Odcinek 46

Obłaskawiając Życie. Moje rozmowy z Adrianem

Odcinek 46

Rozmowa czterdziesta piąta.

Charleston w stanie Południowa Karolina,

19. marca 

- Nazwa tańca pochodzi od tego miasta?

- Tak. Ale nie tu powstał. Muzykę stworzył kompozytor z Broadway’u!

- My zatańczyliśmy naszego charlestona samochodem na autostradzie w czasie burzy zaraz po wjeździe do Południowej Karoliny. Nie było wesoło, bo widoczność spadła do zera!

- Ta potężna burza, która stała się w innej okolicy huraganem,  zniszczyła kilka budynków. Gdyby nie telewizja w hotelu w Charleston nie wiedzielibyśmy, że była całkiem groźna.

- Lało jeszcze przez kilka godzin, ale i tak podobał mi się nasz spacer po mieście   około północy. Po powrocie do hotelu okazało się, że huragan zniszczył anteny i nie będziemy mieli Internetu...

- Aleśmy się od tego Internetu uzależnili!

- Bardziej ty niż ja. Siedzisz codziennie przy netbooku i wklepujesz teksty do naszego bloga.

- Przecież nie codziennie, bo przy naszym tempie podróży i częstej zmianie miejsc pobytu, nie uda się robić tego tak regularnie. Ale staram się być solidny i zaglądającym do nas dostarczać informacji na bieżąco. Najbardziej czasochłonne jest umieszczanie zdjęć i dlatego czasami robię to późno w nocy.

- Ja najczęściej wtedy śpię.

- Nie przeszkadza mi to. Czuję, że trochę uzależniłem się od tego kontaktu ze światem, a co najważniejsze, dzięki tym wpisom, a potem odzewom od rodziny i przyjaciół, czuję, że nie tak bardzo oddaliliśmy się od nich. Nie odczuwam niczego, co można by nazwać tęsknotą, czy chęcią powrotu do domu.

- Tego zupełnie nie odczuwam. Na myśl, że już za miesiąc wracamy do kraju robi mi się smutno. Mógłbym tak sobie pojeździć jeszcze kolejne pół roku.

- Nie masz dosyć tego ciągłego pakowania bagaży, wynoszenia ich z samochodu do hotelu i od nowa to samo kolejnego dnia?

- Trochę to nudne, ale można się przyzwyczaić.

- Wygodniej by nam było w kamperze, ale trudniej poruszać się nim po miastach.

- Niektórzy mają dlatego drugi samochód z tyłu kampera, na sztywnym holu.

- Kilka rowerów na tylnej ścianie i łódź na dachu!

- Niektóre kampery są tak wielkie, że wyglądają jakby miały trzy pokoje z kuchnią i łazienką.

- Bo mają. Dla niektórych emerytowanych Amerykanów to styl życia. Nie mają stałego domu. Żyją w tych kamperach przemieszczając się tam, gdzie jest dobra pogoda. Na Florydzie widywałem takie z rejestracją z Alaski i odwrotnie.

- W Arizonie widziałem takie kampery unieruchomione w wioskach indiańskich.

- Tak zwane domy na kółkach, chociaż wcale nie są mobilne. Wielu Amerykanów tak mieszka na stałe. Kolonie tych trailerów można zobaczyć w każdym stanie i często są to miejsca niezbyt ciekawe i na pewno nie mieszkają tam ludzie zamożni.

- Często bezrobotni…

- W południowych stanach, które często nawiedzane są przez huragany, kolonie trailerów ulegają najczęściej wielkim zniszczeniom, bo one tylko wiatru się trzymają!

- W eleganckim Charleston nie widziałem takich trailerów.

- Pewnie są gdzieś daleko, na obrzeżach miasta. Tu też muszą być ludzie biedni, bez pracy… Gdzieś przeczytałem, że w 1989 huragan Hugo wyrządził wielkie szkody w tym mieście.

- Ilość tych mobilnych domów w USA będzie rosła po tym jak wielu Amerykanów straciło swoje domy w kryzysie od 2008 roku.

- Tu, w pięknym i bogatym Charleston[1], kryzysu nie widać.

- Charleston to dobry wybór na początek zwiedzania miast Południa. Bardzo mi się tu podoba.

- Od teraz będziemy mieli problem: które amerykańskie miasto wygra konkurs naszej sympatii. Z każdym kolejnym miejscem pojawia się pytanie: czy to już to? Czy to już to, co urzekło nas najbardziej? Nie uważasz, że Charleston jest blisko wygranej? To bardzo piękne miasto i czujemy się w nim się w nim znakomicie!

- Jeszcze nie wieczór. Przed nami kawał Ameryki!

- Jak wiesz, na mnie robią wrażenie te ukwiecone okna na parterze większości domów, zadbane, choć małe ogródki przy domach w centrum miasta.

- Nie przeszkadzają mi te kwiatki.

- Twoja wrażliwość na ten element przyrody jest ogólnie znana.

- Daltoniści tak mają!

- Ale rozróżniasz kolory na tych tysiącach krzewów azalii[2] w całym mieście?

- Coś tam widzę.

- Wszystkie przewodniki mówią, że Południe USA należy zwiedzać w marcu. Nam udało się to przez przypadek i dlatego oglądamy zjawiskowe azalie, których krzewy są wielkości małych domków i kwitną właśnie teraz.

- Tych kolorów nie nazwę, ale widzę, że różnią się od siebie i jest ich sporo.

- Nie ma tylu kolorów w „naszym” Zakopanem i okolicy, które zwiedzaliśmy w sierpniu.

- W 2000 roku, po Zakopanem wakacje się skończyły…

- Kolejny rok szkolny, z pozoru, rozpoczął się wspaniale. Mieliśmy wielu słuchaczy i musieliśmy zatrudnić w biurze Marcina i Wujka na kilka godzin dziennie.

- Wprowadzenie tej Alkowej „mafii” do PROGRESSU nie było chyba dobrym pomysłem.

- Nic złego się nie stało. Nie zdążyłem jednak zorientować się, że wszystkim moim zatrudnionym przeze mnie przyjaciołom wydawało się, że zapewnianie im pracy, a tym samych dochodów   jest j e d y n y m powodem, dla którego PROGRESS istnieje.

- Czyli jak zawsze poszło o pieniądze!

- Nie tylko. Według nich PROGRESS powinien tak funkcjonować, aby w żadnym przypadku nikt z nich nie stracił pracy.

- Czyli moje pojawienie się w firmie stanowiło realne zagrożenie!

- Tak to musiało zostać odebrane, skoro dość otwarcie okazywali ci niechęć.

- Czym im zagrażałem?

- Swoją urodą.

- Nie żartuj sobie ze mnie.

- Pełen entuzjazmu, że rozpoczynam z tobą nowe życie, uznałem, że moi przyjaciele też będą zadowoleni widząc mnie szczęśliwego. Że będziesz częścią mego życia, a więc i częścią PROGRESSU.

- I tu cię zawiedli.

- Nie od razu. Gdy pojawiłeś się w firmie, powiedziałem Alkowi – księgowemu, aby wprowadzał cię w arkana tej pracy, bo przejmiesz ją, gdy on zdecyduje się poszukać innej, dającej mu szansę na rozwój, pracy.

- Skończył przecież studia podyplomowe i uzyskał uprawnienia doradcy podatkowego.

- Podkreślałem, że wydarzy się to za rok lub dwa.

- Jaka była jego reakcja?

- Żadna. Przyjął do wiadomości. Zaatakował mnie dopiero kilka miesięcy później. W trudnym momencie dla firmy, gdy potrzebowaliśmy ludzi do pracy, oznajmił mi, że czuje się wyrzucony z pracy, bo zagrożony, że ją straci. Musiał więc poszukać sobie innej. A teraz musi odejść ze skutkiem natychmiastowym, a z nim jego koledzy.

- Bo dostał pracę w Warszawie.

- No, właśnie. Ale winę za porzucenie pracy w PRO-GRESSIE trzeba było zwalić na mnie! To ja okazałem się nielojalny zabierając mu pracę na twoją rzecz!

- Nigdy nie wzbudzał mojego zaufania.

- Ja mam jednak swoje własne zdanie na temat inspiracji, których autorem musiał być Marcin! To on nakręcał Alka, aby żądał ode mnie podwyżek za ich pracę, to Marcin musiał wyjechać do Warszawy, bo w Szczecinie nie znalazł wolnego miejsca na specjalizację z anestezjologii…

- Marcin? Taki zawsze uśmiechnięty i z pozoru życzliwy wszystkim i zaprzyjaźniony z tyloma ludźmi!?

- Z pozoru!

- Czy jakoś dałeś to odczuć Alkowi?

- Byłem tak zaskoczony, że niczego, dosłownie niczego nie skomentowałem. Powiedziałem, że dokonuje wyboru i ma do tego prawo.

- Wyjechali ze Szczecina przekonani, że bardzo ich skrzywdziłeś, a głównym winowajcą byłem JA!

- I nigdy więcej ich nie zobaczyliśmy!

- Nie mam zamiaru żałować tej znajomości. 

Dodaj komentarz