Odcinek 20

Ostatni poganiacz na Szlaku Canninga

Odcinek 20

ROZDZIAŁ 8

MOJA TRZECIA PODRÓŻ, W GÓRĘ, SZLAKIEM CUNNINGA

Po ponownym dotarciu do Studni nr 5 i po tym jak pani Doman życzyła nam wszystkim bezpiecznej podróży powrotnej, zacząłem, z wielką niecierpliwością, moją podróż w górę Szlaku na grzbiecie wielbłąda. Wkrótce miałem docenić ich zachowanie, usposobienie, a przede wszystkim lojalność i łagodność.

Podobnie jak wszystkie zwierzęta, początkowo boją się tego, kto uznawał się za ich pana, ale gdy upewnią się, że ich nie są krzywdzone, wtedy pozwolą mu wejść na ścieżkę wzajemnego poznawania się.

W moim przypadku była to szara wielbłądzica o imieniu Dżigalong, która miała unikalną umiejętność, w przeciwieństwie do większości wielbłądów, objeżdżania wokół zastępu, w dół lub w górę.. Większość wielbłądów szło jeden za drugim w pojedynczym szyku. Ta umiejętność, jak mi kazał wierzyć Buglar, była dziedziczna lub według jego słów - Jemu mama i papa uczyć go.

Oprócz tego, że mogłem jeździć wzdłuż zastępu i sprawdzać, w jakim stanie podróżują juki, nie byłem uwiązany jazdą na jego końcu, co było łaską bożą. Gdybym musiał po prostu tylko siedzieć tam, dzień w dzień, to ta podróż byłby całkiem niezłą próbą mojej niecierpliwości.

W miarę mijania dni było mi coraz bardziej komfortowo w moim nowym środowisku. Poczułem się jak Lawrence z Arabii[1]. Kiedy pojawiała się taka okazja, puszczałem wodze mojej fantazji i poganiałem moją Dżigalong do biegu łagodnie pociągając za linki przyczepione do kołka na jej nozdrzach, a ona dała mi pokaz jak warcząc udaje sprzeciw temu poleceniu. Zupełnie jak to się działo w przeszłości.

Wielbłądy wstają z wielkim impetem uruchamiając najpierw zadnie nogi. Kiedy Dżigalong mocno ruszała do przodu mając mnie na grzbiecie, zawsze czułem siłę partnerstwa, gdyż jak jedno rozpoczynaliśmy kolejny dzień na pustyni.

Jadąc wcześnie któregoś rana podziwiałem wielbłądy jak kołyszą się w marszu. Przypomniałem sobie słowa Jimmy’ego Estera, syna afgańskiego wielbłądnika, że wielbłądy tak jak osły są stworzeniami boskimi. Szanując wypowiedzi tego człowieka dałem moim oczom błądzić po sylwetce wielbłądów, gdy piasek pustyni cicho zgrzytał pod ich dużymi, płaskimi, gąbczastymi kopytami. Zrozumiałem teraz, dlaczego on kochał te zwierzęta z dawnych cywilizacji.

Im dalej na północ jechaliśmy, tym bardziej zacząłem rozumieć, dlaczego ten szlak bydlęcy ma taką niesławną reputację. Teraz pokonywaliśmy tę trasę, której nie miałem możliwości widzieć wcześniej, bo z bykami poruszaliśmy się głównie w nocy. Zdumiewała mnie teraz surowość tej ziemi, która miała do zaoferowania bardzo mało pożywienia dla zwierząt, a dla ludzi sporadyczny cień.

Gdy przejeżdżaliśmy obok Studni o numerach bliskich dwudziestu, wydmy stały się dłuższe, a niekiedy dużo wyższe. A piasek, z powodu coraz gorętszego słońca, stawał się miększy i bardziej mączysty. To spowodowało, że kopyta wielbłąd, chociaż przeznaczone do chodzenia po piasku, zapadały się, w tej parzącej mące.

Gdy wielbłądy wchodziły na wyższe wydmy, piasek parzyły i piekł ich pęciny, co powodowało, że zwierzęta wydawały z siebie gniewne pomruki.

W celu zmniejszenia dyskomfortu wielbłądów Buglar zmienił kąt wchodzenia na wydmy. Robił to pod znacznie mniejszym kątem, jeżeli wydma była wysoka, a słońce mocno grzało. Rozpoczynał czasami wchodzenie kilkaset metrów wcześniej i prowadził swojego starego Prince’a wolno pod górę, pod bardzo małym kątem. Pozwalało to całemu zastępowi posuwać się do przodu i pod górę w znacznie łatwiejszy sposób.

Gdy po raz pierwszy opuszczałem Bilalunę powiedziano mi, że Szlak Canninga ma osiemset mil długości. Biorąc jednak pod uwagę konieczność wchodzenia i schodzenia z tych całkiem wysokich wydm, nie pomylę się licząc, że Szlak jest o wiele mil dłuższy.

Buglar jako wielbłądnik znający się na rzeczy, zawsze troszczył się o cały zastęp postępujący za nim. Przed schodzeniem z którejś z tych wyższych wydm sprawdzał liny kantarów które łączyły wielbłądy jeden z drugim, czy są wystarczająco luźne. Jako że drogi wielbłądów wchodzących i schodzących biegły w przeciwnych kierunkach. Oznaczało to, że jeśli któryś schodziłby za szybko, ze względu na ostry zakręt na szczycie, następujące wielbłądy mogłyby się przewrócić i zostać przeciągnięte na drugą stronę. Spowodowałoby to, oprócz strasznego bałaganu, wysokie prawdopodobieństwo złamania kończyn.

Teraz już tylko ze sporadycznym pomrukiem dochodzącym z zastępu i skrzypieniem juków, podróżowaliśmy w całkowitej ciszy. Na szczęście, ale nie z racji mądrego przewidywania, gdy byłem w Wilunie, kupiłem warkocz czosnku, który uwielbiałem jeść na surowo i aparat Kodaka razem z pół tuzinem rolek. Odtąd, gdy kołysaliśmy się posuwając się do przodu, chrupałem surowy czosnek i robiłem zdjęcia ciekawych miejsc, co stanowiło rozrywkę w czasie marszu się pod palącym słońcem, marząc o lepszych czasach.

Pewnego wieczoru, sądząc, że teraz rozpoznaję wielbłądzią trasę prowadzącą przez spinifeks, zapytałem Buglara, czy mógłby, od jutra, pozwolić mi jechać na swoim przyjacielu i towarzyszu starym Prince’u, jako przewodniku, przez kilka dni.

Swoim gardłowym głosem odpowiedział - Jemu jechać Prince. On wie droga.

Jego zgoda z „jemu jechać… on zna…”sprawiła, że przypomniałem sobie ich spotkanie na zadaszonym placu w Bilaluna, co to z kolei spowodowało, że uświadomiłem sobie, że nawet na pustyni mogą się zdarzać miłe rzeczy.

I tak jak Buglar, teraz ja rozpocząłem moją przyjaźń połączoną z szacunkiem dla tego wielkiego białego wielbłąda. Miałem wielu zaprzyjaźnionych zwierząt, szczególnie w czasie moich chłopięcych lat, a teraz dokładnie zrozumiałem, w jaki sposób ten człowiek Buglar i to piękne, wielkie zwierzę mogli stać się tak wspaniałymi kumplami.

Jako że następny dzień był szczególnie gorący, zdecydowałem, że skoro czuję przez co przechodzą wielbłądy, muszę maszerować obok nich. Tak więc, posadziłem starego Prince’a, zsiadłem z niego i ruszyliśmy na czele prowadząc wszystkie w kierunku najbliższej wysokiej wydmy. Odeszliśmy około stu metrów od starej ścieżki wielbłądziej i ruszyliśmy powoli w górę po mączystym piasku. Oglądałem się często do tyłu sprawdzając,, czy moje tempo odpowiada całemu zastępowi. Im wyżej wchodziliśmy, tym piasek stawał się coraz bardziej miękki, tym głębiej zapadały się moje buty. Czasami aż do kostek i miałem trudności z utrzymaniem tempa, a niekiedy czułem jak stary Prince góruje tuż nade mną.

Po ciężkiej gorącej wspinaczce i po dotarciu do tych nagich, piaszczystych pasów, które były naszym celem, odwróciłem się dość nagle, aby zobaczyć jak radzą sobie wielbłądy idące za nami i … z impetem zderzyłem się z masywną klatką piersiową Prince’a. Idąc tuż za mną musiał dosłownie wisieć nade mną przez cały czas, ale założę się, że wiedział, gdzie jestem. Ze strachu chciałem zrobić krok wstecz, ale byłym po kostki w głębokim piasku, co jeszcze czyniło go większym w moim odczuciu. Teraz naprawdę miałem przed sobą wielkiego wielbłąda giganta.

Gdy reszta grupy utrudzona dotarła na szczyt, i zaczęła się grupować wokół nas, posadziłem Prince’a, dosiadłem go i rozpocząłem zejście na drugą stronę.

Musiałem zrezygnować z mojej pozycji na prowadzeniu, kiedy dotarliśmy do regionu z krzewami drzewa herbacianego, na wysokości Studni o numerach blisko trzydziestki[2], bo droga wielbłądzia nie była widoczna gołym okiem. Dopiero później, po dotarciu do Studni numerach blisko czterdziestki, miałem ponowną przyjemność odnowić naszą znajomość z Prince’m.

Od tego momentu, aż do czasu, gdy wróciliśmy do Bilaluny, Prince w swoich pętach, każdego wieczoru przysuwał się do mojego legowiska, kładł się obok, wyciągał długą szyję na piasku i zasypiał. Kilkakrotnie w czasie nocy budziło mnie łagodne łaskotanie jego wąsów, gdy zbliżał się, aby powąchać moją twarz, jakby sprawdzał, czy wszystko jest w porządku. Prawdziwy przyjaciel.

Niestety nasza podróż powrotna zamieniła się w walkę o przetrwanie. 

[1] Lawrence z Arabii (ang. Lawrence of Arabia) – brytyjski dramat przygodowy z 1962 roku w reżyserii Davida Leana, oparty na autobiograficznej powieści T.E. Lawrence’a pt. Siedem filarów mądrości.

[2] Trasa wiedzie na północ – numery Studni rosną.

 

Dodaj komentarz