Odcinek 12

Ostatni poganiacz na Szlaku Canninga

Odcinek 12

ROZDZIAŁ 4

JA I SZLAK CANNINGA

Około trzeciej nad ranem podjechałem do miejsca, gdzie stało kilku z dorosłych liderów byków i cicho do nich powiedziałem - Nie wiem, co nas czeka, ale jeśli to będzie podobne do tego, przez co właśnie przeszliśmy, niech nas bóg ma swojej opiece. Skoro musimy iść, to lepiej ruszajmy już teraz.

Kiedyś wszyscy byli już na nogach i ruszyliśmy na południe, zauważyłem, że nocne powietrze zrobiło się dość chłodne.

I pomyślałem - Cholera, my jesteśmy w drodze od ponad dwóch tygodni i już nadchodzi koniec maja.

Jak tylko światło dzienne nieznacznie zaczęło rozjaśniać wschodnie niebo, a Kanarie i jego chłopaki dogonili nas, powiedziałem mu, aby nadal popychali byki w dobrym tempie, bo chciałem jak najwięcej drogi pokonać zanim słońce rozgrzeje się na dobre. Po przekonaniu mnie, że zrozumiał, zawróciłem konia i ruszyłem z powrotem, aby obejrzeć, w drodze do obozu, taki oto wspaniały widok: Starszy Charlie z moim koniem przy ognisku, Bull w pewnej odległości, od strony północnej obozu, ze stadem koni Zagrody, Buglar ze swoim zastępem jedenastu wielbłądów w pełnym objuczeniu, gotowych do wymarszu, dalej drużyna poganiaczy pod Malem Brownem, już zebranych i czekających blisko obozu.  

I znowu nie mogłem się pozbyć się uczucia uprzywilejowania, że mogę być uczestnikiem takiej sceny. Ponieważ tam przede mną stały dwa oddzielne zespoły wielbłądów jucznych, sto pięćdziesiąt koni, piętnastu jeźdźców i czterech wielbłądników. Każdy z nich rozpoczynał swoją własną podróż, a ja z poczuciem dumy, wiedziałem, że wszyscy oni czekają na mnie.

Tak więc, tak szybko jak mogłem, umyłem się, zwinąłem legowisko, chwyciłem dampera i wołowinę, wepchnąłem to do torby przy siodle, nalałem sobie i wypiłem trochę kawy, dosiadłem konia i powiedziałem wystarczająco głośno, aby wszyscy mogli usłyszeć - Bull, tobie i Buglarowi życzę bezpiecznej drogi z powrotem.

Potem skinąłem głową w stronę kogoś, kto mnie cały czas lekceważył, zawróciłem konia i kiedy przejeżdżałem obok Buglara, mrugnąłem do niego okiem i ruszyłem w moją własną podróż na południe Szlakiem Canninga, w kierunku Studni 22.

Z biegiem dni wszystko zaczęło się układać. Stawiałem byki na nogi około trzeciej nad ranem, poganiałem je aż piasek stawał się miękki z gorąca, a któryś słabszy z byków zaczął wykazywać oznaki zmęczenia.

Zarządzałem przerwę, a gdy odpoczywały gotowaliśmy wodę w manierkach, jedliśmy lunch i tak jak byki, próbowaliśmy złapać trochę snu. Około trzeciej po południu, gdy wielbłądy doganiały nas, zmienialiśmy nasze konie, napełnialiśmy nasze bukłaki i manierki wodą, posyłając wielbłądy i konie na dalszą drogę do następnej Studni. A kiedy upał schodził z piasku, podrywałem byki ponownie i ruszaliśmy śladem wielbłądów.

Tak robiliśmy aż do dziesiątej, albo jedenastej w nocy, potem jak byki zaczynały słabnąć, zarządzałem przerwę i próbowałem trochę odpocząć kładąc się na chłodnym piasku.

Jednak ta przyjemność nie trwała długo, ponieważ najgorsze z byków zaczynały wiercić się wokół siebie, bardziej ze zmęczenia, niż potrzeby. Gdy tak się działo, kazałem bykom wstawać i zaczynałem je popychać trasą wielbłądów i koni, kierując się na południe.

Przed dziewiątą lub dziesiątą rano spotykaliśmy wielbłądy i ponownie robiliśmy dokładnie to samo kolejny raz. Zmienialiśmy konie, napełnialiśmy nasze bukłaki i manierki wodą, poiliśmy nasze świeże konie wodą z kanistrów.

Na tym etapie Kanarie pytał jednego z wielbłądników o warunki przy Studni, która była najbliżej nas. Po czym przekazywał mi informacje o najbliższej Studni po to, abym mógł podjąć decyzję, co robić, kiedy dotrzemy do niej. Albo pozwolić wszystkim napoić się, albo odciąć te byki słabsze i chociaż by tym dać się napić.

Sposób zdobywania wiedzy o tym, co mnie czeka, niepokoił mnie. Miałem świadomość, że nawet taki Szlak Birdsville[1] był regularnie sprawdzany przez inspekcję drogową Kidmana, zanim pozwolono w danym roku przeganiać byki na tej trasie. Podczas gdy tutaj, byki wpuszczano na tę morderczą pustynną trasę bez wiedzy, czy jest woda na każdym etapie.

W miarę jak mijały dni, zacząłem się zastanawiać, co możemy zrobić, jeśli studnie, które mamy przed sobą okażą się spalone przez uderzenie pioruna w czasie pory deszczowej, czy przez Mjallów rozpalających swoje ogniska zbyt blisko drewnianych konstrukcji studni.

Byliśmy już ponad trzysta mil od Goda Soak i niektóre byki zaczynały się dawać prawdziwe oznaki zmęczenia. Ta ponura ocena naszej sytuacji spowodowała, że pomyślałem - To co się tu dzieje jest chyba tylko po to, aby zatrzymać przeszłość, a te byki są, albo do tego motywacją, albo tego przyczyną.

Nawet teraz, wiedząc od Kanarie’go, że przejechaliśmy już większość z tych najdłuższych etapów między dostępami do wody, zacząłem się martwić o niektóre z naszych byków. Wyglądało na to, że osiągnęły punkt mentalnego wyczerpania, co widać było po ich zataczaniu się i niepowstrzymanym, ciągłym, niskim ryczeniu. Jeżeli jeden z byków zaczął sikać, jego towarzysze tłoczyli się wokół niego, aby się przedrzeć i chłeptać jego mocz.

Wydaje mi się, że dowiedziałem się jednej rzeczy w miarę jak posuwaliśmy się do przodu. Byki mają jedną cechę charakterystyczną podobną do ludzkiej. To nie ten największy, ani najmniejszy, który okazywał się najbardziej wytrzymały. Widziałem wielkiego, silnego byka, który potykał się z wywieszonym jęzorem, oczami zapadniętymi w czaszce, wydającego z siebie przeciągłe muczenie, a obok niego mniejszego byka idącego w znacznie lepszej formie.

Chociaż starałem się traktować moje byki z największą troską, na jaką było mnie stać, a wierzyłem, że zwierzęta potrafią się ze sobą komunikować, zastanawiałem się, co o mnie do siebie mówią, gdy tak wloką się przed siebie.

Im bardziej, zastanawiałem się, co zrobić, gdyby przed nami nie było wody, tym bardziej wracały do mnie moje obawy , które niepokoiły mnie, gdy po raz pierwszy pojawiłem się w Bilaluna. Między innymi wysokie ogrodzenie z drutu kolczastego, nacisk, aby uważać na czarnych, prymitywne warunki w Zagrodzie, czy brak udogodnień poza nią. W moim stadzie były byki, które miały dziewięć lub dziesięć lat, kiedy je gromadziłem, wiedziałem, że robię dobrą robotę, że udało mi się wyłapać te osobniki. A teraz wiem, że nikomu przede mną nie udało się lub nie chciało tego zrobić i byki te pozostawały w poprzednich latach pominięte podczas gromadzenia do wymarszu.

Ponadto, zacząłem się zastanawiać, dlaczego Len zawsze nosił ten pięciostrzałowy rewolwer kaliber trzydzieści dwa, a Mal Brown jednolufową strzelbę kaliber 22. Byłem świadkiem jak jednego wieczoru zastrzelił kruka w locie, a według mnie wymagało to pewnej wprawy. Teraz wydawało mi się, że był celowy sposób na zastraszanie ludzi wokół.

Wszystkie te obawy sprawiły, że byłem bardziej przejęty tym, co może się pojawić na Szlaku. Mimo iż Kanarie mówił mi o stanie Studni, do której zmierzaliśmy, jak tylko zauważyłem drąg przy studni, zatrzymywałem byki, jechałem w tym kierunku, aby od Browna usłyszeć, jakie są warunki przy niej i ile wody może ona wydać.

A jeżeli nie było w niej wystarczającej ilości wody, to przeganiałem byki obok Studni zatrzymując je około jednej mili dalej. Zawracałem stado i teraz najsłabsze sztuki były na początku i przynajmniej te zostały napojone. Jeżeli nie było dosyć wody dla pozostałych byków, szliśmy dalej do następnej Studni zabierając zawsze wodę do kanistrów dla wielbłądów i koni.

W miarę jak posuwaliśmy się od Studni do Studni o numerach bliskich czterdziestki, pogoda ochłodziła się wystarczająco, aby umożliwić mi poganianie byków dłużej, ale w wolniejszym tempie, co bardzo pomogło słabszym sztukom. Niestety, w okolicy Studni 43 zaczęliśmy wchodzić w las dębów pustynnych[2] i chociaż te duże drzewa oferowały cień i dobre warunki dla marszu dla byków, one same, aby przetrwać, wysysały całą wilgoć z ziemi, nie pozostawiając nic dla trawy. Tak jak do tej pory byki nie miały wiele do jedzenia, to teraz praktycznie nie miały nic. To tylko pogarszało ich położenie w marszu przez ostatnich kilka tygodni.

Po dotarciu do Studni 42. byłem zaskoczony widząc małą zaporę wodną podobną do wodopoju, która, jak sobie wyobrażam, dla byków była zbawieniem. Ponieważ od dawna nie miały wystarczającej ilości pożywienia, ich żołądki tak bardzo się skurczyły, że ich potrzeba wody była niewielka, a więc szybko gasiły pragnienie. Chociaż wydaje mi się, że tego popołudnia były zadowolone.

Musiało tam być dużo królików, bo wszędzie było widać ich odchody. Na ich widok uśmiechnąłem się do swoich myśli.   – Skoro radzą sobie z Mjallami i dzikimi kotami, to muszą być niezłymi spryciarzami, te małe skurwysynki.

Przynajmniej zostawiły dość dużo trawy, by byki mogły poskubać, co dla nich było już czymś, po dobrym napojeniu się.

Po dotarciu do Studni 41 zobaczyłem nagrobek Micheala Tobina[3] i inskrypcję na jego miejscu spoczynku, że został zakłuty dzidami na śmierć przez czarnych.[4] Stałem tam i patrząc na jego grób pomyślałem o jego matce i co ona musiała czuć wiedząc, że on jest tu całkiem sam.

Również tutaj po raz pierwszy Mal Brown rozpoczął rozmowę ze mną opowiadając mi, że jak mu powiedziano, że te dwieście litrów paliwa lotniczego złożone na brzegu słonego jeziora, zostało zrzucone przez Departament Obrony w latach 1940. Miało być użyte na wypadek lądowania Japończyków w Darwinie. Mówił też, że słone jezioro dla uhonorowania Tobina zostało nazwane jego imieniem i stało się pasem startowym.

Potem, z jego przybocznym Jerry’m Pedro wytoczyli jedną z beczek na wyschnięte dno jeziora, otworzyli ją i kiedy paliwo zaczęło chlustać, rzucili na to zapałkę. Spodziewałem się potężnej eksplozji, ale kiedy paliwo przestało wylewać się, płomienie zgasły. Zastanawiałem się, czy to on ma szczęście, czy tak to się dzieje w takim przypadku. Ale jedno wiedziałem na pewno, że przy jego głupocie, ten dupek Mal miał cholerne szczęście.

Przechodząc pomiędzy Studniami o numerach pomiędzy czterdzieści i trzydzieści zauważyłem, że pustynia, znowu się zmieniła. Wydmy stały się wyższe, a jakość piasku zmieniła się na drobniejszy w swojej strukturze. To powodowało nowe problemy w miarę jak upał wzrastał, a piasek stawał się bardziej miękki i mączysty. Byki z trudem pokonywały wyższe wydmy, a gdy słabsze z nich wpadały w te miękkie miejsca, zapadały się w nich po brzuchy.

Jako, że zawsze jechałem na tyłach stada, abym mógł wszystko i wszystkich widzieć, gdy to zdarzyło się po raz pierwszy, całkowicie mnie to zaskoczyło, tym bardziej, że gdy sobie z tego zdałem sprawę, większość byków była już poza szczytem i schodziła na drugą stronę wydmy.

Musiałem natychmiast krzyknąć do tego kowboja, który był na skrzydle, aby zatrzymał ostatnie byki i sprowadził je z powrotem na tę stronę. Gdy to robił, podjechałem na niewielką odległość z jednej strony, zsiadłem z konia i rzuciłem luźno cugle na krzaki, aby koń, w razie ataku przez byka, mógł mu zejść z drogi. Podszedłem do zapadniętego w piachu zwierzęcia z dużą ostrożnością, bo wiedziałem, że byk mimo iż był słaby, nadal mógł być niebezpieczny.

Gdy do niego dotarłem, ostrożnie złapałem go za ogon, przewróciłem go na grzbiet i kiedy zaczął zjeżdżać w dół, ja szybko wspiąłem wyżej na wydmę i kucając chciałem stać się tak mały jak to tylko możliwe. W ten sposób byk nie poczuł się zagrożony, gdy mnie zobaczył i chwiejnym krokiem dołączył do pozostałych.

Kiedy te wszystkie byki z zebraliśmy po tej stronie wydmy, poszedłem do konia i ponownie dosiadłem go i do tego, kto zawrócił te byki wydmy powiedziałem, aby pojechał do głównego stada i powiedział Kanarie’mu, aby przepchnął swoje byki po drugiej stronie wydmy, na zachód, a ja zabiorę tę grupę i poszukam przejścia o niższym wzniesieniu.

Chociaż czas sam w sobie nie był najważniejszym czynnikiem, nadal ze względu na brak wody, nie mieliśmy luksusu marnowania go. Grzęźnięcie w miękkim piasku zużyło nam sporo czasu, więc jak znalazłem łatwiejsze miejsce do przejścia, a stado było znowu w komplecie, zarządziłem postój, aby słabszym dać szansę złapać oddech.

W tym czasie zagotowałem wodę w manierce i zjadłem lunch, w czasie którego zastanawiałem się jak nie dopuścić do kolejnego podobnego zdarzenia. Pomyślałem, że lepiej będzie prowadzić byki w nocy. Przywołałem Kanarie’ego i zapytałem, czy da radę znaleźć drogę w ciemnościach, bo nie było księżyca.

Przytaknął głową i mruknął - To piasek nie dobrze, lepiej iść noc, ja znać droga.

Tak więc przez kilka następnych tygodni zaczynaliśmy tuż przed zachodem słońca i szliśmy do ósmej lub dziewiątej rano, a potem odpoczywaliśmy przez cały dzień.

Inne interesujące zdarzenie miało miejsce, kiedy pewnego wieczoru prowadziliśmy byki, usłyszałem, że chłopaki mamroczą między sobą i zastanawiałem się, o co im chodzi, więc zapytałem - Wy tam, okej?

Najbliższy mi, podniósł głowę i wskazał brodą w górę. Popatrzyłem tę stronę i zobaczyłem na szczycie wydmy nagiego czarnego mężczyznę z jedną nogą założoną na drugą, wspartego na kilku włóczniach.

Ponownie spojrzałem na chłopaków, aby zrozumieć, czy to dla nich oznacza jakiś problem. Jeden z nich wskazał na tę wydmę, szybko tam spojrzałem i okazało się, że ten czarny mężczyzna zniknął. Musiało to ich jeszcze bardziej zaniepokoić, bo zaczęli mamrotać jeszcze głośniej. Oglądając się do tyłu popychaliśmy byki naprzód.

Ja sam nie byłem spokojny po tym jak ten wojownik zniknął, bo przyszła mi do głowy myśl, że dla czarnych to żadna pieprzona różnica, czy to jest rok 1958, czy 1908. Ale o tych tu teraz nic nie wiedziałem, więc ponaglałem byki w marszu. Kiedy mamrotanie znów się zaczęło, spojrzałem przed siebie i zobaczyłem kolejnego czarnego po naszej drugiej stronie, stojącego na szczycie wydmy, w podobnej postawie.

Z uśmiechem pomyślałem - No, to może już być problem. - Nie miałem pojęcia, co jeszcze mógłbym zrobić, prowadziłem więc dalej byki w noc.

 

[1] Szlak Birdsville jest znaną trasą w Outbacku Australii. Trasa o długości 517 kilometrów (321 mi) przebiega między Birdsville w południowo-zachodnim Queensland i Marree, małym miasteczkiem w północno-wschodniej części Australii Południowej. Przemierza trzy pustynie na trasie, Pustynię Strzeleckiego, Kamienną Pustynię Sturt i Pustynię Tirari Jest zdecydowanie łatwiejszy do przejścia od Szlaku Canninga.

[2]Dęby pustynne to kilka gatunków australijskich akacji o wąskich, igłowatych liściach.

[3] Michael Tobin został śmiertelnie raniony dzidami Aborygenów w kwietniu 1907. Tobin był członkiem głównej grupy poszukiwaczy prowadzonej przez Alfreda Canninga.

[4] Do dziś różnią się relacje, co do przyczyn tego incydentu. Jedna mówi, że Tobin zabrał żonę Mungkututu (sprawcy śmierci Tobina i przez niego zastrzelonego), podczas gdy inna mówi, że była to zemsta za kradzież świętych przedmiotów przez ludzi Canninga.vv

Dodaj komentarz