Odcinek 08

Obłaskawiając Życie. Moje rozmowy z Adrianem

Odcinek 08

Rozmowa siódma.

Bangkok, 25. listopada 

- Rok temu Bangkok wyglądał zupełnie inaczej![1]

- Strach przed wodą nadal trwa. Zobacz te worki z piachem, te zamurowane do różnej wysokości wejścia do sklepów. Do niektórych wchodzi się po drewnianej kładce.

- Do konsulatu Myanmaru, gdzie załatwiamy wizę, też trzeba przeskoczyć murek.

- Przed dużym centrum handlowym stosy worków wyglądają, jakby handlowali ziemią do kwiatów.

- Zagrożenie już minęło a nasz hotel nadal ma wejście zastawione stertą worków z piaskiem.

- Przyroda doświadcza Tajów kataklizmami, a oni znoszą to godnie i natychmiast zabierają się do pracy.

- Ale w głębi kraju, na północy, sytuacja jest o wiele bardziej tragiczna!

- Słyszałem, że cała energia poszła na ratowanie centrum Bangkoku pozwalając zalać ogromne tereny wiejskie. Biedni mają mniejszą siłę głosu.

- Zmieniam temat. Często rozmawiamy o Stanach Zjednoczonych. A jeżdżąc po Europie nie miałeś żadnych przemyśleń na temat swojego życia?

- Moje wyjazdy, na które zarabiałem pracując ponad miarę po kilkanaście godzin dziennie, miały na celu…

- Co cię tak męczyło?

- Sześć godzin zajęć ze studentami Pomorskiej Akademii Medycznej do południa …

- Angielskiego?

- Jako człowiek starej daty (!) potrafiłem wszystko! Zgo-dnie z moim wykształceniem uczyłem chemii, a potem biochemii. A popołudniami dorabiałem ucząc na kursach angielskiego i hiszpańskiego. Też pięć do sześciu godzin dziennie. W wolne dni miałem lekcje w domu.

- Niezła kasa!

- Nie narzekałem. Wobec braku życia osobistego mogłem i chciałem tak pracować. Moi przyjaciele mieli już rodziny, dzieci i prowadzili ustabilizowane życie. Była to taka komunistyczna stabilizacja.

- Na co wydawałeś pieniądze?

- Na dolary. Zarabiałem łącznie około pięćdziesięciu dolarów miesięcznie. Moja pensja podstawowa wahała się od piętnastu do dwudziestu dolarów.

- Na co to wystarczało?

- Za granicą? Kawa w Paryżu kosztowała trzy dolary. Można było poszaleć.

- Co za determinacja, aby zwiedzać świat!

- Żebyś wiedział! Tylko czasami miałem wrażenie, że jest to substytut tak zwanego normalnego życia.

- A czego szukałeś w tym świecie?

- Domyśl się!

- I znalazłeś?

- Jeżeli nie znalazłem niczego bądź nikogo dla siebie, to wiele rzeczy zobaczyłem. Utwierdziły mnie one w tym, jaka jest moja droga, że tego chcę i tak postanowiłem żyć.

- Co takiego zobaczyłeś?

- W latach siedemdziesiątych byłem krótko w Malmö, w Szwecji. Któregoś lata odwiedziłem mojego znajomego Argentyńczyka, który w Szczecinie robił doktorat z architektury.

- Geja?

- Jak tylko jest to możliwe.

- Czego cię nauczył?

- Nie musiał uczyć. Zobaczyłem jak żyje. Poznałem jego partnera. Po raz pierwszy zobaczyłem jak funkcjonuje dom, który tworzy dwóch mężczyzn. Szwecja nie była jeszcze taka do przodu w tym sprawach jak obecnie, ale i tak daleko przed większością Europy. Wszystko u nich było tak jak powinno być. Piękne mieszkanie, wielu przyjaciół, intensywne życie kulturalne i wspólne podróże. Nieosiągalne dla mnie. Ale miałem wzór i ewentualny cel, do którego mogłem dążyć.

- Zapytam prowokacyjnie: udało ci się go osiągnąć?

- Niech to inni oceniają. Ja jestem szczęśliwy. A oni dwaj w tym roku obchodzą czterdziestą rocznicę swojego związku.

- Jak w kinie!

- Nie bądź złośliwy.

- Nie jestem. To z podziwu i trochę z zazdrości.

- Wszystko przed nami.

- Znowu zmienię temat. Skoro nie miałeś zbyt wielu kontaktów męsko-męskich, to może mogłeś rozkoszować się zachodnią kuchnią.

- Masz na myśli Coca-Colę i popcorn?

- Świnia!

- Jak widziałeś na zdjęciach z mojej młodości, byłem chudy jak szczapa. Do trzydziestki uznawałem jedzenie za przykrą konieczność, która odrywa od ciekawszych zajęć. W ogóle mnie to nie interesowało. Ze słodyczami zawsze byłem na bakier.

- Ani cukiereczka?

- Bez przesady. Tylko mieszanka wedlowska. Jeżeli chodzi o inne smaki to nie miałem potrzeby rozróżniania kuchni francuskiej od włoskiej, a włoskiej od meksykańskiej. Poza tym nie bywałem na Zachodzie w restauracjach, bo nie było mnie na nie stać.

- Ta twoja niechęć do jedzenia gdzieś się zapodziała. Co?

- Będziesz mi teraz wypominać, że lubię jeść? Lubię dobre jedzenie! Lubię różne kuchnie. Lubię egzotyczne smaki.

- Którą kuchnię lubisz najbardziej?

- Przed laty uznawałem francuską kuchnię za najbardziej wykwintną i smaczną. Potem krótko fascynowała mnie włoska (ale nie pizza!!), potem meksykańska, a na końcu odkryłem uroki polskiego jedzenia. Od czasu pobytów w Tajlandii najbardziej lubię jedzenie tajskie.

- Co jest w nim takiego specjalnego?

- Z pozoru wygląda jak chińskie, które wszyscy znamy, ale w istocie różni się bardzo.

- Na czym polega ta różnica?

- Zaprzeczając krytykom tej kuchni – Tajlandia to nie tylko trawa cytrynowa i mleczko kokosowe, lecz całe bogactwo egzotycznych smaków. Kuchnia tajska łączy tradycje Myanmaru, Laosu i Kambodży. Naturalnie sporo tu wpływów Chin. Dzięki umiejętnemu łączeniu lokalnych składników, głównie ziół, z innymi produktami, które pochodzą z całego świata (pomidory, chili), Tajowie uzyskują dania o niezwykłym smaku.

- Gdyby nie były takie pikantne!

- Są i mniej pikantne. Dla turystów zawsze mają coś łagodniejszego. Ale musisz uważać, bo to co dla nich jest łagodne, dla ciebie będzie i tak bardzo, bardzo ostre!

- Ty to lubisz na ostro!

- Nie wszystko!

- Zadziwia ilość kuchni ulicznych. I te tłumy jedzące przez cały dzień.

- Można odnieść wrażenie, że Tajowie pracują tylko w krótkich przerwach między posiłkami.

- Ci którzy gotują, pracują na okrągło!

- Dzięki temu, jeżeli poczujesz głód, nie musisz szukać żadnej restauracji. Po prostu zatrzymujesz się i wybierasz to, na co masz ochotę z tego, co proponuje ulica.

- I do tego to jedzenie jest zawsze gorące, zawsze świeże i zawsze wyglądające kusząco.

- Sądząc po minach tych, którzy to jedzą, zawsze pyszne. Teraz pora na kolację. Kilka metrów od naszego hotelu jest restauracja, a raczej miejsce do jedzenia, gdzie głównie jadają lokalni.

- To pewna gwarancja jakości!

- Idziemy!

- Szkoda, że jest tak blisko i nie możemy pojechać tuk-tukiem!

- Wrócimy nim po wieczorno-nocnych wędrówkach po barach i klubach. Te maszyny mają wspaniałą naturalną klimatyzację wiatrową!

- Lubię ten wiatr we włosach.

- Ich właściwa nazwa to samlory. Niektóre z tych trójkołowych taksówek bez taksometru wyglądają jak śliczne zabawki, zadbane i kolorowe. Musimy pamiętać o negocjowaniu opłaty przed jazdą.

 

[1] Bangkok floods 2011

Dodaj komentarz