Odcinek 29

Obłaskawiając Życie. Moje rozmowy z Adrianem

Odcinek 29

Rozmowa dwudziesta ósma.

Los Altos Hills, 22. stycznia

- Nareszcie jesteś dobrze ostrzyżony.

- Salon fryzjerski w Nadi na Fidżi nie wróżył niczego dobrego.

- Nie podobał mi się ten właściciel – Chińczyk ze swoją przesadną usłużnością, bo nie chciał, abyśmy zrezygnowali z jego salonu, a musieliśmy czekać ponad godzinę, bo farbowanie włosów klientek siedzących już na fotelach trwało długo.

- Czekanie opłaciło się, bo trafiliśmy w ręce znakomitego stylisty.

- Patrzyłem na tego Fidżijczyka jak wprawnie stylizuje ci głowę i dumałem nad tym, jak to fryzjerzy na całym świecie są do siebie podobni.

- Nie fizycznie, chyba, ale stylistycznie. Temu ciemnoskóremu facetowi nie bardzo pasowały utlenione na rudo włosy i jakiś dziwny makijaż.

- Jemu na pewno się podobał. Mnie nie podobały się jego polakierowane paznokcie u stóp. Za to fachowcem był znakomitym. Z przyjemnością podglądałem go przy pracy.

- Mam nadzieję, że ucieszył się z napiwku.

- Następnym razem ostrzyże cię jeszcze lepiej! Chciałbym tam jeszcze wrócić! Z trzystu trzydziestu wysp w archipelagu Fidżi zobaczyliśmy zaledwie około dziesięciu.

- Ja mogę, ale nie muszę. Zobacz, wylecieliśmy z Fidżi dwudziestego pierwszego stycznia, w sobotę wieczorem i po osiemnastogodzinnej podróży wylądowaliśmy w San Francisco tego samo dnia, w tę samą sobotę, też wieczorem!

- Tak, nie ma pomyłki! Przekroczyliśmy międzynarodową linię zmiany daty.

- Jesteśmy w ten sposób o jeden dzień młodsi, czy starsi!?

- Niezależnie od naszego wieku, jesteśmy w Los Altos Hills (Wzgórza na Wyżynie), około sześćdziesięciu kilometrów na południe od San Francisco. I bez względu na to, czy jestem młodszy, czy starszy, jest mi tu zimno. Do środy ma być tylko 2-10ᵒ C! W Kalifornii!!

- Cieszysz się, że znów tu jesteśmy?

- Terenia jak zwykle przyjęła nas gorąco. John jak zwykle z życzliwą obojętnością.

- A psy?

- Dora i Fritz nie zapomniały nas, mimo iż minęły trzy lata! Witały nas jak oszalałe.

- Już trzy lata? Gdy rozglądam się wokół i wspominam wykonane tu przeze mnie roboty i patrzę na efekty mojej pracy, wydaje mi się, że było to miesiąc temu!

- Wszyscy chwalą ciebie za to, co tu zrobiłeś, a John, choć tego nie potrafi okazywać, uwielbia cię za to, że tak perfekcyjnie potrafisz wykonać prace za wielu fachowców.

- Co to za słowo „uwielbiać”!? Lubi mnie, bo jestem tańszy.

- To też. I mniej tandetny. Z tym „uwielbianiem” to też spory problem. Wielbić, to znaczy oddawać część! Jak ci się podoba: „Uwielbiam twarożek”? Podczas mojej pielgrzymki do Ziemi Świętej…

- Ty i pielgrzymka!?

- To była jedyna droga zwiedzenia Izraela bez kłopotów z wizą i organizacją. Poza tym cena była atrakcyjna. Ksiądz – organizator był szalenie inteligentny i mądry. Gorzej z przewodnikiem – zakonnikiem, który katechizował nas na siłę. A mnie pouczał, że uwielbianie zarezerwowane jest dla Boga.

- Fakt. Ja tam nikogo, ani niczego nie uwielbiam.

- A mnie?

- Sorry.

- Gdy John zapragnął zabrać Terenię na trzymiesięczny rejs dookoła świata, postawiła mu jeden warunek: „Jacek i Adek muszą przyjechać tutaj, aby opiekować się domem i psami. Do nikogo innego nie mam zaufania. Psy są dla mnie najważniejsze.”

- Zapomniała o złotych rybkach w basenie z wodospadem, o białych pawiach w klatce i kontroli nad meksykańską sprzątaczką i meksykańskim ogrodnikiem, którzy przyjeżdżają tu co tydzień.

- Zakres twoich prac był imponujący.

- Nic wielkiego. Jedyna trudność, to praca „na wysokościach”, bo malowanie ścian szczytowych na drugim piętrze wymagało zwieszania się z dachu na szelkach.

- Oprócz tego, że to dom duży ze stromym dachem, to jeszcze położony na wzgórzu z całkiem sporym spadem. Jestem dumny z ciebie, że wszystko potrafisz i niczego się nie boisz!

- Przestań! Bez twojego wsparcia nie podjąłbym się tej roboty.

- Dla porządku muszę przypomnieć ci, że dzięki tobie John ostatecznie zaakceptował mnie i moje gejostwo.

- Dzięki mnie? Dzięki mnie Przestał być homofobem?

- Tak. Przypuszczam, że jesteśmy pierwszą parą gejów, którą oglądał z bliska, to znaczy, gościł we własnym domu. Zobaczył jacy jesteśmy „normalni”, a dodatkowo zauroczył się twoimi umiejętnościami technicznymi, gdy byliśmy w Kalifornii razem po raz pierwszy, czyli w 2007. I dlatego zatrudnił nas w 2008 na czas trwania ich rejsu dookoła świata.

- Teraz chciałbym coś usłyszeć o twoich znajomych i przyjaciołach, z którymi funkcjonowałeś towarzysko w tym czasie, kiedy poznaliśmy się.

- Czyli znowu cofamy się w czasie. Po wyjeździe Jarka ze Szczecina jesienią 1999 postanowiłem nie angażować się w żadne związki, pooddychać nieco swobodą i poza pracą poświęcić się przyjaciołom, którzy wierzyłem, otaczają mnie.

- Kim byli ci przyjaciele?

- Opowiem ci tylko o nich to, co miało istotne znaczenie dla mnie w ciągu ostatnich kilku lat przed poznaniem ciebie.

- Czy coś się zmieniło między wami, od kiedy my poznaliśmy się? Pytam, abyś zebrał swoje myśli i podsumował to wszystko, bo przecież znam odpowiedź.

- Żeby opowieść miała ręce i nogi, muszę wrócić do początku lat dziewięćdziesiątych i wtedy znowu pojawia się Tomek. Zaprosił mnie z Andrzejem na swoje urodziny. Andrzej z wielkim trudem dał się namówić, bo jak zwykle miał opory przed poznawaniem nowych ludzi. Tomek zapewniał mnie, że oprócz nas nikogo nie będzie. Na miejscu okazało się, że zaprosił jeszcze dwie osoby. Janusz i Andrzej byli parą już od prawie dwóch lat. Obydwaj przed trzydziestką.

- Domyślam się, że tak rozpoczęła się twoja długoletnia przyjaźń z nimi.

- O dramatycznym końcu tej przyjaźni po osiemnastu latach jeszcze usłyszysz.

- Wszystko u ciebie musi być takie dramatyczne?

- Głównie wtedy, gdy w grę wchodzą duże emocje i pojawiają się decyzje ostateczne.

- Znowu coś się stało z mojego powodu?

- Sporo się stało z twojego powodu, ale w tę historię wplątała się również polityka.

- Wielka polityka?

- Nie kpij. Ta polityka, która dotyczy nas wszystkich i jest dla nas ważna na co dzień.

- Jak rozwijała się twoja przyjaźń z Januszem i Andrzejem?

- Byliśmy sobie bliscy przez wszystkie te lata. Stanowiliśmy tak jakby rodzinę. Wszystkie święta spędzaliśmy razem. Byliśmy razem w Portugalii i wielokrotnie w Hiszpanii, gdzie mamy wspólnych przyjaciół – Carlosa i Juana.

- Jarek został przez Janusza i Andrzeja zaakceptowany i przyjęty do waszej hermetycznej grupy?

- Tak. Ale o przyjaźni między nimi nie było mowy.

- Dlaczego?

- Wyraźnie ujawniła się jedna z nielicznych zalet różnicy wieku miedzy nami, czyli miedzy mną i resztą grupy. Jako nieco (!?) straszy od wszystkich, nie stanowiłem żadnej konkurencji dla ich inteligencji, dla ich ego. Równolatkom trudniej jest przyjąć wzajemne poglądy. Nie są dla siebie nawzajem autorytetami. Nie akceptują wymądrzania się, narzucania opinii i popisywania się wiedzą. Każdy z nich jest najmądrzejszy. Szczególnie, gdy są to silne osobowości

- Musiałeś ich godzić?

- Nie. Umiejętnie buforowałem ich wzajemne popisy tak, aby nie dochodziło do otwartych konfliktów. Z czasem było tylko gorzej, bo nie można nakazać nikomu przyjaźni. W ostatnim roku mojego związku z Jarkiem Janusz i Andrzej grzecznie tolerowali go, aby w końcu otwarcie występować przeciwko niemu.

- Widzieli i wiedzieli o nim więcej niż ty?

- Nie sądzę. Nie mówili mi tego wprost, ale uważali, że Jarek nie zasłużył sobie na związek za mną.

- Pewnie byli zazdrośni?

- Zajęło mi wiele lat zrozumienie wszystkich elementów mających wpływ na prawdziwe przyjaźnie, które zdarzyły się w moim życiu.

- ?

- Przyjaźń to między innymi zawłaszczanie drugiej osoby. Przyjaźń to widzenie szczęścia przyjaciela swoimi oczami. Przyjaźń z trudem bywa tolerancyjna. Często dzieje się to podświadomie. Tak było w przypadku naszej przyjaźni z Januszem i Andrzejem. Tak bardzo chcieli mojego dobra, że nie byli w stanie dostrzec mojego szczęścia w takiej wersji, jaka była mi dana przez los. Nie podjęli żadnego wysiłku, aby dla mojego dobra zadbać o przyjaźń naszej czwórki. Nie byli w stanie zrezygnować z żadnej okazji, aby wykazać, że Jarek nie sięga ich poziomu.

- A Jarek nie pozostawał im dłużny, co?

- I wzajemna niechęć była gotowa. Niezależnie od tego, we czwórkę pojechaliśmy do „Galer” na kolejnego sylwestra 1993/94. I znowu bawiliśmy się tam doskonale. Alek, którego poznaliśmy jako kelnera w czasie poprzedniego pobytu w Galerach, tym razem był jednym z gości.

- Dlaczego zasponsorowałeś jego przyjazd do Jeleniej Góry ze Złotoryi?

- Jarek był z Alkiem w kontakcie telefonicznym i dowiedzieliśmy się, że Artur, właściciel Galer wyrzucił go z pracy i teraz Alek, dwudziestoparolatek, siedział w domu bez kasy. W tym czasie kończył zaocznie technikum ekonomiczne.

- Zaprosiliście go, że by was zabawiał?

- Nie tylko. Polubiliśmy go za determinację w jego samodzielnej drodze przez życie. Poza tym znaliśmy jego historię pracy w Galerach, a to zupełnie inny rozdział. To była prawie niewolnicza praca za grosze. Na szczęście bez konieczności świadczenia usług seksualnych.

- Tego by brakowało!

- Przypuszczam, że nie brakowało tego tym, którzy mieli na to ochotę. A o kilku historiach słyszeliśmy. Artur bardzo lubił Ukraińców. Nie tylko dlatego, że stanowili tanią siłę roboczą…

- W efekcie to i wóda zniszczyły jego biznes, prawda?

- Ponad dziesięć lat później zlicytowano go za długi. Rozmawiając z Alkiem na temat jego przyszłości, doszliśmy z Januszem i Andrzejem do wniosku, że chcemy mu pomóc w rozpoczęciu studiów w Szczecinie. Jarek też nie miał nic przeciw temu, aby Alek zamieszkał u nas na okres egzaminów wstępnych.

- I tak oto rozpoczął się długi okres twojej przyjaźni z Alkiem i jego świtą. 

Dodaj komentarz