Odcinek 37

Obłaskawiając Życie. Moje rozmowy z Adrianem

Odcinek 37

Rozmowa trzydziesta szósta.

Pheonix w stanie Arizona, 02. marca

- Wprawdzie był to tylko trzygodzinny lot z Meksyku, ale nudzi mnie to latanie i teraz to lotnisko! Znowu w Pheonix w Arizonie!

- Z żalem pożegnałem Meksyk po zaledwie pięciodniowym pobycie w stolicy. To miasto przytłacza, męczy, zachwyca i fascynuje zarazem. Bardzo trudno je opisać, bo różni się od wszystkich innych metropolii.

- Przede wszystkim ogromnym hałasem. I nie jest to tylko hałas ruchu ulicznego, chociaż klaksony też "dają po uszach". Z każdego sklepu wydziera się muzyka i nie można pojąć jak wytrzymują to pracownicy i okoliczni mieszkańcy.

- Dla ciebie ta muzyka była za głośna? Starzejesz się? Prawie wszyscy sklepikarze i uliczni handlarze (a jest tu ich setki tysięcy) głośno nawołują do kupna swoich towarów. W metrze obwoźni sprzedawcy płyt, zabawek i innych mało wartościowych gadżetów grają swoją muzykę i wydzierają się na całe gardło, aby przekrzyczeć hałas pędzącego pociągu. 

- Muszę przyznać, że metro w stolicy jest bardzo dobrze zorganizowane, dociera do większości dzielnic, w tym bezpośrednio na lotnisko, i jest bardzo czyste i bezpieczne. A dlaczego jest bezpieczne, też warto to powiedzieć.

- Pożegnalna wizyta na placu Zócalo ma nam ułatwić zapamiętanie tego miasta. Tu tyle się dzieje! Wszystkie strajki, okupacje i protesty zawsze gromadzą tłumy ludzi. To tu znajduje się Palacio Nacional[1] (Pałac Narodowy). Oprócz historycznych sal z okresu panowania Hiszpanów sa tam murale Diego Riviery[2] - jednego z największych artystów tej sztuki. Warto dodać, że Riviera był mężem Fridy Khalo.[3]

- Tu pora powiedzieć, dlaczego można czuć się bezpiecznie w Meksyku. W całym mieście funkcjonuje kilkanaście służb policyjnych, które w miejscach strategicznych wspierane są przez wojsko. Wszędzie, dosłownie wszędzie obecni są uzbrojeni po zęby ochroniarze. Na każdym skrzyżowaniu kieruje ruchem po czterech policjantów z drogówki. Po ulicach poruszają się patrole z czterema gotowymi do strzału policjantami na pace samochodu. Każdy samochód policyjny błyska kolorowymi światłami.

- Na szczęście to wszystko nie dotyczy przeciętnego turysty. Do czasu. Obecni na ulicach policjanci są uprzejmi, uśmiechają się i służą pomocą i informacją. Niemiło robi się dopiero wtedy, gdy chcesz wejść do którejkolwiek instytucji, ważnego muzeum lub nawet kościoła. Stajesz się potencjalnym zagrożeniem. I wtedy zaczyna się prawdziwa kontrola podobna do tej na lotniskach. Tyle, że uzbrojeni funkcjonariusze prawa nie robią dobrego wrażenia. No cóż. Można nie podróżować, nie latać, nie zwiedzać, nie drażnić...

- Prawdą jest to, co mówiłeś wcześniej: widać ogromną militaryzację państwa.

- Obecność policji na każdym kroku (w obronie demokracji?) nie przysparza uroku temu krajowi, ale też nie odbiera mu jego autentycznego piękna. 

- Uważam, że nie należy się niczym zrażać i przyjeżdżać do Meksyku, gdzie bezpieczeństwo turysty jest większe niż w niektórych krajach Europy. 

- Ja mógłbym przyjeżdżać do Meksyku każdego roku.

- Ja też. Jeszcze jest tyle tam do zobaczenia.

- Zapewne jeszcze kilku facetów do poznania.

- To nie było fair z twojej strony.

- Nie bądź taki wrażliwy.

- Trochę nadwrażliwy byłem wtedy, gdy rozpoczynałem pracę w PROGRESSIE.

- Zanim to się jednak stało, sporo się wydarzyło miedzy nami po powrocie ze Szwecji.

- Koniecznie chcesz to rozebrać na czynniki pierwsze.

- Może raczej pozbierać w jakąś całość.

- Krótko po powrocie zaproponowałeś wyjazd do Warszawy.

- Było zwiedzanie miasta i wieczorno-nocny wypad do wielkiej dyskoteki Paradise. Wydawało mi się, że dobrze się bawimy i dobrze się ze mną czujesz.

- Bo tak było. Bo tak mi się też wydawało. Jednak coś mi w głowie podpowiadało, że nie zupełnie jeszcze uwolniłem się od uczucia, które we mnie nadal tkwiło.

- Widziałem, że rano sięgasz po telefon. Sprawdzasz SMS’y. Od kogo? Po takim wieczorze ze mną? Wymusiłem z ciebie te słowa: „- Nie kocham ciebie. Nie ma we mnie niczego, co pozwoliłoby mi zbudować nam coś wspólnego…”. Wyjechaliśmy z Warszawy. Nie odzywaliśmy się do siebie przez całą drogę do Gorzowa. Dziwne, że nie zabiłem się na trasie z Gorzowa do Szczecina, bo zupełnie nie panowałem nad swoimi reakcjami. W domu zobaczyłem, że zostawiłeś w Szczecinie swój paszport.

- Do paszportu, który mi odesłałeś, załączony był list. Smutny i radosny dla mnie zarazem. Złapałem za telefon…

- Poczekaj. Przytoczę fragmenty tego listu z 21. stycznia 2000:

(…) Mam nadzieję, że spokojnie przeczytasz ten list i nie sprawić Ci on przykrości. Również chciałbym, aby to, co czytasz nie wywołało grymasu irytacji lub zniecierpliwienia, że znowu Jacek...

Trzymając w ręce Twój paszport nie byłem w stanie wyobrazić sobie, ze wyślę go bez słowa. Emocje opadają, wspomnienie tej KOSZMARNEJ podróży z Warszawy blednie i chyba spokój powoli wraca do mojego serca.

Nawet uśmiecham się zgodnie z Twoją instrukcją w SMS’ie. A nawet jestem miły dla moich pracowników udając, że wszystko jest bardzo dobrze.

Cokolwiek zostało powiedziane w Warszawie i samochodzie, niech przejdzie do historii naszego życia i będzie doświadczeniem, z którego obaj będziemy umieli skorzystać.

Jesteś w wirze własnych spraw i problemów, które absorbują Cię na tyle, że nie powinienem zabierać Ci ani chwili, ale pozwól mi zająć Ci pięć minut.

Wiesz już, czego pragniesz i na co czekasz. Naprawdę chcę, aby wszystko potoczyło się jak najlepiej dla Ciebie. Myślę, że dałem tego dowody. Najlepszym jest to, że przyjąłem Twoją zaskakującą mnie decyzję jako właściwą, dobrą dla Ciebie, a trudną i nieodwołalną dla mnie. A co ze mną? Czy wolno mi wyrazić to, co czuję teraz, po czasie?

Powiedziałeś że chcesz, abym zachował dobre wspomnienia. Będę nad tym pracować. Wiem, że warto. Wiem, że jesteś znacznie lepszym człowiekiem niż sam o sobie myślisz. Chcę wierzyć, że to co się stało było jedynie spowodowane zbiegiem okoliczności i utratą kontroli nad przebiegiem zdarzeń. Wszyscy popełniamy błędy, ale nie wszyscy chcemy i potrafimy przyznać do nich. Ty potrafisz.

Uwierz mi, że to nie Ty sprawiłeś mi ból. To mój los i moje życie. I tym razem nie potraktowało mnie lepiej niż kiedykolwiek przedtem. Ja z tym żyję od lat i hartuję swoje serce. Dziwnym trafem nie skamieniało jeszcze i potrafi oraz chce kochać. Czy jeszcze mam szansę być przez kogoś kochanym? Boję się, że niewielką. (…)

Ale zdajesz sobie sprawę, że byłem w dużym szoku, z którym musiałem sobie poradzić, aby nie zabić się na najbliższym drzewie. Czy choć trochę martwiłeś się, czy dojadę żywy do domu? Jeżeli nie - to nie czytaj dalej tego listu. Bo oznacza to, że jedynym uczuciem, które poczułeś była ulga, że masz mnie z głowy.

Jeżeli jest inaczej, to chciałbym zaproponować Ci szczególny rodzaj naszego kontaktu -rozmowy telefoniczne, w których moglibyśmy podtrzymać naszą przyjaźń i udowodnić sobie, że jesteśmy cywilizowanymi ludźmi. Przyjaźń tę ofiarowałem Ci już wtedy, gdy po raz pierwszy mówiłem Ci o moich uczuciach, a Ty miałeś wątpliwości, czy kiedykolwiek mnie pokochasz. Z całą odpowiedzialnością jestem gotów uczestniczyć w Twoim życiu tak jak tego potrzebujesz, bez obciążania Ciebie moim uczuciem. Chcę, abyś miał świadomość, że wokół Ciebie istnieją dość wyjątkowi i życzliwi Ci ludzie. I nie trafia się na takich ludzi zbyt często. Przyjaźń ze mną oznacza również przyjaźń z grupą sprawdzonych przyjaciół. Znając mnie już trochę wiesz, że moje słowo ma wartość i to co piszę nie ma podwójnego znaczenia. Zbyt siebie sam szanuję.

Rozmowy nasze pozwoliłyby utrzymać nam kontakt ze sobą bez żadnych zobowiązań, a ja mógłbym przekonać się, że tak naprawdę byłem Ci potrzebny nie tylko przez chwilę. I nie tylko dla jednego celu. Zresztą wierzę głęboko, że mamy sobie wiele do zaoferowania bez konieczności myślenia o konsekwencjach i wspólnych planach. (…)

O jedno proszę - nie zignoruj mnie i nie zlekceważ. Daj znać. Chyba zasłużyliśmy sobie przez te intensywne dwa tygodnie na dobrą, spokojną przyjaźń. Wierzę, że nie będziemy tego żałować. Jeżeli jednak nie jest Ci potrzebna przyjaźń ze mną, proszę powiedz mi to otwarcie. (…)

Dodaj komentarz