ODCINEK 10 1972 Kolumbia, Ekwador i Peru

Obłaskawiając Zachód

ODCINEK 10 1972 Kolumbia, Ekwador i Peru

W morzu.

30.05.1972 Czas przesunięty o 6 godzin do tyłu. 

Na statku mamy nowych pasażerów. Grzegorza Lasotę z żoną Carmen. Carmen jest piękną, czarnoskórą Wenezuelką. Lasota to dziennikarz z TVP. Prowadził „Pegaz” – program kulturalny. Carmen studiowała psychologię w Polsce. Dzięki rozmowom z nimi poznałem Wenezuelę jeszcze lepiej. Oni teraz płyną rejsem okrężnym przez Chile do Polski. Od tej pory wszystko zwiedzamy razem. Carmen mówi świetnie po polsku, a ja trochę ćwiczę z nią mój hiszpański. Moje lapsusy językowe rozbawiają ją szalenie. Jeszcze w Maracaibo poszedłem do sklepu, aby kupić pieczywo, na polecenie znajomych, u których nocowałem. Dzielnie załatwiłem sprawunki, a pani w kasie z uśmiechem pyta: - Pan jest gościem pana profesora Detynieckiego.

I mówi pan po „castellano”?[1]- Pomyślałem, że tak zapewne nazywa się tu południowoamerykańska wersja hiszpańskiego, i odpowiedziałem: - Sí., Sí. Ale lepiej mówię po hiszpańsku.

Grzegorz i Carmen stanowią szczególną parę. Jeszcze o nich na pewno napiszę. Teraz ograniczę się do stwierdzenia, że wieczorami, na statku wypiliśmy wspólnie sporo whisky i innych trunków podczas burzliwych rozmów o życiu. Głównie o Polakach i Wenezuelczykach. 

Kolumbia. Santa Marta.

31.05. 

W dzienniku z podróży zapisałem: 

Pierwszy port kolumbijski. Nędza i złodzieje. 

Smutne, że to są pierwsze słowa o Kolumbii moich zapisków. Zgodnie z opinią Wenezuelczyków wszystko, co najgorsze na tym kontynencie, to Kolumbijczycy.

W Santa Marta, piękny bulwar nadmorski robi wrażenie. Z portu, taksówką jedziemy do mauzoleum Simona Bolivara, bohatera narodowego Ameryki Południowej. Po drodze oglądamy piękne plaże. I coś jeszcze, ale tego nie pamiętam, co. Upał straszliwy.  

Kolumbia. Baranquilla.

01.06. czwartek 

Boże Ciało, Dzień Dziecka i Dzień Chemika. Tyle świąt, że trzeba się napić. Nędza w tym mieście wyziera zewsząd. Jesteśmy ostrzegani przed złodziejami. Ryzykiem jest noszenie aparatu fotograficznego, albo zegarka. Nie mam stąd żadnych zdjęć. Gdy któryś z członków załogi niósł na statek dwa kartony kawy, zerwano mu z twarzy okulary słoneczne. Tuż pod statkiem. 

Kanał Panamski.

04.06. 

Wszystko tu działa perfekcyjnie, jak mechanizm zegarka. Z Morza Karaibskiego pokonujemy 3 śluzy na wejściu, po 9 metrów różnicy poziomu każda, potem płyniemy 80 kilometrów przez kanał i jezioro Gatun i znowu 3 śluzy, aby zejść do poziomu Oceanu Spokojnego. Bardzo to efektowne, wśród tropikalnej roślinności. Z ulgą opuszczamy Morze Karaibskie, gdzie wilgotność powietrza, przy bardzo wysokiej temperaturze, odbiera sens życia. Pomiędzy śluzami, na jeziorze Gatun mijamy idący do kraju m/s Henryk Jędza. Już po wyjściu na Ocean Spokojny, przez kilka godzin obserwuję baraszkujące wokół statku delfiny. 

Kolumbia. Buenaventura.

06.06

Bieda, złodzieje, handlarze. Woda kolońska „Prastara” to najtwardsza waluta. Da się zamienić na każdy pożądany przez marynarzy towar. „Brzozowa”, mydło, cukierki, też dobre „pieniądze”. Za te towary marynarze kupują worki niepalonej kawy ziarnistej To się dobrze w Polsce sprzedaje.

Buenaventura to najbiedniejsze miasto, jakie dotąd widziałem. Przygnębiająca nędza i porażająca prostytucja.  

Równik.

Noc 8 - 9.06.1972 

O godzinie 2.30 nad ranem przekroczyliśmy równik. Żadnej linii, ani uskoku na wodzie nie zauważyłem. A podobno są tacy, co widzieli. „Chrztu”, dla tych, którzy po raz pierwszy przekraczali równik, na szczęście nam nie zafundowano, bo przeloty między portami były zbyt krótkie. My, pasażerowie „chrzciliśmy się” sami różnymi trunkami. 

Ekwador. Manta

09.06.

 

Małe, portowe miasto słynne z pobliskiego Monte Christi, gdzie ręcznie wyrabiane są „panamy” – piękne męskie kapelusze, wyplatane z liści palmy, niezbędne w tropikach.

Poza tym, stary problem - nie mogłem zabrać ze statku aparatu, bo to za duże ryzyko. Nikt nie ochroni. 

Ekwador. Guayaquil.

10.06.

Największe miasto Ekwadoru, położone na rzece, ok. 4 godzin w głąb lądu. Ponad 2 miliony mieszkańców. Centrum handlowe i przemysłowe tego kraju. Najważniejsze miasto kraju, a nie jest stolicą!

A teraz sprawdzian z geografii: - Jak nazywa się stolica Ekwadoru? Kto wie? - Przyznam się, że sam nie wiedziałem, zanim nie znalazłem się w tym kraju.[2] Guayaquil jakby czystsze niż inne miasta w Kolumbii, coś się tu dzieje, coś się buduje, rozwija. Bieda nie taka przygnębiająca. Z Carmen i Grzegorzem objeżdżamy taksówką miasto. Każemy się wozić po miejscach typowych dla miejscowych, ale nie takich, które pokazuje się turystom. Kończymy zwiedzanie w ogromnej hali targowej z taką ilością warzyw i owoców, jakiej jeszcze nie widziałem Zapachy też dla mnie nowe. Intensywne. Jesteśmy głodni, więc wybieramy restauracyjkę, w której siedzą wyłącznie tubylcy. Na rożnie obraca się zwierzę trochę za małe, aby było kotem, a za duże, aby było szczurem. Decydujemy się zamówić tę potrawę. Dowiadujemy się, że jest to „cuy[3]”. Carmen nie zna tego słowa. Jemy ostrą potrawę w zielonym sosie. Smakuje jak dobrze przyprawiony kurczak. Na statku sprawdzamy w encyklopedii: cuy – świnka morska. Przecież pochodzi z Andów!

Taksówkarz woził nas przez cały dzień za 5 dolarów, opowiadając o sytuacji polityczno-gospodarczej Ekwadoru. Junta wojskowa trzyma za mordę.

Tu dygresja na temat Carmen i Grzegorza. Po powrocie do Polski, spotkałem się z nimi w Warszawie, w ich pięknym mieszkaniu na poddaszu kamienicy na Rynku Starego Miasta. Wyszliśmy razem na kawę. Była zima, Carmen założyła wielką, białą futrzaną czapę z alpaki i czerwone poncho. Jej ciemna buzia wyglądająca z czapki i cała barwna postać zwracała uwagę przechodniów i turystów. Zatrzymaliśmy się w kolejce na postoju taksówek. Po dłuższej chwili byliśmy pierwsi. Wtedy pojawił się lekko podchmielony warszawiak i rzucił komentarz – Żeby taka czarna ku… była przede mną w kolejce! – sądził, że ma przed sobą grupę turystów, którzy nie znają polskiego. Teraz powinienem dosłownie przytoczyć kilkuminutowy potok słów Carmen, w którym w trzech czwartych były to soczyste polskie wulgaryzmy wypowiedziane z bezbłędnym akcentem. Carmen zaczęła tak – Chcesz wiedzieć, co taka czarna k… potrafi? To ci powiem ty biały ku... - No, a reszta niech zostanie milczeniem. Facet wytrzeźwiał! Wybałuszył na nas oczy i zaczął bąkać jakieś słowa. Taksówka zabrała nas zostawiając go pośród śmiechu kolejkowiczów. 

11.06. 

Lało całą noc, więc wstrzymują załadunek, co opóźnia wyjście w morze o całą dobę. Zwiedzamy miasto. Kolejny pomnik Bolivara. Piękna katedra i dziwny, wielki cmentarz, cały w białym marmurze. 

 Peru. Callao – Lima.

14.06.

 Wszyscy czekają na pocztę z kraju. Agent przynosi jej cały pakiet. Trzeba cierpliwie odczekać aż ochmistrz porozdziela dokumenty. Ja czekam na list od Cecylii. Od tego zależy, co będę robił dalej, gdy dopłyniemy do Valparaiso w Chile.

Callao – wielki port. Jest to miasto praktycznie połączone z Limą – stolicą Peru. Po raz pierwszy doznałem satysfakcji z mojego początkującego hiszpańskiego: zwiedzamy Limę w towarzystwie I. mechanika i jego rodziny, wynajętą taksówką, której kierowca – przewodnik zna tylko swój język ojczysty. Dzięki mnie, dowiadujemy się więcej o pięknej stolicy Peru, w której nigdy nie pada deszcz, temperatura jest wiosenna przez cały rok, a ogromna wilgotność sprawia, że miasto jest bardzo zielone i kolorowe, dzięki kwitnącym przez cały rok wielkim drzewom.

Plaza de Armas[4]z pałacem prezydenckim, gdzie odbywa się egzotyczna zmiana warty oraz kolonialne kamienice z przepięknymi drewnianymi loggiami/wykuszami - to bardzo cywilizowana część miasta. Dzielnica o nazwie Miraflores jest położona na wysokim klifie, a jej mieszkańcy z pałaców i willi mają imponujący widok na ocean. Zwróciłem uwagę na tanie złoto w wyrobach.

Oto menu obiadu w restauracji peruwiańskiej:

Aperitif: pisco (wódka z wina, o smaku bimbru),

Danie pierwsze: ceviche[5](biała, surowa ryba namoczona w soku limonki i w przyprawach)

Danie drugie: caucagua[6] (zielone ziemniaki, barwione szpinakiem, z pikantnymi flakami)

Danie trzecie: carapulca[7] (suszone ziemniaki, bardzo pikantne) oraz saltao de snagre (tak jak kaszanka, ale bez kaszy).

Danie czwarte: chupe[8] (zupa z krabów, ogniście pikantna)

Danie piąte: gotowana kura z ryżem (mało egzotyczne)

Do picia: chicha[9]tamarinda (fermentowany napój z czegoś tam)

Chleb kukurydziany na mokro.

Pyszne?

Dostałem list od Cecylii, w którym potwierdza otrzymanie mojej korespondencji z Wenezueli. W liście wyraża radość, że planowana od kilku lat podróż realizuje się zgodnie z planem i niedługo będę w Santiago! 

W morzu.

17.06.1972 

I znów płyniemy dalej. Już trzecią dobę solidnie kiwa. Wiatr mały, fala mała, a my się kołyszemy, a to dlatego, że statek jest już prawie pusty. Zwolniliśmy, idziemy 7 – 8 węzłów. Wszystko przesuwa się w czasie… 

[1]Jest to synonim nazwy języka hiszpańskiego. Ze względu na jego pochodzenie z centrum Hiszpanii. Jednocześnie pozwala w krajach latynoskich unikać używania nazwy języka „obcego” państwa.

[2]Quito. Położone wysoko w górach, w centrum kraju.

[3]Czyt: kuj.

[4]Plac Broni.

[5]Czyt.: sewicze.

[6]Czyt.: kałkagła.

[7]Czyt.: karapulka.

[8]Czyt.: czupe.

[9]Czyt.: cziczia.

Dodaj komentarz