Odcinek 10

Ostatni poganiacz na Szlaku Canninga

Odcinek 10

Wsiadłem na konia, podjechałem do byków, popchnąłem do wstania te, które jeszcze leżały i całe stado ruszyło do przodu, Mimo iż do tej pory wszystkie musiały być cholernie spragnione, szły dobrze w chłodnym nocnym powietrzu.

Jak tylko niebo na wschodzie zaczęło się rozjaśniać, zdecydowałem, że skoro byki szły już od dobrych czternastu godzin, aby dać im kolejną przerwę. Wołając do liderów stada, jak również do poganiaczy - Okej, moi starzy, czas na odpoczynek.

Kiedy zsiadałem z konia poczułem wezwanie natury, więc trzymając w ręce cugle, zacząłem sikać w trawę i zauważyłem, że Bull się zbliża, odwróciłem się. Nigdy nie chciałem, aby mnie w tej sytuacji widziano, bo jako brak szacunku dla innych. Po wszystkim, gdy już miałem zapięty rozporek, odwróciłem się i zobaczyłem , ze Bull siedzi na swoim koniu i czeka. Znowu wysunął dolną wargę i powiedział - Malagar, jemu woda nie daleko tera.

Uważnie obserwowałem jego wyraz twarzy, zacząłem rozumieć ten jego numer z dolną wargą. Wydawało się, że im dalej jest do wody, tym dalej jego broda i dolna warga wysuwały się do przodu. A sama odległość była mierzona długością wymawianego słowa.

Przypomniałem sobie jak wcześniej mówił - Jemu kawałek dłuuuuuuuga droga.

A teraz wiedząc to i mając nadzieję, patrzyłem na jego dolną wargę i wyraz twarzy, uwierzyłem, że „Jemu nie daleko tera, Malagar oznacza że jest tak naprawdę. Cicho powiedziałem, że zamierzam, podnieść byki za chwilę, żeby chociaż te na przedzie złapały trochę odpoczynku.

Potem, gdy słońce zaczęło pojawiać się a wschodzie, podniosłem je i uszyliśmy do przodu. Wyjechałem na czoło, na szczyt całkiem wysokiej wydmy i zobaczyłem w pewnej odległości solidnie wyglądający słup, który miał duże koło dołączone do górnego końca. Całość wystawała nad otaczającymi krzakami.

I chociaż nigdy wcześniej tego nie widziałem, na podstawie opisów, domyśliłem się, że to co jest przede mną jest moim pierwszym drągiem do pobierania wody[1]. Po dokładniejszym przyjrzeniu się ujrzałem wielbłądy i konie stojące blisko niego, więc z pewnym poczuciem uniesienia uśmiechnąłem się, bo wiedziałem, że dotarliśmy do Studni 48.

Zawróciłem konia, podjechałem do Bulla, aby mu powiedzieć, że czas zatrzymać byki jak tylko przejdą wydmę przed nami. Chciałem dotrzeć do Studni pierwszy, aby wszystko sprawdzić. Kiedy zbliżyłem się do Studni 48, zauważyłem bardzo długie koryto podtrzymywane grubym, mocnym drągiem i systemem poręczy. Mój koń zaciągnął powietrze nozdrzami i nie będąc ściągnięty cuglami podszedł do koryta i zaczął pić głośno chłepcząc. Przyglądałem się korytu i usiłowałem sobie wyobrazić, co się stanie, gdy moje chłopaki nadejdą do tego wodopoju. Ponieważ w Zagrodzie Bilaluna nigdzie nie było koryt, przed oczami pojawił mi się obraz przepychania i popychania się byków, aby dostać się do koryta.

Mal Brown podszedł i szorstkim tonem stwierdził - Studnia jest w porządku, a koryto jest pełne.

Potem odwracając się, wrócił w stronę wielbłądów jucznych, w tym samym czasie mój koń podniósł głowę i z głębokim wydechem zaczął wypluwać wodę z powrotem do koryta. Uznałem to za sygnał, że już się napoił, zawróciłem go i pojechaliśmy do byków.

Wszystkie były skupione razem w poszukiwaniu nawzajem cienia swoich ciał, a niektóre leżały.

Jadąc do Bulla powiedziałem mu, wszystko ze studnią jest w porządku i kiedy odetniemy pierwszą setkę sztuk, wezmę je do studni, a kiedy te się napoją, dam mu znak ręką i będzie puszczał mniejsze grupy, dopóki ja nie wrócę.

Razem odcięliśmy około sto sztuk i zaczęliśmy je przepychać do przodu, aż udało się je nakierować do studni, gdzie ja już byłem i kontrolowałem sytuację. Po kilku nieudanych próbach cofnięcia się wszystkie byki zabrały się do picia. Kiedy odsunęły się od koryta, oznaczało, że już się napoiły, odepchnąłem je na jakieś dwieście metrów od studni i kazałem jednemu z kowbojów tam je trzymać, dałem sygnał Bullowi. Pełen zaciekawienia teraz mogłem już podjechać do studni, aby zobaczyć jak woda doprowadzana jest na powierzchnię.

Wiedziałem, że mieliśmy w bagażach dwie pompy wirnikowe i cztery dwucalowe węże zbrojone, ale przecież nie widziałem ich jak działają. Zsiadłem z konia przywiązałem cugle do krzaków, podszedłem, by spojrzeć w dół. Na jednocalowej linie długości ponad trzy metry zwisała pompa. Lina przerzucona była przez koło umocowane na końcu mocnego drąga. Jeden wąż szedł w dół od pomy do wody, a drugi wąż wychodził ze studni wijąc się do koryta. Patrzyłem, jak woda hojnie płynie do koryta z nadzieją, że wystarczy jej dla wszystkich byków.

Na szczęście Studnia 48 miała pojemność i zdolność ciągłego wypływu wody tak, że wystarczyło do napojenia wszystkich pięciuset sztuk. Następnie przy pomocy Bulla przepchnąłem je na ładny, gładki teren, gdzie mogły zostać na noc.

Następnego dnia byki miały dzień odpoczynku. Poleciłem Bullowi, aby w nocy na jednogodzinnej warcie był tylko jeden chłopak, a ja sam będę czuwał nad ranem. Powiedziałem na koniec - Idź i puść konia na odpoczynek.

Objeżdżałem byki wokół i zobaczyłem jednego z kowbojów, że kończy pracę, więc z łagodnym klepnięciem po szyi, powiedziałem do konia - No, teraz twoja kolej, stary druhu.

Czułem zadowolenie, że zgromadziłem i przeprowadziłem to stado aż do początku Szlaku Canninga. W obozowisku wymyłem i roztarłem solidnie grzbiet mojego konia i przekazałem go kowbojowi od koni.

Szedłem wzdłuż linii wielbłądów jucznych, gdzie znalazłem mój plecak, przeniosłem go do wysokiej kępy spinifeksu. Rozwinąłem matę, wziąłem mydło i zmianę czystych ubrań, wróciłem do koryta i skorzystałem z manierki tam pozostawionej do nabierania wody i po raz pierwszy od czterech dni wykąpałem się. Szczególnie byłem szczęśliwy, że mogłem być czysty po doświadczeniach pierwszej nocy. Wyprałem moje brudne dżinsy, zaniosłem do mojego legowiska, rozpostarłem je na trawie spinifeksu,

Podszedłem do ogniska, nalałem sobie herbaty, chwyciłem kawałek wołowiny i dampera, wróciłem na miejsce, położyłem się i zasnąłem.

Obudziło mnie, krótko przed trzecią - Malagar, jemu ju cza.

Ręką dałem mu znak, że słyszałem, usiadłem, naciągnąłem buty, a po zrolowaniu papierosa poszedłem do miejsca, gdzie były konie do nocnej jazdy. Tym razem stały przy drągu do czerpania wody. Odwiązałem konia, dosiadłem go i rozpocząłem swoją wartę. Gdy niebo na wschodzie przybrało różowy kolor, dźgnąłem dwa z największych byków, które odpoczywały na obrzeżach stada i z wysokości mego siodła obserwowałem, co one teraz zrobią. Zobaczyłem, że powoli rozprostowywały kości zrobiły kupę i zaczęły rogami szturchać kolejne, aż wszystkie pięćset sztuk wstało zostawiając na placu po sobie góry parujących krowich placków. I kiedy te dwa wydawały się zadowolone ze swojej akcji wysforowały się do przodu prowadząc całe stado na południe.

Szliśmy tak około mili, a potem krzycząc do tych byków, udało mi je stopniowo zwolnić, aż do zatrzymania. Gdy zaczęły jeść, pojechał Bull i powiedział - Ja ich pilnować, Malagar.

To był ładny gest z jego strony, bo miałem teraz chwilę dla siebie. Potwierdziłem ruchem głowy i odjechałem do obozowiska, gdzie przekazałem nocnego konia młodszemu Charliemu dając mu surowe instrukcje. Chciałem, aby najpierw wymył i roztarł dokładnie grzbiety nocnych koni, odprowadził do pozostałych i dopiero założył pęta. Wiedziałem, że muszę ustanowić ścisłe reguły, bo czarny czy biały, jeśli jest zmęczony, pójdzie na łatwiznę i założą pęta od razu. To spowodowałoby, że spętane konie zaczęłyby skakać w kierunku innych koni, czasem oddalonych o pół mili, raniąc sobie pęciny i rwąc pasy pęt.

Teraz jako jedyny ponoszący odpowiedzialność za byki Zagrody, ludzi i koni, zaraz po śniadaniu, spędziłem większość rana sprawdzając, czy przedmioty należące do mojego personelu były czyste. Zapytałem o to Buglara i jego żonę i otrzymałem odpowiedź potwierdzającą. Potem poszedłem dalej sprawdzić, czy pasy pęt były natłuszczone, czyste i gotowe do wymarszu.

Nie miałem nic więcej do roboty zacząłem chodzić wokół studni. Najpierw sprawdziłem, czy wielkie pokrywy z galwanizowanego żelaza, które chronią studnię są czyste, a zawiasy niezablokowane. Potem sam drąg – czy u jego podstawy nie było białych mrówek[2]. Wszystko wydawało się być w porządku. Na koniec chodząc wokół pozbierałem patyki i resztki po ogniskach, które zostawili Mjallowie. Zauważyłem, że niektóre ogniska rozpalane były za blisko bali podpierających koryto, więc zapisałem w myślach uwagę dla Bulla, aby użył swojego systemu komunikacji i przekazał wszystkim, że nie mają palić ognisk blisko studni. Czułem jednak, że to może odnieść mizerny lub żaden skutek.W przypadku, gdyby któryś z nich został złapany i poważnie wychłostany za spalenie tego życiodajnego miejsca na szlaku przeganiania bydła, w świetle prawa, był oficjalnie poinformowany o tym zakazie.

Skinąłem głową do Mala, gdy przechodziłem obok jego obozu, ale miałem świadomość, że mógł czuć do mnie urazę za to, że zdecydowałem zatrzymać przy sobie kontrolę nad bykami do czasu, gdy potwierdzę, że jestem zadowolony z jego ludzi. Nie miałem ochoty zatrzymywać się i wdawać się w jakąkolwiek rozmowę. Wiedziałem, że pochodzi z południa, regionu kraju z ludźmi aroganckimi, a teraz ma darmową przejażdżkę na południe na koszt Zagrody Bilaluna. Co więcej, niezbyt imponowali mi jego robotnicy, szczególnie sposobem zachowania się.

Dzisiaj był dzień odpoczynku, głównie dla byków, a nie dla ludzi. Robotnicy mieli wolny czas, ale właśnie teraz wyczyścić swoje ubrania, wyprać derki pod siodła, itd., ponieważ tylko jeden bóg wie, kiedy będzie taka następna okazja. Zamiast tego, ludzie Mala leżeli na swoich matach paląc i rozmawiając, a ich siodła, które były własnością Zagrody Bilaluna, ale teraz były pod zarządem Mala, leżały tam, gdzie je rzucili zeszłej nocy, a obok nich, na piachu, leżały derki.

Praktycznie niezdolny do panowania nad sobą przez ich całkowite lekceważenie tego, kim oni powinni być w miejscu, w którym się znajdowali, wróciłem do moich bagaży i zacząłem zszywać rozdarcie w moich dżinsach. Potem zobaczyłem jak chodzą do skrzyń z jedzeniem tam i z powrotem, kroją kawały wołowiny i dampera, wracają do swoich legowisk, a w końcu wyrzucają kawałki jedzenia, które im nie smakują. Wyglądało na to, że mają pojęcia, że przed nimi jest osiemset mil drogi, a mogliśmy tylko zapakować do juków tylko określoną ilość jedzenia plus trochę więcej, na tę podróż.

Kiedy na to patrzyłem, miałem tylko nadzieję, że Mal Brown i oni rozumieli, że to nie jest obóz wakacyjny, ale zorganizowana wyprawa przeprowadzania bydła, wymagająca wielkiej wytrzymałości. Gdy kończyłem naprawiać dżinsy, musiałem znieść głupią uwagę jednego z nich, gdy przechodził obok, że moja robota przypominała mu matkę przy szyciu. Poszedłem do kowboja od koni i kazałem przyprowadzić mojego szarego konia i pojechałem do byków.

Dzień minął bez wydarzeń, a gdy byki odpoczywały w nocnym obozie, po obiedzie, wyszedłem poza obóz, na pustynię, aby popatrzeć jak słońce blednie nad odległym horyzontem. A że w swoim życiu pływałem po morzach, uderzyło mnie podobieństwo między tym miejscem i morzem. Na morzu słońce zachodzi zapadając bezpośrednio za w przeciwległy kąt ziemi, łagodnie ześlizgując się poza zasięgiem wzroku. Obserwując słońce tutaj przypomniałem sobie te wszystkie piękne zachody słońca. Potem, gdy patrzyłem na te gasnące światła, prawdopodobnie sprawił to otaczający mnie spokój, pomyślałem o bogu. Do tej pory nie uznawałem żadnej religii za moją własną. Siedziałem tam na tej pustyni pod osłoną nocy i przypomniałem sobie Jimmy’ego Estera i jego muzułmański sposób życia.

Na następnym etapie do pokonania mieliśmy ponad czterdzieści mil, poderwałem byki i ruszyliśmy przed trzecią nad ranem, z nadzieją, że przejdziemy co najmniej dziesięć mil zanim nastanie światło dzienne i kolejne dziesięć, zanim piasek stanie się zbyt gorący. Tak więc, z Bullem na prowadzeniu pchaliśmy byki do przodu, wzdłuż łańcucha skalistych wzgórz, pośród których leży zbiornik wodny Godfreya[3]. Od tego miejsca pagórki zaczęły zanikać w oddali, a twardy grunt przechodził w piasek. Obliczyłem, że dzięki tempie, w jakim szliśmy, musieliśmy pokonać blisko dziesięć mil, a skoro światło dzienne zaczęło zmieniać kolor nieba na różowy, pozwoliłem bykom zwolnić, a po wejściu na szczyt spadzistej wydmy zarządziłem postój.

Podjechałem pod mały krzew, zsiadłem z konia, zebrałem kilka patyków i zacząłem nalewać wodę z bukłaka do manierki, a wtedy usłyszałem - Masz trochę, aby się podzielić?

Nie rozpoznałem w tym głosu należącego do żadnych z moich pustynnych kowbojów, odwróciłem i zobaczyłem jednego z wyspiarzy Mala Browna siedzącego na koniu trzymającego swoją manierkę. Popatrzyłem na niego przez chwilę, pamiętając ich wczorajsze zachowanie, kiwnąłem głową, wziąłem jego manierkę i powiedziałem do niego - Tak, ale chcę, abyś wrócił i powiedział swoim kumplom, żeby przyszli tutaj, okej?

Zawrócił konia, przejechał kilka metrów i gwiżdżąc i machając ręką przywołał swoich towarzyszy. Gdy wydawało się, ze dotarła do nich jego wiadomość, odwrócił głowę w moim kierunku i z głupim uśmiechem powiedział - Idą.

Spojrzałem na jego wykrzywioną w uśmiechu twarz i pomyślałem - To nie będzie łatwe. – Wróciłem do gotowania wody, kiedy usłyszałem, że zsiada z konia, odwróciłem się i zapytałem - Jak masz na imię?

Odpowiedział - Afido, ale możesz nazywać mnie Fred.

Skinąłem głową, aby potwierdzić jego odpowiedź, a surowym głosem powiedziałem - Twojej matce podobało się Afido, więc ja też przy tym zostanę!

Kiedy jego kumple podjechali, powiedziałem im, żeby zagotowali wodę w swoich manierkach przy moim ognisku. W tym momencie już byłem mocno poirytowany, ale musiałem poczekać aż zsiądą z koni, zanim przekażę im, co miałem na myśli. Wziąłem dwie manierki, napełniłem je w połowie i zacząłem - No więc, zanim pojedziemy dalej, ponieważ wy nie macie bladego pojęcia o tym, co robicie, postaram wam wytłumaczyć na czym polega rola poganiacza, a wy zdecydujecie, czy to jest to, co chcecie robić. Przeprowadzanie bydła to nie zabawa w kowboja, tu nie ma galopowania i pohukiwania jaaahuuu! Aby być poganiaczem musicie być przygotowani na to, że jest to powtarzający się w kółko, dość samotny tryb życia. Na swoich barkach dźwigacie odpowiedzialność dostarczenia do punktu odbioru, rocznego dochodu właścicieli Zagrody.

To jest krótki opis, ale w rzeczywistości poganiacz musi, bez względu na okoliczności, zapewnić wszystkim bykom będącym pod jego opieką, dotarcie do wskazanego celu. Może być gorąco, mogą być burze piaskowe, a mimo to, poganiacz musi zadbać o bezpieczeństwo i zdrowie wszystkich ludzi i zwierząt.

To jest trochę jak, domyślam się, jak wasz szef od poławiania pereł, który uściskiem rąk składa obietnicę, że dowiezie cię bezpiecznie i zdrowo do końca rejsu. Gdyby stracił cię na morzu, jego uścisk dłoni nie miały żadnej wartości. To samo dotyczy poganiacza.

Patrząc na ich twarze nie byłem przekonany, że to do nich trafiało, więc ciągnąłem temat dalej - Czy ktokolwiek z was teraz rozumie powagę podjęcia się tej pracy? Równocześnie podejrzewam, że Brown nie pytał żadnego z was, czy macie usunięte wyrostki robaczkowe. Teraz dam wam jeszcze dwa dni na zastanowienie się, co powinienem zrobić z w sprawie waszego dalszego poganiania i w tym czasie gorąco wam polecam poważnie zastanowić się nad tym, co powinniście zrobić. Ponieważ nie możecie wycofać się po Studni 46. Jeśli to, co do tej pory mieliśmy jest dla was oznaką tego, co nas czeka, to oświadczam, że to będzie długa i ciężka podróż. I żeby wasze życie było bardziej znośne, zalecam noszenie koszul, a nie t-shirtów, wiązanie chustki wokół twarzy, aby kurz nie wchodził ust, używanie wody do moczenia ust, nie gaszenia pragnienia, i na litość boską, nie gadajcie tyle. Okay, teraz bierzcie swoje manierki i wracajcie do swojego ogniska.

 

[1] Drąg do pobierania wody – ang. whip pole (drąg do biczowania) został tak nazwany, bo przypominał drągi, wraz z całym mechanizmem, do biczowania i topienia wiedźm w średniowieczu.

[2] Białe mrówki – niepoprawna, zwyczajowa nazwa termitów.

[3] Zbiornik wodny Godfreya – ang. Godfrey’s Tank, leży na Szlaku Canninga. Wielu poganiaczy zostawiło swój ślad grawerując w skale swoje dane.

 

Dodaj komentarz