Odcinek 14

Ostatni poganiacz na Szlaku Canninga

Odcinek 14

Po dotarciu do Jeziora Rozczarowania[1] zobaczyłem, że Kanarie zawraca byki i oddala je od krawędzi tej misy solnej. Z ciekawości podjechałem tam. Pokazał mi, jakby zamrożone w czasie, w trzycentymetrowej warstwie soli, ślady wielbłądów, koni, ludzi, kóz i kół pojazdów, które należały do oryginalnego zespołu Canninga w 1908 roku.

I po raz pierwszy od przyjazdu do Bilaluny. zobaczyłem w tych ludziach pragnienie zachowania historii, tak jak było. A więc pozwoliłem mu obejść to miejsce, aby nie zadeptać i zachować te historyczne dowody nienaruszone..

Teraz byliśmy w regionie Studni o numerach z dziesiątką. Pustynia stała się bardzo sucha po przejściu słonego potoku, który jeden z chłopaków nazwał "Smaczny”. Stwierdziłem, że byki zaczęły marnieć.

Na szczęście spinifeks zmienił się z kozłowatego na rodzaj łagodniejszego, co pozwoliło bykom skubać w trakcie chwiejnego marszu. Ta korzystna dla nas sytuacja e zjawisko zmarnowana przez bezmyślne, jak sądzę, działanie Mjallów, którzy zostawiali pokrywy studni otwarte. Powodowało to, że niezliczone ilości papużek falistych wpadało i tonęło w studni. W rezultacie woda stała się tak gnijąca, że nawet po tym, jak cała woda ze studni została wypompowana na ziemię, a świeża woda do niej napłynęła, zawierała dużo tej, która przesiąkła przez ziemię wokół studni. Tę wodę można było pić, z pewną trudnością tylko wtedy, gdy zaparzyło się bardzo mocną herbatę. Konie dawały radę wypić łyk lub dwa, wielbłądy odmawiały całkowicie, a dla byków, kolejny raz, nie było nic.

Niektóre, przysięgam, szły bez wody od ponad tygodnia. Zawsze próbowałem, jeśli to tylko było możliwe, poić te byki z tyłu stada. Moje byki –liderzy – zaczęły padać.

Po dotarciu do Studni nr 12 i ujrzeniu na kilka mil przed nami pasma górskiego biegnącego w stronę wschodu, zacząłem odczuwać ulgę. Już przy dwudziestkach przechodziliśmy kilka małych wzgórz, ale te były wyższe i miały wyraźny zarys co wskazywało, że wychodziliśmy z pustyni. Gdy poiliśmy byki, zauważyłem duży płat zieleni 3 mile na wschód od linii pasma górskiego. Pokazałem to Kanarie’mu, który swym łamanym angielskim opowiedział mi, że wiele lat temu była tam farma, a to zielone to był dziki chmiel. Było tam źródło o jemu znanej nazwie Windich. Tylko konie i wielbłądy wchodziły tam, a byki przeganiane były z ominięciem tego miejsca.

To był już czerwiec, pogoda się zmieniła się, zrobiło się bardzo chłodno w nocy. Jeżeli tylko było to możliwe, woleliśmy spędzać noce w naszych legowiskach. Wcześnie rano następnego dnia, zanim niebo rozjaśniło się, poderwałem byki i szliśmy równym tempem aż do chwili, gdy słońce dotarło do zenitu. Zatrzymałem stado, dałem mu odpocząć. Zagotowałem nasze manierki i zjadłem lunch. Około drugiej po południu, zauważyłem, że wielbłądy i konie, kierowane przez Mala Browna, skręcają ze swojej ścieżki na południe i kierują się do tego płata zieleni. Pomyślałem, że to będzie łatwy dzień dla wszystkich, więc powiedziałem Kanarie’mu, że odpoczniemy tu jeszcze przez chwilę, po czym przejdziemy do tej otwartej przestrzeni pod tamtym pasmem i założymy nocny obóz.

Mając to na uwadze, pozwoliłem bykom odpoczywać aż do czwartej po południu. Ale gdy poderwaliśmy je, aby dojść do miejsca spodziewanego obozu nocnego, zauważyłem, że przed nami ponownie pojawiły się wielbłądy i konie. To mi na razie nic nie mówiło, więc popychaliśmy byki di przodu powolnym, ale stałym tempem.

Usłyszałem, że Kanarie głośno stwierdza - Jemu nie stop, Malagar.

Szybko spojrzałem w kierunku pasma górskiego i zobaczyłem, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, że konie i wielbłądy zamiast czekać na nas, kierują się dalej na południe.

Poza tym, że ja miałem takiego zachowania już naprawdę dosyć, to byki zaczęły marudzić. Nie mogłem w tym momencie nic innego zrobić jak tylko dalej popychać je, w nadziei, że przed nami zobaczymy wielbłądy i nocny obóz. Około dziesiątej, gdy byki zaczynały stawać, powiedziałem do Kanarie’go, że pojadę do przodu, znajdę wielbłądy i przywiozę trochę wody. Osiągnąłem już taki poziom nienawiści do tego typa Browna i jego całkowitej arogancji w stosunku do nas, że mogłem nie zapanować nad sobą.

Wiedział, że każdego wieczoru stawialiśmy byki w obozie nocnym, co pozwalało nam, z powodu zimna, spać w naszych legowiskach, a bykom odpocząć w nocy. Teraz to on zdecydował jak ja mam postępować z bykami, co spowodowało, że byłem wkurwiony, a im dłużej jechałem w noc, tym bardziej byłem wściekły. Przejeżdżając obok drzew boree[2] odłamałem gałąź grubości mego nadgarstka i rozważałem, czy nie przyłożyć mu tym od serca, mimo iż on zawsze miał pod ręką swoją strzelbę.

Około pierwszej w nocy zobaczyłem, zza kamienistej grani poświatę ogniska obozowego. Skierowałem konia w tym kierunku, wjechałem na wzniesienie i poniżej zobaczyłem Browna nachylającego się nad ogniskiem. Gdy zjeżdżałem w dół mój koń zarżał, co spowodowało, że Brown się obejrzał. Straciłem element zaskoczenia, więc odrzuciłem gałąź i podjechałem do wielbłądów z kanistrami z wodą.

Gdy zatrzymałem się, usłyszałem - Chcesz napić się herbaty?

Gdybym nie był tak cholernie wściekły, roześmiałbym się. Bo ktoś, kto odwracał się do mnie tyłem przez kilka ostatnich tygodni, teraz poczuł, że już mam go dość, szybko zmienił swoje zachowanie.

Zsiadłem z konia, napełniłem bukłak wodą i odjechałem bez zwrócenia najmniejszej uwagi na niego.

W drodze powrotnej do byków pomyślałem - Przed nami kilka dni drogi, po czym będę przekazywać byki pod jego opiekę. On zdecydował wprowadzić swoje rządy już teraz, jak ma wyglądać wszystko, gdy on to ostatecznie przejmie. I dla tego, mając taki charakter, nie powiedział ani słowa, po prostu poprowadził wielbłądy obok wolnego miejsca przy paśmie górskim przez następnych kilka mil.

Z uśmiechem mruknąłem - No, teraz ten skurwysyn jest w swoim kraju aroganckich ludzi, więc czuje się bezpiecznie.

Po dotarciu do byków tuż przed nadejściem dnia dałem chłopakom pić. Poderwałem zmęczone do granic byki i wolno poprowadziłem je w kierunku nocnego obozu. Na nieszczęście teren miejscami stał się kamienisty i jednemu z byków pękło kopyto.

Utykał, pomyślałem - Ty biedny draniu, głodowałeś, mordowałeś się, szedłeś bez snu, przeszedłeś siedemset pieprzonych mil i mając na widoku drąg od studni z poidłem musisz cierpieć teraz to. Ale przynajmniej, nawet gdybyś nie mógł iść dalej, pustynia jest już za tobą .

Zbliżyliśmy się do nocnego obozu, zatrzymałem stado, a chłopków posłałem po zmianę koni i na śniadanie.

Kiedy wszyscy wrócili, ja mogłem pojechać do miejsca mojego legowiska. Zobaczyłem Browna rozmawiającego z ze swoim przyjacielem z Wyspy Kokosowej , Jerry’m.

Nie chciałem włączać się do niczego, zsiadłem z konia, rozwinąłem swoją matę, wydobyłem ręcznik, aby pójść się umyć. Brown podszedł i wymamrotał - Poszedłem dalej, abyśmy mogli osiągnąć Studnię nr 9 dziś po południu.

Nawet na niego nie spojrzałem, w odpowiedzi wymamrotałem z pastą do zębów w ustach. –Jak tylko z tym skończę, możemy ruszać.

Pomyślałem sobie - Pracowałem z wieloma skurwysynami w moim krótkim życiu, ale facet!, ty jesteś najgorszy z nich. I z radością ujrzałem drąg Studni nr 9.

 

[1 ]Lake Disappointment (ang.) – słone jezioro okresowe na północno-zachodnim krańcu Pustyni Gibsona w zachodniej Australii.Swoją nazwę zawdzięcza podróżnikowi Frankowi Hannowi, który przybył tu w 1897 roku szukając słodkiej wody i ku swojemu rozczarowaniu (ang. disappointment) odkrył słone jezioro. Akwen jest domem dla wielu gatunków ptaków wodnych.[1]

[2] Boree tree – właśc. Acacia pendula (płaczący Mjall) jest gatunkiem endemicznym Australii. Rośnie na wysokość do 10 m.

 

Dodaj komentarz