Odcinek 23

Ostatni poganiacz na Szlaku Canninga

Odcinek 23

Okazało się, mój dobry przyjaciel, pan Mal Brown i jego pieprzona, bezużyteczna prawa ręka, chłopak z Wyspy Kokosowej, Jerry Pedro wykradli cztery młode kobiety z tej grupy, dla której zabiliśmy byka przy Studni 29.

Gdy skończył mówić do mnie, odwrócił się i coś mamrotał o strzelaniu.

Gdy to usłyszałem, zatrzymałem go i kazałem mu powtórzyć, co powiedział. Popatrzył przez chwilę na piasek, potem ponownie na mnie, uśmiechnął się i poszedł dalej do swego ogniska.

Zostawiłem to tak, usiadłem na brzegu kanistra, skręciłem papierosa i pomyślałem, że te błyski, które ja wtedy tam widziałem, to musiały być bumerangi tych ludzi.

Wiem na pewno, że Brown przechodził tamtędy tydzień po opuszczeniu Studni 29, a że wracali „na pusto” mogli pokonać tę odległość w kilka dni. Zobaczyli, że wśród czarnych nie ma mężczyzn i porwali cztery młode kobiety. Kiedy mężczyźni wrócili i odkryli, że ich żony zostały porwane, skalkulowali, że nie dogonią złoczyńców nawet jeżeli oni jeszcze nie dotarli do Bilaluny, bo mieli dwa dni przewagi. Dodatkowo, jeżeli była tam jakaś strzelanina, mogli zdecydować, że najlepszym sposobem pozbycia się intruzów z ich kraju, było spalenie tych trzech Studni. To spowodowało, że Szlak stał się bezużyteczny do przeganiania bydła, bo odległość pomiędzy Studnią 33 i Studnia 38 wynosiła ponad sto mil. Na tym etapie byki miały za sobą już trzysta mil, a więc to byłoby zbyt wiele, aby zwierzęta dały radę.

Z grymasem na twarzy mruknąłem - Wygląda to na walkę pomiędzy brązowymi[1] i czarnymi. Według mnie czarni prowadzą.

Potem przypomniałem sobie walkę naszych koni i wielbłądów, którą stoczyły idąc ponad sto mil, uświadomiłem sobie, że oprócz kopniaka od muła w zadek, mieliśmy dużo szczęścia, że jesteśmy w stanie, w jakim się znaleźliśmy.

Następnego ranka, gdy zaczęliśmy pakować wielbłądy, zauważyłem, ze względu na ostatnich kilka dni bez wody, niektóre z ich garbów zostały zredukowane do luźniej skóry i chrząstek. Właściwie czułem pod dotykiem kręgosłup starszych wielbłądach, kiedy zarzucałem na nie juki.

Gdy to zauważyłem, poszukałem wzrokiem po Buglara, zobaczyłem, że nakładając juki wielbłądom zacieśnia linę tak, aby ten stelaż trzymał się we właściwym miejscu na grzbiecie. Zrobiłem to samo ze swoimi jukami i zdałem sobie sprawę z wagi i roli „klucza”, który zapewniał ułożenie juków pod właściwym kątem.

I chociaż podróżowaliśmy teraz z pakunkami w połowie pustymi, nadal ważyły one ponad sto pięćdziesiąt kilogramów i gdyby uciskały w niewłaściwym miejscu powodowałyby dodatkową trudność dla wielbłąda w marszu.

Ponadto teraz zrozumiałem, dlaczego Jimmy Esters zostawił lukę jednego cala pomiędzy stelażem i kluczem. Doświadczenie kazało mu przewidywać, że te dwa cale będą nam potrzebne, aby dość dobrze umocować siodła juków odpowiednio wysoko i pod właściwym kątem.

Kiedy byliśmy prawie gotowi do drogi, młody chłopak, po którym było widać, że jest wojownikiem, bo nosił blizny po swojej plemiennej inicjacji, podszedł do nas. Kazałem Buglarowi dowiedzieć się, o co mu chodzi. Zaczął do niego paplać w swoim dialekcie, a ja zacząłem się zastanawiać, czy czasem problem tego młodego wojownika nie był wynikiem ostatniej nocy. Gdy paplanie ustało, zapytałem Buglara, czego on chciał. Odpowiedział - Malagar, jemu temu chcieć idzie do Bilaluna.

Ulżyło mi, że tylko o to chodziło, odpowiedziałem - Ty jemu mówić, może, ale nie ma jedzenie.

I patrzyłem na jakąś reakcję na moją decyzję. Pomyślałem - Nie, on przecież żyje w tym kraju i może odejść sobie kiedy chce. Ja mam nasza grupę, którą mam doprowadzić do domu. A mamy tylko tyle racji, ile do tego potrzebujemy. Nie zobaczyłem żadnej zmiany w jego zachowaniu, odwróciłem się, osiodłałem Prince’a, dosiadłem go i poderwałem go z piasku pustyni. Tak rozpoczęły się moje powiązania z tym młodym pustynnym wojownikiem. Tak bardzo się ze mną związał, że w miarę upływu dni nie mogłem ruszyć się, aby nie podążał za mną.

 

Na nieszczęście dla nas wszystkich dzienna temperatura często wzrastała tak, że można było się udusić. Powietrze stało się tak gorące, że jeśli nie zakryło się ust, nie można było oddychać. Wskaźnik temperatury musiał sięgać pięćdziesięciu stopni. W próbie mentalnego blokowania tego ekstremalnego upału, zacząłem wspominać inne miejsca i czasy ekstremalnych temperatur. Poza sezonem, pracowałem w przybrzeżnej straży pożarnej jako operator wyciągarki. Były dni, że stalowa powierzchnia pokładu nagrzewała się tak, że można było smażyć jaja na pokrywach włazów, a zapewnienie wody było stałą koniecznością. Aby sprostać temu wymogowi, na wielu elementach pokładu wisiały zawsze pojemniki z wodą.

Spoglądając, spod mego kapelusza, który ściągnąłem, by uformować coś w rodzaju czepca, przez migocący piasek, pomyślałem . – Do jasnej cholery, w tym piekącym słońcu woda w moim bukłaku wyparuje sporo przed południem.

Już raz złapany bez wody, teraz zdecydowałem, że kiedy słońce osiągnie tę pozycję, na niebie, zarządzę postój. Mój młody wojownik cierpliwie czekał. Posadziłem Prince’a, zsiadłem i kazałem mu znowu wstać. Wziąłem bukłak, który zwisał u jego wielkiej szyi. Zdjąłem mój wielki kapelusz zrobiłem w nim wcięcie w taki sposób, że mój młody wojownik przyłożył usta do jednego końca, a ja wlewałem wodę ma drugi, aby mógł się napić.

Kiedy woda w bukłaku sięgnęła jego połowy, przerwałem, założyłem kapelusz na głowę i z bukłaka wypiłem resztę. W ten sposób poza usunięciem problemy parowania wody, obaj napiliśmy się. Znowu posadziłem Prince’a dosiadłem go i jak Lawrene of Arabia uniosłem się do góry razem z moim mocarnym przyjacielem i ruszyłem do przodu, a za mną reszta grupy. Na północ.

W niektóre dni ze względu na ekstremalne gorące słońce, piasek stawał się tak rozgrzany, że mój młody wojownik, usiłując nadążyć za mną, skakał z jednej kępy spinifeksu na drugą. W rezultacie jego chude, czarne nogi dosłownie całe pokryte były igłami tej nieprzyjaznej trawy. Chociaż wydawało się, że jemu to nie przeszkadza, ja wciągałem powietrze sycząc, za każdym razem, gdy spoglądałem w dół.

W dniu, w którym dotarliśmy do Studni przy Jeziorze Tobina, a słońce robiło co mogło, aby nas żywcem usmażyć, wytoczyłem dwa puste zbiorniki na paliwo i ustawiłem je tak na brzegu słonego jeziora, aby stworzyły cień, którego szukałem, a jedna z pokryw studni miała stanowić zadaszenie, aby dać mi trochę odetchnąć od palącego słońca.

Kiedy ja starałem się usadzić się na powierzchni metra kwadratowego w cieniu mojego schroniska, mój młody przyjaciel wojownik spokojnie przeszedł obok, przez migocące słone jezioro doszedł do koryta. Była w nim woda, aby konie i wielbłądy mogły pić, kiedy zechcą. Czułem się jak głupek pod tym kawałkiem żelaza, gdy on oparł swoje dzidy o poręcze koryta, opadł na czworaki i zaczął pić wodę jak koń. Gdy tak pił i pił, widziałem jak jego brzuch zaczyna powiększać się do wielkości dużej piłki. Gdy już zacząłem obawiać się, że pęknie, uniósł się znad koryta, złożył dłonie w kubek tuż przed twarzą i, jak wyobrażam sobie, ze sporym wysiłkiem wyparł całą wodę z brzucha na dłonie. W ten sposób powstał doskonały prysznic spadający na jego głowę i ramiona.

Obserwowałem ten pokaz czystego zdrowego rozsądku, który znałem z mojego szkolenia wojskowego, jako metody pozbywania się jakiegokolwiek niebezpiecznego promieniowania. Byłem zaskoczony będąc świadkiem, jak jakiś młody czarny facet demonstruje tę wiedzę tu na środku pustkowia. Potem, gdy woda się skończyła, wstał, wziął swoje włócznie, pobiegł przez słone jezioro, w kierunku odległego brzegu . Pod wrażeniem tego, co zrobił, patrzyłem, jak biegnie, aż zniknął w kręcącym się rozgrzanym powietrzu nad słonym jeziorem.

Pokiwałem głową w podziwie dla tego kilkunastolatka, który, jak sobie wyobrażam, zaprezentował naukę, którą dostał od starszych, z taką nonszalancką precyzją. Miałem poczucie dumy z jego hołdu złożonego wyobrażeniom o człowieku z epoki kamienia i jego sposobu na przeżycie.

Wracając "do łagodniejszej formy przetrwania", pomyślałem, oto jestem ja, jak pies kundel. na wpół skulony pod kawałkiem blachy, podczas gdy mój młody przyjaciel z gracją biega po okolicy. Tak więc, aby wykazać się siłą woli zacząłem uspokajać się, aby nad sobą zapanować. Nagle, on stanął przede mną trzymając w dłoniach rudego kota. Spojrzałem najpierw na kota, potem na niego, a on swoim gardłowym głosem połączonym z językiem migowym powiedział, że chce ugotować tego kota na moim ognisku. Uśmiechnąłem się do swoich myśli i powiedziałem. – Okej.

Upuścił kota, rozejrzał się wokół, pozbierał sporo kawałków końskiego i krowiego łajna, umieścił na moim ognisku, a gdy dym wzmógł się, położył kota wzdłuż tlącej się sterty. Gdy futro kota zaczęło się palić, łapy zwinęły się w twarde kulki, ściągnął kota z dymiącego ognia przystąpił do odcinania przedniej nogi i barku.

Gdy to zrobił, odwrócił się do mnie i z ogromnym uśmiechem od ucha do ucha zaproponował mi ten zakrwawiony kęs kociego mięsa.

Doceniałem to, co dla niego musiało znaczyć częstowanie mnie jedzeniem, więc odpowiedziałem mu takim samym uśmiechem i gestami rąk bardzo mu podziękowałem. Następnie wskazując tam, gdzie byli pozostali Mjallowie dałem mu do zrozumienia, żeby im dał swój dar.

Skinął głową i szybko odszedł, a ja obserwując go pomyślałem - Ma klasę ten młody człowiek. Sposób, w jaki radzi sobie z gorącem, jego gest przyjaźni, chyba w zamian za dzielenie się z nim wodą z mojego bukłaka, były szczerymi odruchami młodego wojownika.

[1] Brown – po angielsku brązowy.

Dodaj komentarz