Odcinek 19

Ostatni poganiacz na Szlaku Canninga

Odcinek 19

Następne zdarzenie warte odnotowania miało miejsca po przybyciu do Studni 29.

Puściliśmy byki luzem do koryta, zauważyłem grupę Mjallów składającą się z jednego wysokiego starca i około dwudziestu kobiet zarówno starych jaki i młodych wraz kilkorgiem dzieci, chowających się w kępie krzaków drzewa herbacianego.

Zapytany Bull wyjaśnił, że ci ludzie prowadzili młodych mężczyzn na rytualną inicjację plemienną gdzieś daleko na wschód. A te kobiety szły dla ochrony tamtego starego mężczyzny,

Przyglądając się pijącym wodę bykom postanowiłem zabić jednego myśląc o potrzebie świeżego mięsa dla nas i resztkami dołożyć się trochę do zapasów mięsa Mjallów.

Powiedział Bullem, aby odsunął kilka byków w pobliże tego krzewu herbacianego, gdzie ci Mjallowie najwyraźniej rozbili obóz.

Skoro chciałem zabić byka na wołowinę, potrzebowałem strzelby i noża, Podjechałem do stada i zastrzeliłem jedną sztukę. Podczas procesu rozcinania mięsa zauważyłem, że ten stary mężczyzna z resztą swojej grupy usiadł tuż za mną. Przez chwilę poczułem się trochę nieswojo. Zrozumiałem, że nie stanowi większego zagrożenia, więc rozbierałem nadal tę sztukę. Kiedy byłem przy żebrach, odciąłem spory płat mięsa i mając świadomość, że on jest tuż za mną, wolno zamachnąłem się tym tyłu, aby mógł złapać ten kawał. Nie poczułem żadnej reakcji, więc machnąłem tym kawałkiem z powrotem. Kolejnym razem zamachnąłem się z taka siłą, że uderzyłem go prosto w twarz przewracając go na plecy. Ze złością warknąłem - Jeżeli ci to daję, bierz to, skurwysynu.

Pomyślałem sobie - Kłopot tutaj polega na tym, że chodzi o pokaz siły. - I już miałem rzucić mięso na ziemię przed nim, kiedy on wskazał na kilka gałęzi leżących na ziemi, właśnie tuż przed nim. To wirtualne polecenie nie dotarło do mnie, więc spojrzałem na niego gniewnie. Uśmiechnął się odważnie, potem spojrzał na gałęzie.

Tak więc z szorstkim - Okej. – Upuściłem ten kawał mięsa na gałęzie. Zanim mięso dotknęło liści, jakaś ręka pojawiła się zza jego ramion, chwyciła mięso i zniknęła. Mimo że nadal jeszcze byłem wściekły na tę całą sytuację, zacząłem rozumieć, że przyjął moją ofiarę z wołowiny, ale według jego prawa nie dotknął jej.

Byłem tam sam, więc w tej sytuacji, musiałem nad nią panować kontrolować, również po to, aby nie burzyć status quo. Przewracając go było dokładnie takim aktem.

Kolejny wyjątkowy incydent miał miejsce trochę dalej przy Studni27.

Tuż przed świtaniem, kiedy objeżdżałem stado, aby podnieść byki, zauważyłem jakieś zamieszanie pośród kilku z nich. Wjechałem w środek stada, aby zobaczyć, co było przyczyną problemu. Zobaczyłem, kiedy się zbliżyłem się, że z byków żuł kość ramienia ze szkieletu człowieka. A kilka innych byków próbowało zdobyć inne kości, tego samego szkieletu.

 

 

Podjechałem bliżej i po kilku szarżach koniem w tę grupę udało mi się w końcu oderwać byka od szkieletu. W międzyczasie inne byki rozerwały ten szkielet na kawałki. Moje doświadczenie z przeszłości mówiło mi, że gdy bydło rozpocznie taką zabawę, bardzo niechętnie pozwolą się od niej oderwać. Ponieważ większość była już na nogach, rozpocząłem popychanie ich z obozu nocnego dalej na południe.

Kiedy Bull i pozostali dołączyli do mnie, wróciłem, zsiadłem z konia i zacząłem przyglądać się resztkom szkieletu. Zobaczyłem, że ręka i noga zwisają jakby poza resztą ciała. Zdziwiła mnie kondycja korpusu, który był całkiem dobrze zachowany, pokryty mahoniową w kolorze skórą. Gdy podniosłem ciało, kości zagrzechotały w środku. I tak oto było to moje pierwsze doświadczenie ze zmumifikowanym trupem. Sądząc po długich włosach były to szczątki kobiety.

Gdy badałem czaszkę, z oczodołami i otwartymi szczękami pełnymi zębów, niestety ani przez chwilę nie przyszło mi do głowy, aby pomyśleć o osobie, do której pierwotnie należały te szczątki. To było zupełnie nowe doświadczenie dla mnie.

Próbowałem oderwać ramię od reszty ciała i zdumiałem się twardością ludzkiej skóry. Musiałem użyć noża składanego, żeby odciąć ramię i dyndającą nogę. Właśnie wtedy wielbłąd Buglara zakołysał się obok mnie. Uświadomiłem sobie nagle uświadomiło, że ingeruję w kulturę tych ludzi. Z poczuciem wstydu, poskładałem wszystkie szczątki i ułożyłem je w naturalnej pozycji na piasku zostawiając je czasowi.

Kolejne wydarzenie nastąpiło niedługo potem, choć nie było wyjątkowe, ale które miało swoje odniesienie do mojego szacunku dla aspektów kultury Mjallów.

Pewnego wieczoru, gdy byłem na warcie, zauważyłem światło, które pojawiało się i znikało w pewnej odległości. Nie miałem nic innego do roboty, z ciekawości przyglądałem się jak zbliża się gasnąc i zapalając się.

Po około godzinie, gdy światło zbliżyło się, uświadomiłem sobie, że musiało być niesione przez kogoś kto pojawiał się i znikał za wydmami. Tuż przed świtem pojawiła się, około pół mili dalej, mała grupa Mjallów idąca w naszym kierunku. Okazało się, że jeden młody samczyk niósł zapaloną gałąź, a za nim dwie młode dziewczyny, z których jedna niosła dziecko i prowadziła młodego chłopca, a potem jeszcze dalej z tyłu szła stara czarna kobieta.

Kiedy patrzyłem jak podchodzą bliżej, uśmiechnąłem się do siebie i pomyślałem - Oto będzie pokaz oszukańczej sztuki pocierania dwóch patyków, aby rozpalić ogień.

Kiedy doszli bliżej, wyjechałem im naprzeciw i gestykulując rękami, ostrzegłem ich, aby dotrzymali ogień z dala od byków.

Tego wieczora, kiedy rozbijaliśmy obóz, aby zanurzyć się w noc, powiedziałem, Bullowi, że oni muszą trzymać się daleko z tyłu, bo chociaż byki są słabe i zmęczone, jeżeli się przestraszą, mogą wpaść w popłoch.

Następnego siedząc przy ognisku, zauważyłem poprzez spinifeks zbliżającego młodego samczyka, potem po chwili młodą kobietę bez dziecka, a potem t drugą z dzieckiem i małym chłopcem.

Kiedy tak piłem kawę, zacząłem się zastanawiać, gdzie jest ta stara kobieta. Pomyślałem, że ta ciągnie się wolno za nimi. Po chwili zaniepokoiłem się. Zawołałem Bulla i kazałem mu wziąć bukłak i pojechać zobaczyć jak ona się czuje. Wrócił mniej więcej po godzinie i powiedział, że ona nie żyje i leży przy trasie wielbłądów

Nie bardzo przejmowałem się kulturą Mjallów, ani jak żyją, ale teraz poczułem, że w ich sposobie wzajemnego traktowania się był pewien stopień braku opiekuńczości.

Dzień wcześniej Bull powiedział mi, że ta stara kobieta była matką tego młodego byczka, a mimo to szedł do naszego obozu nie oglądając się za siebie.

Wierzyłem, że każdy żyjąc w takich warunkach musi działać na zasadzie instynktownego odruchu. Byłem pewien, że ten młody człowiek wiedział, że jego matka jest bardzo słaba, a ostatniej nocy mieli bardzo długi etap marszu. Mimo to nie zaniepokoił się i nie zaniósł jej wody.

W ten sposób ta starsza kobieta dołączyła do innych szczątków w połowie zjedzonych przez byki, trzy dni drogi wstecz, ale nikt nie sprawiał wrażenia przejętego.

Wydaje mi się, że w tych niebywale ciężkich warunkach wszystko sprowadzało się to do starego powiedzenia, że przeżywają tylko najsilniejsi.

Kolejne wydarzenie miało miejsce blisko Studni 22.

Właśnie przejechałem tę dość wysoką wydmę, kiedy zobaczyłem, tak daleko jak wzrok mógł sięgnąć, pola czerwonych dywanów usłanych kwiatami. Z wysokości konia podziwiałem, ku mojemu totalnemu zdziwieniu, ten niewiarygodny pokaz barw. Przypomniałem sobie, że kilka nocy wcześniej, na horyzoncie, widziałem jasne rozbłyski, o których pomyślałem, że to musiał być deszcz. Gdzieś wcześniej przeczytałem, że nasiona niektórych roślin mogą przetrwać uśpione w piasku pustyni przez lata, zanim nie spadnie deszcz. Stwierdziłem, że to właśnie musiało stać się tutaj, dając w wyniku ten pokaz pól jasnoczerwonych kwiatów stuart-pea.[1] I choć wydawało się to zupełnie nie na miejscu, przynosiło poczucie normalności w dość rozpaczliwej sytuacji.

Czerwony dywan, który pokrywał wydmy tak daleko jak okiem sięgnąć, niestety nie był przeznaczony dla mnie do podziwiania. Ten czerwony obraz nie trwał długo. Moje byki, które były już na granicy śmierci głodowej, gorączkowo zaczęły pożerać tyle, ile mogły i tak szybko jak mogły te jaskrawoczerwone kwiaty.

Przywołałem Bulla, kazałem mu sprowadzić kilku kowbojów tu, na tyły stada, bo chciałem przepchnąć byki do przodu tak szybko jak się da, przez te pola kwiatów. W ich sytuacji jelita pełne tych soczystych kwiatów mogłyby dać im ostrą biegunkę, która z kolei zrobiłaby więcej szkody niż dobra.

Mimo wszystko jakimś pięciuset z nich udało się wyciąć szeroki pas tego czerwonego dywanu, zanim udało nam się przepchnąć byki na drugą stronę.

Podczas pierwszej podróży na południe poganiałem moje byki głównie w nocy, ponieważ lepiej im się szło, a piasek był twardszy. W tej podróży, zanim do tarliśmy do Studni o numerach 22 – 16 , do czasu, byliśmy w ostatnich dniach września i na początku lata. Ciepło słoneczne zmuszało nas do obozowania przez cały dzień, a posuwania się tylko w nocy. To z kolei zwiększało stres byków w ciągu dnia, bo nigdy nie miały wystarczającej ilości pożywienia, a czasami były dwa lub trzy dni bez wody. Nieustannie przemieszczały się, szukając jednego i drugiego, zamiast odpoczywać.

Próbowaliśmy, bez użycia zbytniej siły, utrzymać je w jednym miejscu, wiedząc, że gdy tylko zapadnie noc, będą potrzebowały resztę energię, którą im została, aby iść do rana.

Zauważyłem, gdy po raz pierwszy znalazłem się w Bilaluna, że ten blady spinifeks ma dobrą jakość tłuszczogenną.

A te pięćset byków, które przy Studni 48 podjąłem się dostarczyć na południe, były w dobrym stanie handlowym. Ale patrząc na szkielety zwierząt teraz, nie mogłem uwierzyć, chociaż byłem z nimi cały czas, gdy głodowały, że człowiek chciałby, żeby te biedne stworzenia, przechodziły taką męczarnię.

Chociażby to, jak podczas pierwszej podróży, niektóre byki szły do przodu z odbytem szeroko otwartym, rozpaczliwie próbując wypchnąć pojedynczy placek.

Jeśli chodzi o picie, to kiedy któryś z byków sikał, byki najbliższe niego, w gwałtownej potrzebie chłeptania jego moczu, przewracały go, co tylko zwiększyło jego stres, gdy usiłował wstać. Zsiadałem wtedy z konia i pomagałem mu się podnieść, ciągnąc go do góry za ogon.

Te fragmentaryczne zdarzenia stwarzały moje bardzo niekomfortowe samopoczucie. Czułem się jak widz na jakimś surrealistycznym widowisku, wszystko w imię zachowania pamięci poganiaczy z dawnych dobrych czasów.

Moim jedynym celem bycia tutaj była potrzeba poznania pracy i sposobu odnoszenia się do jednych z najważniejszych zwierząt pustyni – wielbłądów. Dlatego robiłem wszystko, co można, miąłem cały czas otwarty umysł i, gdy zbliżaliśmy się do końca tej podróży, nie mogłem doczekać się podróży powrotnej i spędzenia kilku tygodni w ich towarzystwie.

Gdy dotarliśmy do studni nr 7, zastaliśmy tam kowbojów Margaret Doman z Zagrody Millbillie i z poczuciem ulgi przekazałem im moje byki.

Wielbłądy zostały rozładowane przy Studni nr 5 i pozostawione pod nadzorem Bulla. A my, to znaczy ja, Buglar i obaj Charlie wracaliśmy do domu z Wiluny. Mieliśmy polecieć z powrotem do Halls Creek.

W hotelu Royal zauważyłem oprawioną w skórę starą kronikę zarezerwowaną dla poganiaczy, którzy przeszli Szlak Canninga. W kilku miejscach zauważyłem podpisy Wally’ego Dowlinga. Zobaczyłem też z niesmakiem podpis Mala Brown po przeprowadzeniu pierwszego stada na południe.

Biorąc pod uwagę, że już zdyskredytowałem całą parodię przeprowadzania byków przez Canninga, nie miało to teraz dla mnie żadnego znaczenia.

Margaret Doman dała mi banknot dwudziestofuntowy i czek wypisany na sześćdziesiąt funtów jako wypłatę dla chłopaków. Poszedłem do sklepu po drugiej stronie ulicy, dałem sklepikarzowi ten czek i powiedziałem, że chłopaki kupią sobie to, co potrzebują, a on ma im wydać resztę.

Wróciłem, aby przy upragnionym piwie pożegnać się ze starym Joe i Gracy’m. Jak tylko wszedłem do budynku, Buglar wbiegł za mną i pokazując mi banknot dwudziestofuntowy, powiedział - Malagar, jemu nie wiem te pieniądze.

Zirytowany zachowaniem sklepikarza wróciłem do sklepu. W zdecydowany sposób powiedziałem mu, aby dał każdemu z moich ludzi czterdzieści banknotów dziesięcioszylingowych. Wiedziałem, że chłopaki potrafią rozpoznać banknoty dziesięcioszylingowe, bo tyle wynosiła ich miesięczna wypłata.

Narzekając wyjął sto dwadzieścia banknotów dziesięcioszylingowych, co mnie zaskoczyło, że miał ich aż tyle.

Gdy zobaczyłem uśmiech na twarzy Buglara oglądającego tyle pieniędzy, uznałem, że wszystko to było warte zachodu.

 

[1] Stuart-pea – właść. sturt desert pea (swainsona formosa) –groszek pustynny - gatunek rośliny zielnej z rodziny motylkowatych, występujący w Australii. Pochodzi głównie z suchych regionów środkowej i północno-zachodniej Australii. Z powodu efektownych kwiatów, stanowi kwiatowy emblemat Australii Południowej.

v

Dodaj komentarz