Odcinek 49

Obłaskawiając Życie. Moje rozmowy z Adrianem

Odcinek 49

Rozmowa czterdziesta ósma.

Fort Lauderdale w stanie Floryda, 25. marca

- Nie podoba mi się nazwa tego miasta!

- Nazwa pochodzi od serii fortyfikacji zbudowanych przez USA podczas drugiej wojny z Seminolami (Indianami), a dowódcą był major William Lauderdale.

- I znowu zjawiskowe położenie tego miasta nad oceanem, a właściwie całego ciągu miast od tego Fortu, przez Hollywood (na Florydzie!), Miami, do Miami Beach.

- Zatrzymaliśmy się tutaj, bo hotele są nieco tańsze, a do Miami i innych atrakcji mamy tylko około czterdziestu kilometrów.

- Jak wszędzie w USA, tak i tutaj odległości są duże, a co najważniejsze, tu na Florydzie jest taka plątanina setek kilometrów autostrad, że bez GPS’a nie dalibyśmy sobie rady. Z mapą byłoby bardzo niewygodnie.

- Dzięki GPS’owi nie kłócimy się, gdzie skręcić i którym zjazdem zjechać.

- Ja się nie kłócę.

- Nie. Tylko krzyczysz na mnie!

- Chyba jesteś nadwrażliwy.

- No właśnie, moja nadwrażliwość nie pozwoliłaby mi mieszkać w tym rejonie, gdzie bez samochodu ani rusz, a z samochodem jeszcze gorzej, bo miejsc do parkowania brak.

- Chyba że na drogich wydzielonych parkingach.

- W tym regionie metropolitalnym Miami - Fort Lauderdale, które ma 5 i pół miliona mieszkańców i 10 milionów turystów rocznie, według mnie, nie sposób wypoczywać. Ale co kto lubi…

- Bogaci mają tu lepiej.

- Chyba tylko bardzo bogaci, bo ceny niebotyczne.

- Za to na plaży nudystów nie widać, kto jest bogaty, a kto nie.

- O jakim bogactwie mówisz?

- To się nie nazywa bogactwo, a wyposażenie!

- Ta plaża znajduje się tylko w jednym miejscu w North Miami w parku Haulover Beach[1].

- To jedyna oficjalna taka plaża, bo nudyzm spontaniczny, poza wyznaczonym miejscem, w purytańskiej Ameryce jest zabroniony.

- Przy wejściach na plażę stoją tablice z ostrzeżeniem, że od tego miejsca mogą pojawić się golasy! A to może być niewskazane! Można się przestraszyć! Zgorszyć! A może udławić z wrażenia!

- Śmieszne, że u golasów tłok, a tuż obok na zwykłej plaży pustki.

- Na plaży średnia wieku obu płci jest wysoka (wszystko jest wprawdzie względne), za to panuje tu atmosfera naturalności i luzu... Szczególnie podczas gry w siatkówkę!

- Za to średnia wieku na bulwarze Ocean Drive w South Beach zadziwiająco niska. Skąd te nastolatki mają kasę na te dyskoteki, knajpy i inne drogie atrakcje?

- Chyba rodzice dają im tę kasę dla świętego spokoju. Najlepiej niech znikają z domu. Chociaż nie wydaje mi się, żeby to były nastolatki. Wyglądali mi na to, że wolno im już pić alkohol, a to oznacza, że mają dwadzieścia jeden lat lub więcej.

- Cała dzielnica South Beach zwana Art Deco District[2] wygląda na to, że jest wyłącznie dlabardzo bogatych.

- Muszę ci powiedzieć, że nie miałem kompleksów spacerując po tej dzielnicy i pijąc drinki w restauracjach wzdłuż głównej ulicy.

- Dodatkową super frajdą jest oglądanie tego przewalającego się kolorowego tłumu, a przede wszystkim wolno przejeżdżających samochodów najpiękniejszych marek. Od bardzo starych do najnowszych modeli.

- Ten Art Deco District to dzielnica Miami Beach (samo Miami to miasto na lądzie stałym, wyspa nazywa się Miami Beach, a jej najważniejszy i najciekawszy południowy kraniec to South Beach) z architekturą w stylu art deco. Zawiera ona największą na świecie koncentrację architektury lat 20. i 30. Te wibrujące kolorami budynki reprezentują pewną epokę, kiedy Miami promowane było i rozwijało się jako "tropikalny ogród zabaw".

- Nie chciałeś pójść na festiwal muzyki prezentowanej przez największych DJ’ów świata!

- Przepraszam? To jest muzyka? To, że ONI nazywają muzyką tę straszliwą kakofonię ryczących dźwięków wydobywających się na raz z kilku wielkich scen ustawionych na ogrodzonym terenie w samym centrum Miami, to nie moja wina. I do tego za wejście w ten hałas trzeba całkiem słono zapłacić!

- A widziałeś te tłumy szczęśliwych ludzi?

- Ludzi? Dzieci! Nastolatków!

- Ale jak kolorowo ubranych i pomalowanych! Jaką mieli radochę.

- Może gdybym był pół wieku młodszy…

- Cały wiek!

- Nie bądź świnia!

- A widziałeś te świnki wietnamskie trzymane jako maskotki?

- I do tego w kamperze z Alaski, zaparkowanym na placu parkingowym w Key West[3].

- Ależ daleka była ta droga po archipelagu Florida Keys, aby dojechać na jego kraniec, do Key West.

- Nie tyle daleka, co długa w czasie, bo na ruch na niej ogromny na początku sezonu turystycznego.

- Fakt, pogoda jest tu rewelacyjna. Na szczęście nie jest to okres huraganów, które tu są bardzo częsteod czerwca do października!

- Key West ma koło 25,5 tys. mieszkańców. A turystów przybywa tu dziesiątki tysięcy każdego dnia. To najbardziej wysunięty na południe punkt kontynentalnych Stanów Zjednoczonych, 150 km na północ od Hawany i 240 km na południowy zachód od Miami. Obok wysp hawajskich jest to jedna z najbardziej znanych wysp turystyczno-wypoczynkowych w USA. Średnia temperatura roczna na Key West wynosi 26 stopni Celsjusza, i nigdy nie notuje się wartości poniżej zera. Według legendy, na wyspie ciąży indiańska klątwa, zgodnie z którą, kto raz znajdzie się na wyspie, do końca życia będzie chciał na nią powrócić.

- Ja tu nie wrócę. Wystarczy mi ten jeden raz. Ładnie tu, ale widziałem ładniejsze miejsca.

- Wiesz jak to się nazywa? Zblazowanie! Wszędzie byłeś, wszystko widziałeś! Ja tu jestem drugi raz, a i ciebie może dotknąć ta klątwa i będziesz musiał przyjechać tu ponownie!

- Ten główny punkt programu na wyspie, czyli osławione, rzekomo najpiękniejsze na świecie zachody słońca[4], też już widziałem. U nas w Wisełce, na przykład!

- Ale nie wszyscy byli w Wisełce. Na Manhattanie, na Polach Elizejskich, na Trafalgar Square, ani na Placu Czerwonym takich zachodów nie zobaczysz.

- Przyznaję, że wyjątkowa jest atmosfera wokół tego wydarzenia, tzn. międzynarodowy tłum ludzi w lokalach przy nabrzeżu; statki, łodzie, motorówki, jachty duże i małe na morzu, a także margarita[5] w dłoni! Świat wydaje się wtedy jeszcze piękniejszy!

- Właśnie tutaj margarita stała się sławnym drinkiem i jest to sztandarowy napój Key West. Hemingway pijał go w dużych ilościach, gdy mieszkał tu w latach trzydziestych tamtego wieku.

- Po tych margaritach nie mogłem prowadzić samochodu, i ty biedaku, musiałeś w nocy jechać cały czas w dużym ruchu samochodowym.

- Dałem radę. Choć nie było lekko przez te pięć godzin non stop, aż do naszego Fortu Lauderdale.

- Zapomnieliśmy porozmawiać o życiu gejowskim na Florydzie.

- O tej Mekce światowego gejostwa?

- O tym zjawisku, które tu występuje otwarcie, bez pruderii i fałszu, a przede wszystkim dowodzi, że istniejemy na tym świecie w naturze!

- Mimo iż Fort Lauderdale znany jest głównie jako raj dla gejów, ja zobaczyłem tam wielką dzielnicę, gdzie życie gejów i lesbijek nie odbiega od żadnej normy. Różni się ona, ta dzielnica, tylko tym, że wszyscy, bez wyjątku w s z y s c y homo i hetero czują się w niej znakomicie i jak w domu.

- Oprócz pubów, barów dyskotek jest tam wiele małych restauracji, lodziarni, cukierni czynnych prawie całą dobę, gdzie można spotkać się z przyjaciółmi i „normalnie” pobyć.

- Na stałe mieszka tu dwa miliony ludzi, a około siedmiu milionów turystów „najeżdża” tę okolicę każdego roku.

- Gejów i lesbijek nikt nie policzył osobno?

- Bądź poprawny politycznie!

- Czy poprawne politycznie jest w Polsce obchodzenie walentynek? To takie niekatolickie święto?

- To jest ostatnia rzecz, jaka mnie w naszym kraju przejmuje. A oto twoja kartka walentynkowa z 2002 r.:

 

Nie ten szczęśliwy, kto kwiaty zrywa,

Lecz ten, co zerwie jeden

I szczęściem go nazywa –

dla mojej Walentynki, właśnie tej jedynej - A.

 

- Wyraźnie robię się sentymentalny pod twoim wpływem.

- Nie ma się czego wstydzić. W piątą rocznicę naszego związku dostałem od ciebie jeszcze jedną walentynkę:

 

Wszystko się pomieszało:

Czy mleko, czy kakao,

Czy ciepło, czy zimno,

Nie wiem jak być powinno.

Jedno tylko wiem niezbicie

KOCHAM CIĘ nad życie!

 

- Chyba się popłaczę!

Dodaj komentarz