Odcinek 12

Obłaskawiając Życie. Moje rozmowy z Adrianem

Odcinek 12

Rozmowa jedenasta.

Wyspa Phuket, 04. grudnia 

- Jak się czujesz jako dyplomowany kucharz kuchni tajskiej?

- Szkoda, że nie mamy czasu, abym mógł zatrudnić się tutaj w jakiejś restauracji. Przecież zainwestowałem w szkolenie prawie cztery godziny mojego czasu.

- Coś ty, chciałbyś pracować u Rosjan?

- Fakt, zapomniałem, że większość biznesów na wyspie Phuket, a na wybrzeżu Patong[1] w stu procentach, opanowanych jest przez Rosjan. Nowych Rosjan.

- Przecież nawet reklamy są po rosyjsku.

- Czyli Rosjanie dla Rosjan!

- Język ulicy to rosyjski!

- Co nie zmienia faktu, że plaża Patong, mimo iż zatłoczona, powala swoją wielkością i urodą.

- Drinki w sensownych cenach!

- Wszystko tu jest dla ludzi. Dla tych, dla których wakacje to balanga, drinkowanie, zatłoczone promenady, głośna muzyka i ogólny szał ciał.

- Główna ulica rozrywki nazywa się Bangla![2]

- Uważa, że aby poznać Tajlandię i wiedzieć o niej wszystko, nie można pominąć tego zjawiska, które ma miejsce w mieście Phuket. Można tego nie lubić, ale warto to zobaczyć i na chwilę zanurzyć się w tym szaleństwie. Pozwól, że przytoczę kilka zdań, które znalazły się na naszym blogu z podróży.

„Tsunami, które wywołane zostało przez bardzo silne trzęsienie ziemi na Oceanie Indyjskim 26 grudnia 2004, zniszczyło w znacznym stopniu infrastrukturę turystyczną na wybrzeżu wyspy, powodując śmierć kilkuset osób, w tym wielu zagranicznych turystów. (…)

Myślę, że na oglądanie wielu rzeczy jesteśmy już dobrze przygotowani, ale tutaj zaskoczenie było spore. Tysiące (lub więcej) barów, restauracji, dyskotek, miejsc wszelakiej rozrywki rozmieszczonych jest na kilku zaledwie ulicach, co stwarza nieznaną nam dotychczas atmosferę jakiegoś szaleństwa.

Z jednej strony tłumy turystów w poszukiwaniu (nie) wiadomo czego, a z drugiej usługodawcy, którzy naganiając turystów do swoich miejsc robią wrażenie, jakby im miało tych turystów zabraknąć.

Każdy bar, każda restauracja (a wszystko na wolnym powietrzu, ledwie przykryte czymś, co może być dachem) i każde miejsce rozrywki, tłoczą się obok siebie i wydają z siebie ogromny hałas muzyczny, który ma rzekomo przyciągnąć uwagę turystów.

Tak, można to wszystko wytrzymać przez jeden wieczór i oglądać jako dziwną atrakcję, ale jak można tu spędzać wakacje? (…)”

- Podobała ci się ulica z barami i klubami gejowskimi?

- Nudno. Nic się nie działo.

- Bo padał deszcz. Trzeba było wejść do środka i zobaczyć go-go boys.

- Wszędzie to samo. Młodzi i dziewczęcy.

- Widać takie jest zapotrzebowanie.

- A na ciebie w Szwecji było zapotrzebowanie?

- Nawet spore. Miałem coraz więcej godzin kursów i stawałem się coraz bardziej popularnym lektorem konkurując z Brytyjczykami, Amerykanami, Australijczykami i Kanadyjczykami.

- Nie to miałem na myśli.

- Ja wiem, co ty miałeś na myśli. A ja odpowiadam, co zajmowało mnie w Göteborgu najbardziej. Pracowałem wiele godzin dziennie i padnięty wracałem do domu późno wieczorem.

- Gdzie miałeś ten dom?

- Najpierw w akademiku, a potem, po czterech latach już jako rozwiedzionemu, przydzielono mi mieszkanie. To przydzielenie nie przyszło mi tak łatwo, bo kolejka oczekujących była długa. Mieszkanie znacznie odbiegało od standardów i oczekiwań typowej rodziny szwedzkiej, więc po tym jak kolejni z listy rezygnowali z niego, ja stałem się szczęśliwym najemcą mieszkania w samym centrum miasta. Spełniło się moje marzenie o własnym domu…

- Jak często jeździłeś do Polski?

- Cztery razy w roku.

- Na jak długo za każdym razem?

- Obliczyłem, że łącznie każdego roku w kraju spędzałem 3 – 3 ,5 miesiąca. To chyba sporo jak na pracę za granicą?

- Gdzie się zatrzymywałeś?

- Ty dalej drążysz! Przecież miałem dom rodzinny.

- A co z Andrzejem?

- No dobrze. Tak. Mieszkaliśmy razem w jego mieszkaniu. Mieliśmy też wspólny domek letniskowy pod Szczecinem.

- Andrzej odwiedzał cię w Göteborgu?

- Bardzo rzadko, bo praca mu na to nie pozwalała.

- Nie zdecydował się na wyjazd na stałe do Szwecji?

- Na dziś dość w tym temacie! A tobie co najbardziej podoba się na Phuket?

- Muszę przyznać, że dzielnica rozrywki jest tak odmienna od tych, które do tej pory widzieliśmy, że zrobiła na mnie wrażenie, ale dalekie to jest od stwierdzenia, że dobrze się tu czuję. Jednak nie żałuję, że tu przyjechaliśmy. Czasami warto popatrzeć jak wielka kasa przepływa z rąk do rąk.

- A co powiesz o parku rozrywki o nazwie FantaSea[3] (Fantazja morska)? Ta nazwa to dodatkowo gra słów: zamiast „fantasy” (fantastyka) mamy „fantasea”.

- Eee tam. Dla turystów z dziećmi.

- Ale jak tam ładnie, kolorowo. Taka azjatycka odmiana Disneylandu.

- Nazywa się to park rozrywki, ale szczerze mówiąc jest to ogromna galeria handlowa, którą sami nazywają "Zakupy jak w Raju". Niestety, ceny nie są rajskie (o ile w ogóle w raju są ceny).

- Ale to szaleństwo zakupów odbywa się równolegle do oglądania wielu atrakcji wesołego miasteczka oraz kulminacji wieczoru - wielkiego historycznego przedstawienia.

- Wszystko na granicy kiczu, a kicz czasami bywa piękny.

- Ten spektakl z historią Tajlandii w kilkunastu odsłonach opowiadał o wymarzonym królestwie szczęśliwego społeczeństwa. Oprócz wydarzeń na scenie, w czasie zmian dekoracji, pod sufitem amfiteatru osiem dziewczyn absolutnie równocześnie i bezbłędnie wykonywało akrobacje na ośmiu trapezach. Muzyka była równie piękna.

- Oprócz ludzi na scenie było 16 słoni, 2 konie 3 bawoły, 10 białych kogutów, 20 małych kózek i setka gołębi.

- Wszystkie zwierzęta były przezabawnie wytresowane i „pracowały” bez widocznego ich zamęczania.

- Oprócz tego iluzja: zamieniano ludzi w tygrysy, znikał tuk-tuk, przepiłowano kobietę na pół, a na koniec zniknął słoń!!

- Oczywiście nie wolno było fotografować, więc nie mamy nic z tego na pamiątkę oprócz ulotki reklamowej.

- Widzowie – turyści, a było ich około dwóch tysięcy, wychodzili zachwyceni. My też. Trochę.

- Sethowi bardzo zależało, aby nam się podobało.

- Powiedziałem mu, że mnie się podobało. 

 

[1] Patong Beach

[2] Bangla street Phuket

[3] Fantasea Phuket

Dodaj komentarz