Odcinek 53

Obłaskawiając Życie. Moje rozmowy z Adrianem

Odcinek 53

Rozmowa pięćdziesiąta druga.

Waszyngton D.C., 05. kwietnia

- Seth przysyła maile codziennie. Pisze, że tęskni i na bieżąco śledzi naszą podróż na blogu.

- Zastanawiam się, czy da radę przyjechać do Europy.

- Taka podróż to dla Azjatów marzenie życia, ale zdają sobie sprawę, że nie wszystkie marzenia się spełniają. Seth też nie uważa, że bez Europy nie da się żyć.

- Ale ma tam nas, bardzo chciałby zobaczyć Europę w naszym towarzystwie.

- Nie dziwię mu się! A ty, na przykład, chciałbyś polecieć w kosmos?

- Zaraz w kosmos! Ale popatrzeć na te kosmiczne obiekty latające można. Chociaż Muzeum Lotnictwa i Astronautyki w Waszyngtonie[1] trochę mnie rozczarowało.

- Czego oczekiwałeś? Że pozwolą ci polatać tymi aparatami?

- Nie, ale, że chociaż będzie można wejść i zobaczyć od środka prom kosmiczny.

- To nie Disneyland! Mnie Waszyngton urzeka piękną wiosną.

- Jak długo znasz Renatę? To kolejna Polka, którą poznałem w USA, a która odniosła gigantyczny sukces w tym kraju.

- Domyślam się, że Renata odniosłaby sukces w każdym miejscu na świecie. Znamy się od czasów szkoły podstawowej. Najstarsi górale nie pamiętają kiedy to było.

- Polka, lekarka w wojsku amerykańskim?

- Chyba jako jedyna kobieta nieurodzona w Ameryce, doszła w stopniu pułkownika do stanowiska dyrektora Instytutu Patologii Sił Zbrojnych USA.

- W pewnym momencie armia jej podziękowała…

- Wiek ma swoje prawa i ograniczenia. No cóż, przychodzą młodsi. Renata nadal pracuje zawodowo na rzecz armii w projektach dotyczących chorób nowotworowych.

- Przez wszystkie te lata od jej wyjazdu z Polski zawsze utrzymywaliście bliski kontakt?

- Niezbyt regularnie. Renata wyjechała z Polski 1968. Po raz pierwszy od jej wyjazdu zobaczyliśmy się w Nowym Jorku w 1976. Potem była przerwa, bo armia źle patrzyła na kontakty z kimkolwiek z krajów komunistycznych. Od 1990 bywałem w USA często i dzięki Renacie i jej mężowi Johnowi poznałem San Antonio w Teksasie, Memphis w stanie Tennessee z posiadłością Elvisa Presleya - Graceland[2] oraz wszystko to, co jest do obejrzenia w samym Waszyngtonie i w okolicznych stanach. Widywaliśmy się również w Polsce, gdy przyjeżdżała na zjazdy klasowe. Zawsze z mężem – Johnem.

- No właśnie. John. Amerykanin. A jaki nietypowy!

- Nietypowy? Nie. Po prostu fantastyczny facet! Wspaniały mąż. Rewelacyjny pan domu prowadzący całe gospodarstwo z wielką wprawą i umiejętnością. Renata nie jest artystką w kuchni.

- Powiedziałbym, że kuchnia to nie jest miejsce jej przebywania.

- Kiedy jeszcze mieszkała w Szczecinie, podobno postanowiła nauczyć się obierać ziemniaki. Gdy szkoliła ją gosposia pracująca u rodziców, w trakcie obierania pierwszego ziemniaka zadzwonił telefon i Renata wyszła z kuchni.

- Wygląda na to, że nigdy do niej nie wróciła. Renata zarabiała, a John był jej kierowcą, zaopatrzeniowcem, kucharzem i ..

- …znakomitym towarzyszem we wszystkich jej działaniach konsumowania dóbr kultury. Teatry, opery, wystawy sztuki i koncerty – to wszystko „konsumowali” nie tylko w Stanach, ale również w Europie, gdzie Renata stacjonowała ze „swoją” armią we Frankfurcie n/Menem. - Dla mnie John był przede wszystkim niebywale serdecznym i gościnnym gospodarzem. Serwowane przez niego śniadania ze słynnymi pancake’ami zapamiętam na całe życie.

- A omułki, czyli małże po dużym garnku dla każdego?

- Trochę mnie to kosztowało, żeby nie okazać obrzydzenia.

- Grzecznie zjadłeś wszystkie! Zresztą tych wspaniałych posiłków w jego wykonaniu było więcej.

- Bardzo przeżyliśmy śmierć Johna.

- W 2009. Nie mogliśmy być na pogrzebie. Pół roku później pojechałem odwiedzić Renatę, aby pobyć z nią i z Terenią, która przyleciała z Kalifornii, i odwiedzić grób Johna na cmentarzu wojskowym w Arlington[3].

- Minęło kilka lat i Renata musiała zaadaptować się do nowych warunków, nowego stylu funkcjonowania.

- I jak większość wdów znakomicie sobie radzi. Chociaż brak Johna jest nadal wyraźny.

- Zaprosiła nas i sporo swoich przyjaciół na tegoroczne święta wielkanocne.

- Co oznacza, że dziś dzień zakupów świątecznych, a te zakupy oznaczają wizyty w kilku sklepach, z których najważniejszy jest sklep z polską żywnością Kiełbasa Factory[4]. Nie ma takiej polskiej rzeczy, której nie można by tam kupić! 

- Wymyśliłeś, aby upiec gęś…

- … i musieliśmy poszukać sklepu z produktami Amiszów[5] – tego szczególnego społeczeństwa, które żyje w warunkach XVIII wieku. Z własnego wyboru oczywiście.

- W Polsce nie masz już dla kogo piec gęsi.

- Dlaczego? Dlatego, że moi dawni przyjaciele, którzy już kilka gęsi skonsumowali, nie przyjadą? Upiekę ją dla ciebie i będziesz ją mógł zjeść całą!

- Nie lubię ani gęsi, ani indyków, ani żadnych innych wymyślnych dziwactw. Nie brak ci tych wszystkich ludzi wokół ciebie? Tego szumu, zawrotu głowy, spotkań, wyjazdów, imprez, drinkowania, zabawy? Bycia w centrum uwagi?

- Ciekawy jestem, co jeszcze wymienisz. Najwyraźniej wszystko to w jakiś sposób drażniło cię.

- Nie, nie drażniło. Ciągle myślę, że coś przeze mnie straciłeś, coś się odmieniło w twoim życiu, coś, co było jego sensem.

- Bezsensem raczej. Jeżeli cokolwiek straciłem, jak to nazywasz, zostało mi to wynagrodzone życiem z tobą.

- Co za nuda!

- Polubiłem tę nudę i nasze życie rodzinne.

Dodaj komentarz