Rozpoczęcie:
Zakończenie:
ODCINEK 08 1972 Rozstanie z Europą
Obłaskawiając Zachód
ODCINEK 08 1972 Rozstanie z Europą
Lizbona
11.05.1972
Ogromne wrażenie zrobił na nas przepiękny wjazd do miasta nocą. Pierwszy raz oglądam tak iluminowane miasto i port. Lizbona położona jest na wzgórzach po obu stronach ujścia Tagu. Przepływamy pod jednym z najdłuższych mostów wiszących, obok Chrystusa błogosławiącego wyruszających w morze żeglarzy. Wspaniały efekt podświetlonych zabytków. Rzucamy kotwicę na środku ogromnej rzeki – do kei wprowadzają statki tylko w dzień. Dzięki temu długo cieszę oczy widokiem oświetlonego, położonego na wzgórzach miasta, a ciepła noc pozwala mi pozostać na pokładzie do późna.
12.05.1972
Do późna w nocy biegam po mieście. Odległości od portu pozwalają zobaczyć najważniejsze miejsca w mieście pokonując wszystkie trasy na piechotę. Ludzie sprawiają sympatyczne wrażenie. Widać, że miasto niegdyś było bardzo bogate. Duże kontrasty, luksusowe sklepy restauracje w centrum, ubogie dzielnice dookoła.[1] Śmieszne malutkie tramwaje, poruszające się sprawnie po wąskich, wijących się po wzgórzach uliczkach. Tu życie rozpoczyna się w nocy. Ulice zapełniają się i tętnią życiem. Wszyscy jedzą. Wszędzie. Jedziemy tramwajem poza centrum na „Mercado da primaveira”.[2], Bajecznie kolorowe pawilony z regionalnymi bublami, rękodziełem, skórami itp, a oprócz tego świetne jedzenie. Wszystko na wolnym powietrzu. Wszystko co z morza i nie tylko. Zmuszam się do spróbowania krewetek. Świństwo.[3] Orkiestra gra non-stop, ludzie bawią się i robią wrażenie wyluzowanych, tak jakby to było święto. Naprawdę fajnie.
Spędziłem jeden dzień z Grubym. Bardzo męczący dzień. Po co „to” wybrało się w podróż. Wszystko wie, wszędzie był, wszystko widział. Męczy i marudzi. Poucza mnie i wymądrza się:
- Gdybym ja miał 27 lat, tak jak pan teraz, wiedziałbym, co zrobić i jak żyć. przekonywał mnie. Bo ja to niby nie wiem. Według niego.[4]
Głód nie dawał mu spokoju, kupił pomarańcze. Jakieś takie dziwne, małe, a do tego dały się obierać palcami. Właśnie wtedy, po raz pierwszy w życiu zobaczyłem i jadłem mandarynki. Do kraju Gierek takich „pomarańczy” nie importował.
W morzu. 14.05.
I znowu buja. Ta sama martwa fala nas męczy. Trochę lepiej to znoszę, ale mam jakieś dziwne zaburzenia widzenia. W pozycji leżącej jest wszystko w porządku. Rany boskie! Grubas znów się wychwala i opowiada niestworzone rzeczy o sobie. A przed nami tyle dni na Atlantyku!
W morzu. 16.05.
Robi się coraz cieplej. Cudownie niebieska woda, spokojna. „Dzięcioły”[5] przeszkadzają nam w opalaniu się.
Morze Sargassowe. 19.05. piątek
Dziś wchodzimy w tropik. Przekraczamy zwrotnik Raka. Piękna, upalna pogoda. W kabinach działa klimatyzacja. Węgorzy nie widać. Dieta tropikalna oznacza, że dołączono do jadłospisu trzy rodzaje owoców oraz czerwone wino do obiadu.
Wieczór Kapitański.
Początek bardzo uroczysty. Przemowy i powitania. (po 2. tygodniach podróży). Stewardzi rozdali drinki. Na początku nobliwie. Potem zwyczajnie: wyborowa, grzybki, koreczki, grube dowcipy. Kapitan młot intelektualny. Wesoło.
21.05. niedziela. Zielone Świątki.
Wieczorem wchodzimy na Morze Karaibskie, przechodzimy pomiędzy wyspami Martyniką i Dominiką. Na pokładzie odbywa się impreza prowadzona przez „Zimnego oficera”[6], który również jest na statku kaowcem[7]. Są to zawody pomiędzy trzema drużynami „hotelem” z pasażerami, „pokładem” i „maszyną”. Quizy wygrał „hotel” godząc odwiecznych rywali „maszynę” i „pokład”. Wieje gorący pasat. Godzina 22.00. Pora na zawody sprawnościowe. Wygrywa „maszyna” przy gwizdach „pokładu”. Wszyscy bawiliśmy się znakomicie.
Kaowiec ma również za zadanie w weekendy dostarczać rozrywek załodze statku. Pasażerowie tez mogą korzystać. Na pokładzie jest więc projektor filmowy i kilka filmów do dyspozycji. Jeden z nich to „Sami swoi”, który załoga ogląda wielokrotnie i namiętnie. Zabawa polega na chóralnym „odgrywaniu” przez załogę dialogów filmu. Rzadziej w podziale na role. Ryki radości słychać na całym statku.
Za jedną z nielicznych rozrywek w czasie długich przelotów między portami, pasażerowie uważają codzienną lekturę Dziennika Morskiego. Jest to odbierany i wydrukowany na maszynie przez Radio[8], zestaw wiadomości z kraju i zagranicy. Zestaw bardzo, bardzo selektywnie wybierany przez Centralę w kraju. Nie zaspakajają do końca naszej ciekawości o świecie i Polsce, ale głód jakichkolwiek wiadomości powoduje, że rano wszyscy biegną do salonu, aby złapać jedną z trzech „kalkowanych kopii”. Produkcja stali rośnie. Lokomotywy tanieją. Społeczeństwo popiera tow. Gierka. I tak w tym stylu.
[1]W latach sześćdziesiątych trzęsienie ziemi bardzo zniszczyło miasto.
[2]Targi wiosenne.
[3]Dziś jestem smakoszem fruttidi mare (wł.) – mariscos (hiszp.).
[4]Dziś zastanawiam się, czy istotnie wtedy wiedziałem.
[5]W czasie dłuższych „przelotów” między portami, załoga pokładowa konserwuje statek: odbija starą farbę i nakłada nową. To odbijanie jest dość męczące dla pasażerów. Kilkanaście młotków rytmicznie wali w blachę przez 8 godzin pracy załogi.
[6]III oficer z maszyny odpowiedzialny za chłodzenie na statku.
[7]Kulturalno-oświatowy.
[8]Tak nazywany jest radiooficer.