Odcinek 18

Ostatni poganiacz na Szlaku Canninga

Odcinek 18

ROZDZIAŁ 7

DRUGA PODRÓŻ NA POŁUDNIE SZLAKU CANNINGA

Do Studni 48 dotarliśmy, tuż przed zachodem słońca, i kiedy złapałem mój plecak, zauważyłem tojących w pobliżu wielbłądów jucznych Bulla i Buglara. Podszedłem do nich i zapytałem - Bull, jak się mają twoje małe bachorki?

Odpowiedział z uśmiechem - Oni dobre tera. Malagar, ja z ty tera.

Uśmiechnąłem się i patrząc w kierunku Buglara zobaczyłem, że potakuje głową i mamrocze - Ja tesz.

Ten znak przyjaźni od dwóch mężczyzn, których szanowałem, sprawił, że poczułem się o wiele lepiej na myśl o podróży, którą mieliśmy przed sobą. Uspokojony powiedziałem - Dzięki.

Potem odwróciłem się i zobaczyłem Lena czekającego obok land-rovera i kiedy podszedłem, powiedział - Zabieram ze sobą jednego z kowbojów Zagrody i zastęp czterech mułów. Będę z wami tak długo, aż stary Joe i Gracy wciągną się w tę robotę. Skoro dałem im tę pracę, to chcę się przekonać, czy ci się przydadzą. Jak już będę miał dość, będę wracał. Od tej chwili te byki należą do ciebie, ty tu jesteś szefem. Koniec!

Dopiero co skończyłem przeganianie pierwszego stada w wymagających wielkiej próby okolicznościach, to teraz ze świadomością, że mam ze sobą dwóch wspaniałych ludzi, Bulla i Buglara, uśmiechnąłem się i odpowiedziałem - To było kilka długich dni, umieram za herbatą i czymś do jedzenia. Jestem pewien, że Bull poradzi sobie dzisiaj w nocy bez mojej pomocy. – Mając ten temat z głowy, odwróciłem się i skierowałem do ogniska obozowego, gdzie zobaczyłem żonę Buglara. Było mi miło ją zobaczyć, więc zapytałem - Ty pić gotować?

Jej twarz była jednym wielkim uśmiechem, gdy odpowiedziała - Tak, Malagar, ja mieć nowy damper, mięso i ty herbata.

Zawołałem na starego Joe i Gracy’ego, i powiedziałem im wprost - Tu jest świeży damper, trochę wołowiny i herbata, na skrzyniach z jedzeniem. Radzę wam najeść się. Jutro rozpoczynacie marsz przez jeden z najbardziej kurewsko trudnych szlaków, który kiedykolwiek w swoim życiu będziecie mieli okazję pokonać. Ja teraz idę jeść i walę się na matę.

Napełniłem swoją manierkę, ukroiłem kawał dampera i wołowiny, podszedłem do mojego legowiska i ledwie dokończyłem jedzenie, zasnąłem.

Z przyzwyczajenia obudziłem się około czwartej rano. Naciągnąłem buty, podszedłem do koryta, umyłem zęby, porządnie cały się umyłem. Plecak położyłem koło juków, podszedłem do ogniska, chwyciłem kubek z kawą, zrolowałem sobie papierosa. Rozkoszując się kawą i dymem popatrzyłem na byki, które stały na piaszczystym placu, około stu metrów dalej. Skończyłem kawę, dosiadłem nocnego konia i pojechałem do byków, które od teraz będą należały do mnie przez następne kilka tygodni.

Jeżdżąc wokół w ostrym nocnym powietrzu trafiłem na Bulla, który siedział na koniu najwyraźniej czekając na mnie. Powiedziałem mu - Ja okej teraz ty jedziesz. Pierwsza podróż źle. Kanarie okej. Ale Mal Brown nie dobrze, skurwiel.

Zachichotał i mruknął - On jest hycel[1], nie kowboj.

Wiedziałem, że nie wykrztusi z siebie nic więcej, powiedziałem – Jesteś wolny, idź spać.

Odjechał, a ja wolno zacząłem objeżdżać stado w poszukiwaniu dużych byków z oznakami nadającymi się na liderów. Po jakimś czasie zobaczyłem na wschodzie delikatną poświatę oznaczającą zbliżające się światło dzienne. Serce zaczęło mi mocniej bić, bo właśnie teraz rozpoczynałem rutynowe działania podrywana przeciągających się byków i wąchania parujących krowich placków, co miało mi towarzyszyć na całym szlaku do Wiluny.

Obudziłem Lena, Bulla, Atkinsona, Gracy’ego i kowboja z Zagrody, aby pozbierali się ze snu i po krótkiej wymianie pozdrowień zawróciłem konia, pojechałem na śniadanie. Zobaczyłem, że młodszy Charlie od koni, złapał i osiodłał mojego konia, teraz już gotowego do jazdy. Z uśmiechem podziękowałem mu za takie zachowanie.

Od tej chwili, poza pewnymi wyjątkowymi zdarzeniami, wszystko odbywało się według tego samego schematu, co w pierwszej podróży. Wielbłądy maszerowały w te i z powrotem pomiędzy studniami zaopatrując nas w wodę, byki traciły na wadze, a ja, tak samo jak przedtem, zastanawiałem się dlaczego.

Pierwsze z tych wyjątkowych zdarzeń było chyba najbardziej humorystyczne.

Byliśmy w drodze od około tygodnia, gdy tej szczególnej nocy, po zorganizowaniu nocnego obozu obok Studni 43, gdy zjechałem z objazdu, aby zjeść kolację, zobaczyłem, że Len siedzi na swoim legowisku i czyści swój mały rewolwer, który nosi przy pasku. Typ Robison, 32-cale, pięciostrzałowy, który w dziedzinie broni palnej jest zwykłą pieprzoną zabawką. Gdy przechodziłem obok, zapytałem wystarczająco głośno, by wszyscy słyszeli - Potrafisz użyć tej rzeczy?

- Tak pewnie, jak kaczka potrafi pływać" - usłyszałem wybuch Lena. - Nie nosiłbym tego, gdybym, do cholery, nie potrafił!"

Zostawiając go z tym podszedł do mojego legowiska i położyłem się spać. Bogowie, musieli chyba nie lubić Lana, bo następnego ranka, kiedy podnosiłem byki do wymarszu, zauważyłem dwa z nich niezdolne do wstania z powodu efektów choroby zwanej „czerwoną wodą” wywoływanej przez kleszcze. Wiedziałem, że trzeba będzie je zabić, więc powiedziałem Lenowi przejeżdżając na śniadanie - W stadzie są dwa byki chore na czerwoną wodę, proszę cię, zastrzel je.

Mruknął - Okej.

Wsiadł na konia i pojechał dokonać dzieła.

Kiedy zacząłem rolować matę, usłyszałem "bang” i pomyślałem: - No, to jeden już jest. - Następnie w ciągu kilku sekund, usłyszałem kolejny "bang", a potem "bang, bang" -- No, teraz już koniec. Zacząłem nalewać sobie kawę, kiedy usłyszałam jeszcze kilka strzałów. Do końca mego śniadania policzyłem czterdzieści dziewięć strzałów.

Niestety, nie mogłem już dłużej zapanować nad twarzą, szczęki rozbolały mnie od śmiechu na wspomnienie, że „nie nosiłbym tego, gdybym, do cholery, nie potrafił tego użyć."

Spojrzałem na Buglara, kiedy pakował wielbłądy i zauważyłem, że też się śmiał. Wsiadając na konia pomyślałem, że nie powinienem tego robić, ale pokusa była zbyt wielka. Kiedy zbliżyłem się do byków i przejeżdżałem obok Lena powiedziałem głośno - Nie nosiłbym tego cholerstwa, gdybym nie umiał go użyć!

Potem pojechałem dalej wzdłuż skrzydła stada w kierunku Gracy’ego, który miał głupią minę, gdy podjechałem całkiem blisko, powiedział śmiejąc się - Nie wiem, co powiedziałeś staremu Lenowi, ale jeśli spojrzysz za siebie, zobaczysz jak rzuca się wokół szukając swojego cholernego rewolweru w spinifeksie, który rzucił ze złością jak przejechałeś obok niego. Teraz próbuje go znaleźć.

Obejrzałem się i rzeczywiście Len rozgarniał trawę i czegoś szukał. Obróciłem się w siodle zawołałem na Bulla i powiedziałem -Bull, ty i kumple lepiej wracać i pomagać stary szef szukać broń.

Len po jakimś czasie dogonił byki, a kiedy jechał obok mnie, z czerwoną twarzą, powiedział - Zabraniam każdemu z was skurwysynów powiedzieć chociaż jedno słowo.

Jednak przez całe rano można było usłyszeć jak ktoś woła - "Bang, bang”.

W ten sposób Len stracił całą swoją wiarygodność.

Zwieńczenie tego przyszło, kiedy zatrzymaliśmy się na lunch na szczycie długiej wydmy. Muł Lena szarpnął, kiedy on gromił Gracy’ego za nietrzymanie cugli. Aby wzmocnić swoje słowa Len trzymał mocno cugle w dłoniach i właśnie wtedy muł szarpnął. Jak to bywa z mułami, ten się przestraszył i ruszył do przodu, a Len stracił równowagę. Muł parł do przodu po wydmie ciągnąc za sobą Lena , który uparcie trzymał cugle. Towarzyszył temu chór - Nie pozwól draniowi uciec, stary.

Len pojawił się bez kapelusza, bez muła, cały w kurzu, a jego łysa głowa nadziana była szpiczastymi liśćmi spinifeksu.

Chociaż mieliśmy sporo śmiechu na jego koszt, było mi go żal. Tego wieczoru przyszedł do mnie i z wielką odrazą powiedział - Jutro rano wyjeżdżam. Zobaczymy się, kiedy wrócisz, cholernie boli mnie głowa!

Następnego rana uścisnęliśmy sobie dłonie na pożegnanie i chociaż cieszyłem się, że wyjeżdża, czułem się źle za sposób, w jaki naśmiewaliśmy się z jego słabości, aby zdyskredytować go.

Po dotarciu do Studni 37 podjechałem do miejsca w którym Mal Brown zatruł resztki mięsa byczego, którego zastrzeliliśmy na nasze potrzeby. Ku mojemu zdumieniu nie zobaczyłem nawet śladu kości, a jedynie niestrawioną trawę z żołądka tego byka. Przywołałem Bulla i zapytałem go, co Mjallowie mogli zrobić z kośćmi. Odpowiedział - Jemu mozie on brać do jego obóz.

Każdy z nas ruszył w inną stronę, potem jeździliśmy w kółko dopóki nie natknęliśmy się na stos porządnie ułożonych kości, pod krzakiem drzewa herbacianego[2]

Zdałem sobie sprawę, że musieli zjeść mięso, które zostało na kościach, a potem ułożyli te kości na stosie. Odezwałem się do Bulla - Bull! Wszystkie te kości miały truciznę jako przynętę.

Pomruczał coś w swoim języku, potem uśmiechnął się i złożył dłonie w kształcie naczynia. Ułożył je na wprost swojej miednicy i wydając syczący dźwięk udawał sikanie do tego naczynia. Podniósł dłonie do ust i mamrotał z zażenowaniem - Szef, on sika ręka i pić!

Tak więc, dowiedziałem się kolejny raz, że ci ludzie na wszystko mają swój sposób. Mimo iż strychnina ma dużą zawartość arsenu, mocz po wypiciu powoduje wymioty i może usunąc wystarczającą ilość trucizny. Ale czułem się bardzo źle z myślą, po pierwsze dlaczego Brown w ogóle zatruł to mięso, a po drugie, że ja nie próbowałem go powstrzymywać.

Potem pomyślałem - Za to, że ci ludzie rozpalali niebezpieczne ogniska, nie powinni być truci, a psy dingo nie stanowiły tutaj żadnego zagrożenia dla bydła. Wyglądało na to, że była to jego kawaleryjska zabawa i całkowite lekceważenie tych ludzi.

 

[1] Ang.: dogger – hycel, kłusownik polujący na psy dingo. Tu więcej o:         Dingo australijski

[2] Krzew o potocznej nazwie drzewo herbaciane (ang.tea tree bush) jest ikonowym krzewem australijskim znanym szeroko od czasów Jamesa Cooka.

Dodaj komentarz