Point w North Sydney. O godzinie 13.00 najlepsze miejsca były już zajęte! Od 17.00, podobno tłum jest już tam niesamowity, a od 19 policja nie wpuszcza już nikogo na tereny strategiczne, ze względu na bezpieczeństwo.

- Całe rodziny i grupy przyjaciół rozłożyły się na trawnikach piknikując w oczekiwaniu na północ.

- W efekcie oglądaliśmy ten pokaz z jednego z basenów portowych, do którego dotarcie zajęło nam ponad godzinę.

- Przedzieraliśmy się przez tłumy gapiów, którzy jak my poszukiwali dobrego punktu widokowego.

- Więc, co ci się podobało?

- Organizacja tego zdarzenia! Zupełny brak poczucia zagrożenia mimo wielkich tłumów na ulicach.

- I młodzieży „pod wpływem”. Wprawdzie żadnych butelek nie można było wnosić w obręb ogrodzonego obszaru, ale większość radziła sobie ukrywając alkohol w plastikach.

- Nie czułem żadnej agresji. Było super.

- A mnie najbardziej podobało się to, że noc była ciepła, mimo iż Australijczycy mówili nam, że to lato jest jednym z najzimniejszych w ostatnim okresie.

- Miałem wrażenie, że uczestniczymy w jakimś narodowym święcie Australii.

- Australijczycy są bardzo dumni z tych corocznych fajerwerków.

- Happy Birthday to You!

- Co ci się nagle przypomniało?

- Gdy rano wstałem, w okno spojrzałem, usłyszałem głos ptaszyny, że dziś twoje urodziny!

- Śliczny wierszyk. Jak długo uczyłeś się go na pamięć?

- Całą noc.

- Dziękuję ci, kochanie.

- Jak to było z sylwestrami w Galerach? Chcę to sobie poukładać w głowie, zanim dojdziemy do naszego tam spotkania 31 grudnia 1999.

- Pierwszy sylwester w Galerach zdarzył się przez przypadek, bo jak już ci mówiłem, pojechaliśmy z Andrzejem oraz Jimem i Tomkiem do Świeradowa, na tygodniowy odpoczynek.

- Zgadzam się, abyś zrobił odskok w temacie i powiedział mi coś więcej o tej parze.

- Jak sobie życzysz. Ale to będzie całkiem długa historia, momentami przykra i momentami smutna.

- Jeżeli ma ona znaczenie dla ciebie i wnosi coś do tematu obłaskawiania życia…

- Niestety wnosi. Moja znajomość z nimi to na przemian miłe chwile spędzane razem w Szczecinie w trudnym okresie powstawania nowej Polski, a także radzenie sobie z niezwykle trudnymi charakterami ich obu oraz z atmosferą pomówień, plotek powstałych wokół mnie z powodu ich zachowania.

- Może zaczniesz od początku.

- James, czyli Jim zgłosił się do PROGRESSU do pracy jako lektor. Na rozmowę kwalifikacyjną zjawił się z kolegą, Tomkiem, aby czuć się raźniej. Od kilku miesięcy przebywał w Polsce. Ze względu na swoje pochodzenie z rodziny amerykańsko-niemieckiej mówił biegle w obu językach. Tomek miał również korzenie niemieckie. Porozumiewali się wyłącznie w tym języku, bo z Tomka angielskim było słabo. Jim dość szybko opanował polski. Miał nadzwyczajne zdolności w tym kierunku.

- Zatrudniłeś go?

- Uznałem, że dwujęzyczny lektor to dobry nabytek dla szkoły, poza tym potrzebowałem Amerykanina do uczenia kursów w tym języku.

- Domyśliłeś się, że są gejami?

- Tak. Po kilu minutach rozmowy wszystko było dla mnie jasne.

- A dla nich?

- Jeszcze nie. Jim zgodził się dojeżdżać do naszej filii w Stargardzie, za co byłem mu wdzięczny, bo trudno było mi znaleźć chętnego na to lektora. Po miesiącu pracy Jima, który ewidentnie miał trudności metodyczne, zaprosiłem ich obu na rozmowę, aby ustalić jak można by pomóc Jimowi w pracy ze słuchaczami.

- Kiedy to było?

- Chyba w październiku przed omawianym sylwestrem. W tej rozmowie powiedziałem im o sobie po to, abym mógł jasno wytłumaczyć, że zależy mi na tym, aby nie demonstrowali swego bycia razem, bo to nie służy niczemu dobremu, a przede wszystkim w PROGRESSIE niepotrzebne są nam złośliwe komentarze.

- Czyli nie miałeś odwagi stawić czoło tak zwanej opinii publicznej.

- Jeszcze nie. Z wielu powodów. Nie chciałem, aby mówiono, że faworyzuję Jima jako lektora, mimo iż było wiadomo, że niezbyt dobrze sobie radzi w pracy ze swoimi grupami.

- A faworyzowałeś go?

- Jeżeli nawet, to podświadomie. Przecież na tym etapie znajomości zaczęliśmy towarzysko spotykać się we czwórkę. Zaprzyjaźniliśmy się. Andrzej, który z trudem akceptował nowe znajomości, ale polubił ich obu.

- Za co?

- Tego nie wiem dokładnie, ale sądzę, że miał słabość do facetów, którzy umiejętnie prawili mu komplementy. W rezultacie umówiliśmy się na wspólny wyjazd w góry na Boże Narodzenie.

- Jak trafiliście do Galer?

- Tomek znalazł informację o sylwestrze w Galerach w jednej z gazetek gejowskich. Kilka dni przed 31 grudnia pojechaliśmy około południa do Jeleniej Góry i tam z niejakim trudem znaleźliśmy to miejsce na trasie do Wrocławia. Weszliśmy do pustego o tej porze lokalu i zamówiliśmy wczesny obiad. Od kelnera dowiedzieliśmy się, że w sprawie sylwestra trzeba telefonicznie kontaktować się z Arturem – właścicielem lokalu. Naszą rozmowę z kelnerem słyszała starsza pani, chyba szatniarka i babcia klozetowa. Podeszła do nas po chwili i ostrzegła nas – Ale panowie wiecie, że to jest lokal dla gojów?

- Miała na myśli gejów?

- No jasne. Widzisz, wtedy słowo gej było w Polsce zupełnie obce.

- Ciekawe dla ilu osób nadal jest obce?

- Może nie obce, ale z pewnością wymawiane ze wstrętem.

- Jak patrzę dzisiaj na te nienawistne gęby niektórych polityków, mam wrażenie, że wszystko, co dotyczy rozwiniętych społeczeństw jest dla nich obce.

- Teraz opowiadam ci o wydarzeniach sprzed dwudziestu lat!

- Zabawa sylwestrowa była udana?

- Znakomita. Po raz pierwszy w Polsce poczułem nadzieję, że może nasze życie przybliży się do zachodnich standardów i będziemy mogli funkcjonować zgodnie z naszymi potrzebami. Jim i Tomek byli szczęśliwi, a nawet Andrzej tańczył i cieszył się chwilą.

- Bez alkoholu?

- Myślę, że wszyscy piliśmy według własnych potrzeb. Andrzej wypił tyle, aby mógł uznać, że nie odpowiada za całą tę sytuację, która go jednak krępowała.

- Co go krępowało?

- On, świadomy swego homoseksualizmu od zawsze, nie mógł oswoić się z widokiem dwóch facetów tańczących ze sobą, całujących się i zachowujących się tak naturalnie. Na pewno zajęło mu trochę czasu, zanim przyjął to do swojej skomplikowanej świadomości i uznał za normę, która również dotyczy jego samego.

- Po sylwestrze były wspólne zdjęcia, listy, podziękowania, rozmowy telefoniczne i zdarzył się wypadek, jak ustaliliśmy wcześniej.

- Zdarzył się przypadek, a potem wypadek. Przypadkiem miało miejsce moje spotkanie Jarka w Galerach i nawiązanie z nim kontaktu telefonicznego, a wypadkiem były tego konsekwencje.

- Zakochałeś się?

- To była taka odmiana po moich latach z Andrzejem! Radość życia, uśmiech na twarzy, miłe słowa, których od dawna nie słyszałem i ogólna lekkość bytu w towarzystwie Jarka.

- Zawrócił ci w głowie?

- A ja jemu. Po trzech kolejnych miesiącach podróżowania pomiędzy Wrocławiem i Szczecinem, postanowiliśmy zamieszkać razem w Szczecinie, bo oprócz innych udogodnień tej decyzji, potrzebowałem w PROGRESSIE księgowego, a Jarek miał doświadczenie w tym zakresie.

- Jaki to ma związek z Jimem i Tomkiem?

- Z Jimem prawie żadnego, ale do gry wchodzi Tomek.

- O co była ta gra?

- Na to pytanie ja sam znalazłem odpowiedź dopiero po wielu latach. Teraz ciągnę moją opowieść o tej dziwnej parze.

- Dlaczego dziwnej?

- Chwilunia. Nasza znajomość trwała również po sylwestrze, a Jim nadał uczył w PROGRESSIE. Przypadek sprawił, że zwolniło się jedno z moich mieszkań, które zwykle wynajmowałem lektorom PROGRESSU. Na prośbę Tomka wynająłem je im, ale umowę najmu podpisał tylko Tomek. Nie wiedziałem jeszcze, że Jim ma kłopoty z dyscypliną pracy, opuszcza zajęcia, albo się na nie spóźnia, a dodatkowo rekrutuje sobie prywatnych uczniów spośród słuchaczy PROGRESSU. Tomek zaprzyjaźnił się z Jarkiem. i wywierał na nim presję, abym przypadkiem nie zwolnił Jima.

- Nic w tym dziwnego. Każdy broni swoich interesów.

- Choćby nieuczciwych. Dość często spotykaliśmy się prywatnie i nie stawały między nami sprawy służbowe. Czasami były to interesujące spotkania ale za każdym razem zadziwiał mnie sposób rozmawiania ich dwóch ze sobą. Rozmawiali tonem pełnym agresji, wylewanych żalów, wzajemnego oskarżania się o jakieś problemy i sprawiali wrażenie, że się nienawidzą, a nie kochają. Na pytania po co są razem, zgodnie odpowiadali, że nie mogą żyć bez siebie.

- Długo to tak trwało?

- Byli ze sobą sześć lat. Dwie silne osobowości niszczące się nawzajem. W drugim roku pracy Jima w PROGRESSIE zaczęły wpływać oficjalne skargi na niego od jego słuchaczy. Wydała się sprawa szukania prywatnych słuchaczy w PROGRESSIE. Przed Bożym Narodzeniem Jim zniknął. Okazało się, że wyjechał do USA na przyznany sobie samemu urlop. Powiadomił o tym swoich słuchaczy, ale zapomniał porozmawiać o tym ze mną.

- Miałeś więc sprawę zwalniania go z głowy.

- Ważne jest to, że pracował na podstawie umowy - zlecenia, a więc formalnych zobowiązań jako pracodawca wobec niego nie miałem. Dla spokoju sumienia wysłałem do USA list informujący go, że po powrocie nie może liczyć na dalszą pracę u mnie.

- Domyślam się, że tutaj wkroczył Tomek.

- Z hukiem. Przyszedł do mojego biura, aby mnie zawiadomić, że w świetle prawa amerykańskiego (!) nie mam prawa odmówić Jimowi pracy i jeżeli po jego powrocie do Polski nie dostanie jej w PROGRESSIE, rodzice Jima (dwudziestoośmioletniego faceta) postanowili przeznaczyć sto tysięcy dolarów na to, aby mnie zniszczyć.

- Ciebie? Zniszczyć? Jak?

- Tego się nigdy nie dowiedziałem.

 

 

 

Dodaj komentarz