Odcinek 50

Obłaskawiając Życie. Moje rozmowy z Adrianem

Odcinek 50

Rozmowa czterdziesta dziewiąta.

Nowy Orlean w stanie Luizjana, 29. marca 

- Pożegnaliśmy się wczoraj z Florydą.

- W tej podróży jest jedna rzecz, której nie lubię. Wszędzie jesteśmy za krótko!

- Tym razem te 1100 kilometrów w jeden dzień z Fortu Lauderdale do Navarre[1] dało mi w kość.

- W nagrodę mieliśmy wyspę Santa Rosa a na niej plaże z piaskiem jak śnieg. Naprawdę! I mało ludzi.

- Jak dla mnie, zbyt mało. Nic się tam nie działo. Same rodziny z dziećmi.

- Żeby chociaż było na co (kogo) popatrzeć, co?

- Już tylko ty mi zostałeś.

- Bardzo ci współczuję!

- Klimatu Florydzie można pozazdrościć.

- Z wyjątkiem tych huraganów. Dają im się tu nieźle we znaki.

- Na całym obszarze wokół Zatoki Meksykańskiej. Teraz jesteśmy w Nowym Orleanie, w Luizjanie i możemy zobaczyć skutki tego, co zrobiła Katrina w roku 2005[2]!

- Mogliśmy wykupić sobie wycieczkę, aby obejrzeć te tereny, ale zrezygnowaliśmy.

- Wolę oddychać atmosferą tego szalonego i wesołego miasta i nie dołować się widokami zniszczeń po huraganie.

- Do dzisiaj ta dzielnica biedaków nie została jeszcze odbudowana.

- Ale Dzielnica Francuska od dawna jest gotowa na przyjmowanie turystów.

- Ta część i słynna Bourbon Street[3] ucierpiały najmniej. Ta historyczna ulica jest centrum rozrywkowym miasta, a wiele klubów, barów i restauracji jest najstarszych w USA. Życie nocne Nowego Orleanu koncentruje się właśnie tutaj i to co się działo wczoraj na ulicy Bourbonów (nazwa honoruje tę dynastię, bo w czasie jej panowania powstawał Nowy Orlean), przy ogromnym tłumie ludzi, wydawało się być jakimś szalonym festiwalem. Tymczasem była to zwykła środa. 

- Zajrzeliśmy również do Café Lafitte in Exile – najstarszego klubu gejowskiego w USA.

- Nazwa ta oznacza Café Lafitte na Wygnaniu, bo oryginał działa w Paryżu pod nazwą Le Lafitte.

- I kolejny raz ktoś usiłował cię poderwać.

- Zaraz poderwać! To już ze mną porozmawiać nie można?

- Ze mną jakoś nie chciał rozmawiać.

- Wydałeś mu się za młody i stwierdził, że u ciebie nie ma szans.

- Skąd wiesz?

- My rozmawialiśmy, a ty zajęty byłeś oglądaniem przystojnych wykonawców karaoke. Opowiadał mi o sobie, że jest niezależnym finansowo adwokatem i do tego z odziedziczoną fortuną po swoim zmarłym parterze. Niestety jest samotny i nie może znaleźć sobie nowego partnera na stałe.

- Mówił ci dlaczego?

- Popatrz na mnie – powiedział. – Jestem stary, gruby i brzydki. Kto mnie zechce? – Facet miał trochę ponad pięćdziesiąt, był niski i grubawy, ale nic szczególnego złego (brzydkiego) nie rzucało się w oczy. Może lekki zez za okularami.

- Mnie też wydał się zupełnie w porządku.

- Dość nagle się z nami pożegnał i nawet nie umówił na kolejny dzień.

- Wcześniej uparł się, aby postawić nam dwa drinki!

- Czuł się gospodarzem, bo jest urodzonym nowoorleńczykiem i mówił, że tak tutaj traktują gości.

- Szkoda, że nie trafiliśmy na Mardi Gras w tym mieście, które słynne jest z niesamowitej atmosfery..

- Mardi Gras – to tak jak nasz śledzik, obchodzi się na zakończenie karnawału. Głównym elementem obchodów są wielkie parady organizowane w wielu częściach miasta.

- Nam jeszcze dostawały się kolorowe paciorki, które zrzucano z balkonów restauracji umieszczonych na piętrze przy Bourbon Street .

- Te paciorki są głównym rekwizytem, którymi mężczyźni obdarowują urodziwe panie.

- Albo urodziwych panów.

- Których akurat tu nie brakuje.

- Różnych słodyczy też nie brakuje.

- Rzekomo domowej roboty praliny, czyli ciastka z pole-wą toffi słynne są na cały świat.

- No i ten domowej roboty calvados! Rewelacja!

- Nie wymyślaj! Ten domowy smakował jak bimber najgorszego gatunku! Piliśmy za to markowe calvadosy z butelek, wewnątrz których, były ogromne jabłka lub gruszki.

- Możemy ogłosić konkurs na odgadnięcie sposobu umie-szczania tych owoców w butelkach z wódą.

- Dwa słowa należą się Dzielnicy Francuskiej[4], gdzie chodziliśmy przez cały dzień podziwiając jej unikalną architekturę i zadbane atrakcje turystyczne.

- W bardzo znanej The Market Cafe jadłeś lokalny przysmak – zupę gumbo.

- Trochę przypomina zupę gulaszową, ale ma również owoce morza i lokalne przyprawy. Pikantna i pyszna. Dlatego ty z niej zrezygnowałeś. Wolałeś beignets [be-ńie].

- To coś pomiędzy pączkami i faworkami.

- Też pieczone głównie na koniec karnawału. Rozkoszne są te francuskie wpływy w Ameryce!

- Nie uciekniesz, albo my nie uciekniemy od tematu dramatycznego końca twojej przyjaźni z Januszem i Andrzejem.

- Przez osiemnaście lat obaj uczestniczyli w moim życiu, a ja w ich. Byliśmy jak rodzina. Wspólne wyjazdy na różne imprezy w Polsce, wspólne wyjazdy do Portugalii i Hiszpanii, gdzie mieliśmy naszych przyjaciół.

- Nie czułeś się wykorzystywany w tej przyjaźni?

- Nie. Przecież nie robiłem listy zysków i strat. Przyjaźń wymaga poświęceń. Trzeba inwestować w nią uczucia, czas i z pewnością również pieniądze. Nie ma nic za darmo. Tak jak z tą słynną karmą. Im więcej dasz, tym więcej otrzymasz.

- Janusz brał sporo przyjeżdżając z Warszawy do Szczecina prawie co miesiąc i zawsze zatrzymywał się u nas.

- Bo miał tam kilka spraw rodzinnych. Przyznaję był trochę uciążliwy i wymagający jako gość. Pamiętaj jednak, że za każdym razem, gdy byliśmy ich gośćmi w Warszawie, przyjmowani byliśmy wspaniale.

- Tak znowu wiele razy tam nie byliśmy.

- Nie bądź drobiazgowy. Istotne jest to, że wyczuwałem, że miedzy tobą i nimi nie ma chemii, a co więcej, narasta irytacja i pojawiają się sprzeczki na wszystkie możliwe tematy.

- Bo nie było takiego tematu, na który to ja mógłbym cokolwiek wiedzieć. Oni pozjadali wszystkie rozumy.

- Wiem, że czasami im odpuszczałeś, ale widziałem, że nie sprawia ci to przyjemności.

- Mówiąc wprost: męczyłem się w ich towarzystwie.

- Ja też byłem coraz bardziej zmęczony ich jednostronnym podejściem do wielu spraw. Denerwujący był mizoginizm Andrzeja i jego fascynacje…

- Młodymi Brazylijczykami. Stąd te ich wielkokrotne podróże do Rio.

- Pierwszym przejawem narastającej w nich niechęci do nas było ukrywanie w tajemnicy ich niektórych decyzji życiowych.

- Nie zasługiwaliśmy na to, aby te tajemnice nam powierzyć.

- To nie były jakieś wielkie tajemnice, bo i tak je poznawaliśmy z opowieści innych znajomych. Myślę, że trochę się krępowali przede mną, aby ujawnić swoje zachcianki, bo znałem ich życie na wylot. Jednak nie to spowodowało konflikt.

- Byłem w szoku, gdy dowiedzieliśmy się, że obaj głosowali na PiS i Lecha Kaczyńskiego.

- Ja dzięki temu zrozumiałem ich roszczeniowy charakter i ciągłe żale na wszystko i do wszystkich, przy minimalnym wysiłku z ich strony, aby cokolwiek zmienić.

- Zmienić? Dla kogo? Oni myślą tylko o sobie i swoich małych i dużych przyjemnościach w życiu.

- Przekonałem się, że gdy rozmawialiśmy o potrzebach zmian w naszym kraju w wielu dziedzinach, a nie tylko w sferze obyczajowej, stale mówili „oni to muszą zrobić, oni to muszą zmienić.

- Kto to są ci „oni”?

- PiS przyjdzie i posprząta po PO. Zrobi porządną lustrację, pogoni Ruskich, no i w ogóle zmieni wszystko na lepsze.

- A kto wprowadzi związki partnerskie, o których potrzebie tyle z nimi rozmawialiśmy?

- No, ktoś to musi zrobić.

- Kto nareszcie naprawi polską gospodarkę rozkradaną przez PO?
- PiS!

- To inni mają zrobić tak, aby Januszowi i Andrzejowi było dobrze!

- Rozliczyć i jeszcze raz rozliczyć!

- Nas też chcieli rozliczyć za to, że w Szczecinie marazm i podupadające miasto.

- Bo oni to już warszawiacy. Ze „stolycy” jak mówią rodowici warszawianie. Przypomnę ci, że pojechaliśmy do tej stolicy na Euro Gay Pride w 2010 i zatrzymaliśmy się w ich pięknym apartamencie z imponującym widokiem na warszawskie wieżowce i Pałac Kultury.

- Rozpętaliśmy dyskusję na tematy gospodarcze i ostro pokłóciliśmy się.

- Trochę za dużo wypiłem i poniosło mnie.

- Nie było w ogóle o polityce, ani o gejach.

- Dlatego tak bardzo byłem zaskoczony następnego dnia, że nie poszli z nami na paradę dumy gejowskiej. Przecież domagamy się tego samego.

- Podczas kolacji wieczorem potwierdzili, że nie mogą publicznie pokazywać się w Warszawie w tym gronie! A inni ich znajomi ze śmiechem stwierdzili, że nie możemy niczego takiego spodziewać się po kimś, kto głosował w wyborach prezydenckich na Kaczyńskiego.

- To mnie rozeźliło tak bardzo, że nie odezwałem się więcej i postanowiłem na tym zakończyć naszą znajomość.

- Żadnego skandalu nie wywołałeś.

- Nie miałem zamiaru robić żadnej pokazówki. Chciałem wychłodzić nasze kontakty i przestać o tym myśleć. Jednym z argumentów była twoja uzasadniona niechęć do nich.

- Nigdy nie chciałem stanąć w poprzek waszej wieloletniej przyjaźni.

- Jak się okazało przebrała się miarka.

- Słyszałem, że w Polsce z powodu różnic politycznych rozpadały się rodziny …

- Myślałem, że na tym koniec…

- Tymczasem po miesiącu zadzwonił Janusz i upomniał się o rozmowę.

- Zapowiedział, że jest świadomy, że będzie to nasza ostatnia rozmowa, ale chce naszą przyjaźń zakończyć w sposób cywilizowany.

- Na czym to miało polegać?

- Gdy spotkaliśmy się w Szczecinie, znowu mnie zaatakował próbując rozliczyć z wielu moich rzekomo złych zachowań wobec nich.

- Pozwoliłeś sobie na to?

- Skróciłem tę rozmowę stwierdzeniem, że jestem człowiekiem szczęśliwym i moim celem jest osiągnięcie spokoju we wszystkich dziedzinach, również w relacjach międzyludzkich. I dlatego muszę wycofać się ze znajomości z nimi.

- ?

- Jego ostatnie zdanie brzmiało: „Nie osiągniesz spokoju z Adrianem!”. 

Dodaj komentarz