ODCINEK 21 1975 Francja

Obłaskawiając Zachód

ODCINEK 21 1975 Francja

Próba VIII 

Lato 1975 - Francja – Anglia – Niemcy – Szwecja 

Nie wyobrażałem sobie wakacji bez wyjazdu na Zachód. Zbliżały się kolejne. Niecierpliwie układałem plany podróży.

Marie-José i Michel zaprosili mnie do siebie do Paryża, po pięciodniowym pobycie w Polsce, w maju tego roku.

Diva Dinovitzer wyjechała z Chile po uzyskaniu stypendium doktoranckiego w Wielkiej Brytanii, w London School of Economics[1], utrzymywaliśmy z sobą przez cały czas korespondencję i teraz zaproponowała mi kilkutygodniowy pobyt w Londynie.

Teresa i Leszek, przyjaciele ze studiów, od kilku miesięcy „siedzieli” w Travemünde koło Lubeki, na nadzorze budowy statków dla PŻM.

Alina – koleżanka ze studiów, od kilku lat mieszkała już w Anglii.

Pozostało mi zgrać terminy, znaleźć finanse i objechać Europę. Nie było to proste. Ale przy mojej determinacji…

Samolotem PLL LOT poleciałem z Berlina do Paryża, wykorzystując śródlądowanie samolotu z Warszawy. Z Paryża pociągiem i promem pokonałem Kanał La Manche. W drodze powrotnej na trasie Londyn – Warszawa LOT miał śródlądowanie w Amsterdamie, gdzie wysiadłem. Z Amsterdamu, pociągiem pojechałem do Lubeki. Z Lubeki, niemieckim promem popłynąłem do Malmö, a stamtąd już Polferries do Świnoujścia.

A po kolei, wszystko odbyło się tak:

Zafascynowani opowieściami o komunistycznej Polsce, moi francuscy przyjaciele z plaży w Morairze, Marie-José i Michel, z chęcią przyjęli zaproszenie i odwiedzili mnie w Szczecinie, na kilka dni przed końcem kwietnia 1975 r. Bez żadnych kłopotów, samodzielnie, bez niczyjej pomocy dojechali od granicy z NRD w Kołbaskowie, a potem do mojego domu na Sabały. Ja byłem jeszcze w pracy. Przyjęła ich moja mama, która nie władała żadnym językiem. Gdy pojawiłem się kilka godzin później, moi goście, już po obiedzie, w pełnej komitywie z moją mamą, z radością zakomunikowali mi, że znają już cały mój życiorys. Już wszystko wiedzą i bardzo lubią moją mamę. Nie języki, lecz chęć szczera… Można by sparafrazować znane powiedzenie.

Zwiedziliśmy Szczecin i dwa dni później pojechaliśmy ich fordem do Warszawy. Michel miał ze sobą piękny aparat z teleobiektywem i cały promieniał szczęściem, że robił zdjęcia bocianom, których dawno na żywo nie wiedział. No, bo gdzie? W Paryżu?

Wynajęliśmy kwaterę w mieszkaniu na Saskiej Kępie, w bardzo starej kamienicy. Samo mieszkanie było urządzone w antycznym stylu, miało dziwną dekorację w postaci posążków, figurek, gipsowych aniołków itp. Myślałem, że się Francuzom spodoba. Tymczasem Marie-José nie mogła zmrużyć oka wśród tych staroci, które, jak mówiła, patrzyły na nią całą noc.

Zbliżał się 1 Maja! Michel chciał zrobić reportaż z tych obchodów. Dla mnie też to miał być pierwszy pobyt w Warszawie w tym dniu. O odpowiedniej godzinie udaliśmy się na dawny plac Defilad pod Pałacem Kultury. Od ulicy Świętokrzyskiej formował się pochód z władzami na czele. Władza po dojściu do trybuny miała wejść na nią i stamtąd dalej przyjmować hołdy wiwatującego tłumu. W pewnym momencie Michel wyrwał się nam i pobiegł w kierunku czoła pochodu. Dzierżąc w dłoniach aparat fotograficzny z wielką lufą teleobiektywu, biegał przed frontem maszerujących i cykał zdjęcia. Milicja kilkakrotnie chciała go przegonić, ale Michel niezrażony krzyczał – Telewizja francuska! Telewizja francuska! – z wyraźnym akcentem na ostatniej sylabie, i dalej robił zdjęcia.

Po piętnastu minutach wrócił do nas i z dumą oświadczył, że Gierkowi i innym ważnym osobom zrobił zdjęcia z bardzo małej odległości.

Obydwojgu bardzo podobał się pochód pierwszomajowy w Warszawie. Wydał im się spontaniczny i szczery. Wiwatujące tłumy w pochodzie, idące dwoma równoległymi strumieniami po 16 osób w kolumnie, mogły robić wrażenie. Komuna doszła do perfekcji w aranżowaniu wielkiego poparcia całego narodu!

Jeszcze jedną atrakcją pierwszomajową, którą zapewniłem moim gościom z Francji był koncert zatytułowany „Srebrne Dzwony” – propagandowy spektakl wystawiony pod namiotem cyrkowym, ze wszystkimi polskimi artystami estrady: Marylą Rodowicz, Czesławem Niemenem i innymi. Zrobiony z wielkim rozmachem, przy udziale wielu wykonawców, miał chyba jeden cel – kolejny raz uczcić zwycięstwo socjalizmu nad zgniłym kapitalizmem. Kapitalistom z Francji koncert bardzo się podobał. Słów i tak nie rozumieli.

Umówiliśmy się na lipiec w Paryżu.

Któregoś lipcowego popołudnia, wysiadłem na lotnisku Orly pod Paryżem. Miałem do dyspozycji prawie cały dzień, bo z Michelem umówiony byłem na godzinę 19.00 przy Obelisque na placu dela Concorde[2].

Postanowiłem pójść na kilka godzin do Luwru, a potem, bardzo zmęczony chciałem położyć się na trawie niedaleko łuku triumfalnego Carouselle[3], gdzie leżało już sporo ludzi. Wybrałem wolne miejsce, pomiędzy grupami odpoczywających na trawie i nieoczekiwanie zauważyłem leżącą kupkę drobnych monet. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Uklęknąłem, położyłem się i po kilku minutach podniosłem i policzyłem pieniądze. Było tego 9 franków w monetach jednofrankowych. Musiały jakiemuś facetowi wysypać się z kieszeni. – Szkoda, że nierówna sumka! – pomyślałem.

Wieczorem znalazłem się na placu de la Concorde. Około 18.00, w tym miejscu Paryża ruch samochodowy jest zupełnie niezwykły. Ten wielki plac sprawia wrażenie, że nie namalowano na nim pasów ruchu, a naprawdę jest ich tam sześć wokół pomnika. Samochody przemieszczają się (trudno to nazwać jazdą) według nietypowych zasad ruchu. Przesuwają się do przodu po kilka centymetrów wynajdując każde wolne miejsce, aby pokonać plac i wjechać np. w aleję Champs Eliseés[4], w kierunku Łuku Triumfalnego. Aby dostać się pod Obelisk, gdzie umówiony byłem z Michelem, musiałem przejść w kilku miejscach, na pasach, pomiędzy wolno posuwającymi się samochodami „płynącymi” w kilku rzędach. Rozglądając się w obie strony, chciałem rozpocząć moją drogę do celu, rozpatrując chwilę startu, gdy nagle poczułem, że ktoś łapie mnie za rękę. Zobaczyłem w mojej dłoni rączkę chłopca sześcio-, może siedmioletniego, z którym bez słowa pokonałem jedną część placu. Chłopiec powiedział – Merci[5] - i oddalił się. Po chwili zawrócił, podbiegł do mnie.

Monsieur! Monsieur![6] – zawołał, aby zwrócić moją uwagę. – C’est pour vous[7]. – Wręczając mi jednego franka dodał – To za pomoc przy przejściu przez ulicę. – Przez chwilę wpatrywałem się w monetę nie mogąc nadziwić się temu, co mnie spotkało. Po chwili podsumowałem: Pierwszego dnia w Paryżu „zarobiłem” dziesięć franków. Przyjechałem tu na tydzień. Może tak będzie codziennie?

Michel pojawił się po chwili i rozpoczął się mój pobyt w Paryżu, który utrwalił moją miłość do tego miasta.

W ramach rewanżu, Marie-José i Michel zaprosili mnie do Casino de Paris na wielką rewię. Kupili bilety w pierwszych rzędach, z czego byli bardzo dumni. Rewia z piórami, schodami i światłami robiła wrażenie głównie z dwóch powodów. Po pierwsze, była pierwszym w moim życiu takim spektaklem na żywo, a po drugie, z bliskiej odległości widziałem wszystkie mankamenty przedstawienia, które ciągnęło resztkami sił[8]. Artyści mieli niezbyt czyste stroje, buty były bardzo zniszczone, podtrzymywane „przy życiu” taśmą samoklejącą, a większość występujących robiła wrażenie, że cały czas patrzy na zegarek. Moi gospodarze dopytywali się, czy jestem zachwycony. Przecież w komunie takich rewii nie ma! - I całe szczęście! – pomyślałem.

Z tego pobytu we Francji zapamiętałem jeszcze niedzielny obiad u rodziców Michela, który, utrwalił mi się przez wymianę prezentów. Przywiozłem kawior, co mama Michela skomentowała – Będzie na Boże Narodzenie. – Acha – pomyślałem - Takie dobre rzecz jada się tylko „od święta”.

Obiad składał się z bardzo wielu dań, począwszy od wyboru przystawek, potem były zupy, ryba, następnie mięso, a po nim sery i deser. Niestety, szczegółów tego obiadu nie pamiętam, poza jednym. Umierałem z przejedzenia.

Tydzień, w czasie którego sam zwiedzałem Paryż do południa, a wieczory spędzałem z Marie-José i Michelem, minął błyskawicznie i trzeba było jechać dalej. Do Londynu.

 

[1]Jedna z najlepszych szkół ekonomicznych na świecie.

[2]Obelisk na placu Zgody.

[3]Teraz jest tam beton i żwir.

[4]Pola Elizejskie (od Elizjum – w mitologii greckiej miejsce pobytu dusz ludzi prawych).

[5]Dziękuję.

[6]Proszę pana, proszę pana! (wym.: mesje).

[7]To dla pana.

[8] Kilka miesięcy później Casino de Paris na wiele lat zamknęło swoje podwoje.

Dodaj komentarz