ODCINEK 11 1972 Do Santiago

Obłaskawiając Zachód

ODCINEK 11 1972 Do Santiago

Chile. Arica.

18.06.

Nieprawdopodobna ilość pelikanów. Wszystko pokryte jest ich guanem. Dotąd sądziłem, że pelikany są białe, a tu: szaro-brudno-białawe. No i foki. Kilka z nich towarzyszy nam przy kei. Wieczorami oglądam najpiękniejsze zachody słońca, jakie widziałem. Pasmo gór nadmorskich to pustynne, brązowo-szare pagórki, bez roślinności, a w oddali ośnieżone szczyty Andów. Zupełna zmiana klimatu. Arica szczyci się wspaniałym klimatem – wiosna trwa tu cały rok. Arica była niegdyś jedynym miejscem – dostępem do oceanu dla Boliwii. Należała również do Peru. Do dziś jest to teren sporny trzech krajów: Chile, Boliwii i Peru.

A na statku? Niepewność jutra. Dowiadujemy się, że na oceanie panuje wielki sztorm i chyba nie możemy płynąć do Valparaiso. I co ze mną? Jak dojechać 2000 km do Santiago. Z moimi funduszami?

Wokół Ariki jakby inna Ameryka Południowa. Cywilizowana? Jakoś tak mi to „socjalistycznie” wygląda. Nie wiem, na czym to polega. Wiem tylko, że od dwóch lat w Chile rządzi Allende – z rządem lewicowym.

Kupuję torbę turystyczną w sklepie, w którym można kupić wszystko. Kto jest właścicielem? Żyd z Gdańska. Kpi ze mnie, gdy wybieram torbę w czerwono-czarną kratę, a nie szaro-zieloną.

– Ładne, bo czerwone, dobre, bo słodkie. – komentuje. – Polska wiocha - tak mówi. Obraziłem się.

Polacy handlują tu na potęgę. Polskie statki są częstymi gośćmi. Oto zabawna metoda robienia „majątku”: Dwie wody kolońskie ”Prastara” nabyte w Polsce – 60,00 zł. Wymienia się je w Kolumbii na żywego krokodyla, którego sprzedaje się w Ekwadorze za 6 dol. USA. Kupuje się 2 poncho indiańskie, które sprzedaje się w Peru za 10 dol., które, z kolei wymienia się na czarnym rynku i kupuje 10 płyt długogrających. w Polsce sprzedaje się je za 6000,00 zł. I tak oto „robi” się biznes.

Na ulicach Ariki widziałem Cyganki. Ubrane były tak samo jak te Polsce. Takie same kwiaciaste spódnice, chusty i nadmiar tandetnej biżuterii. Zachowywały się podobnie i tak samo naciągały na wróżenie. Po hiszpańsku, naturalnie. Jak to się dzieje, że wyglądają jak samo? Przecież Cyganie całego świata nie mają chyba możliwości komunikowania się ze sobą w sprawie mody?

 

W morzu.

22.06.

Wrażenia turystyczne z Chile zostały przyćmione kłopotami z moim planowanym zejściem ze statku. Z ewentualnym przerwaniem podróży, w ramach mojego biletu „okrężnego”, który na to nie pozwalał. Pojawiają się poważne problemy.

Przede wszystkim moim problemem jest to, że płyniemy do Coquimbo, zamiast do Valparaiso. Z Valparaiso do Santiago jest 120 km, a z Coquimbo ponad 1000. Poza tym, na mój telegram do Poloceanu w Gdyni:

WAŻNE POWODY OSOBISTE ZAISTNIALE W CZASIE PODROZY ZMUSZAJA MNIE POZOSTAC W CHILE JEDEN MIESIAC NA POTWIERDZONE ZAPROSZENIE STOP PROSZE O WYRAZENIE ZGODY NA POWROT NA M/S SNIADECKIM ROZNICE KOSZTOW POKRYJE STOP OCZEKUJE SZYBKIEJ POZYTYWNEJ ODPOWIEDZI STOP POZDROWIENIA STOP KALICINSKI

przyszedł radiotelegram z Gdyni, od armatora, że nie mogę zmienić mojego biletu – formy podróży.

Nasz kapitan to wielki formalista i zapewne nie pójdzie mi na rękę.

 

Coquimbo. Reda.

27.06.

 Od czterech dni stoimy na redzie czekając na decyzję, co dalej. Coquimbo to mały port i nic więcej. Obok La Serena, też małe miasto, ale uniwersyteckie i bardzo ładne.

Nie płyniemy do Valparaiso, bo sztorm poczynił wielkie szkody w porcie…

Podjąłem decyzję: w trakcie postoju w porcie jadę na jeden dzień do Santiago. Z La Serena zatelefonowałem do Cecylii i umówiłem się, że przyjeżdżam i opowiem o moich kłopotach z zejściem ze statku. W sobotę po południu jadę autokarem do Santiago. Zabieram ze statku torbę z wszystkimi prezentami dla wszystkich przyjaciół w Chile i schodzę ze statku. Najpierw odprawa paszportowo-celna. W Chile Polacy nie muszą mieć wizy. Kraje socjalistyczne przyjaźnią się. W europejskiej komunie celnicy nie są szczególnie mili, w Chile też nie. Kontrolują wszystko. Wygarnęli z mojej torby wszystkie prezenty, a wśród nich kilka sznurów bursztynów, obrusów, bieżników i innych cepeliowskich drobiazgów oraz kilka butelek polskiej wódki. Wszystko to razem z aparatem fotograficznym przesunęli w swoją stronę, jako niedozwolone do wwozu do kraju. Teraz uruchamiam mój hiszpański. Wyjaśniam, że jestem z Europy (Polska nic im nie mówi), że te przedmioty to prezenty dla kilku rodzin chilijskich, które poznałem w Europie. Coraz bardziej się męczę. Ku mojemu zdziwieniu celnicy dość cierpliwie słuchają. W miarę mojej opowieści przesuwają niektóre przedmioty w moją stronę. I tak powoli udało mi się odzyskać wszystko. Oprócz aparatu. Tego nie wolno! I znów się morduję wyjaśniając, że przecież muszę mieć zdjęcia, itd. Kończy się spisaniem jakiegoś dokumentu i … mogę jechać, ale wracając na statek muszę mieć ten sam aparat przy sobie!

Nocna podróż do Santiago była prawie luksusowa. Siedzenia rozkładają się do spania. Rano byłem na miejscu, prawie wyspany.

Przed zejściem ze statku jeszcze raz wysłałem telegram do Gdyni w sprawie mojego zejścia z m/s Staszic, z informacją, że po miesiącu pobytu w Chile zaokrętuję na kolejny liniowiec z Polski.

Taksówką jadę do domu Cecylii, przy pięknym placu Pedro de Valdivia, gdzie również mieści się polska ambasada.

Cecylia ma ciężkie przeziębienie, prawie nie mówi. Temperatura w Santiago 5˚C. Ponoć wyjątkowo zimno. Samochodem zwiedzamy miasto i jedziemy na obiad do mamy Pelusy - przyjaciółki Cecylii, która też była w Polsce, a obecnie jest w ciąży. Powstało ogólne zaaferowanie moim przyjazdem i moją opowieścią o kłopotach ze statkiem. W nadmiarze wrażeń nie zauważam, że Cecylia nie okazuje zbytniego zasmucenia ewentualną koniecznością mojego powrotu do Polski tym samym statkiem. Coraz bardziej wygląda na to, że odbyłem podróż prawie dookoła świata, aby być w Santiago jeden dzień!! Wszystkie prezenty zostawiam w domu Cecylii.

Po intensywnym dniu, jadę w nocy w drogę powrotną do Coquimbo. Decyzję mam podjąć teraz! Czekam na ponowny telegram z Gdyni i wiem, że mam tylko 2 dni, bo statek nie płynie dalej na południe, ale wraca do Polski.

Zwiedzam muzeum z indiańskimi mumiami, które są rewelacyjne dobrze zachowane i prawie wyglądają jak siedzący przy ognisku Indianie.

Decyduję się: Schodzę ze statku bez zgody z Gdyni. Czyli uciekam z kraju. Kapitan mi na to nie zezwala. Stoi na straży komunizmu. Idę do jego kabiny na poważną rozmowę i staram się opowiedzieć historię miłości, której on nie powinien się przeciwstawić. Uzyskuję obietnicę, że jeżeli zejdę ze statku, gdy jego nie będzie na wachcie, to nie spadnie na niego odpowiedzialność za tych, którzy opuszczają statek nielegalnie. Tak się składa, że ostatecznie opuszczam statek, gdy kapitan odpoczywa w swojej kabinie, zajęty sporą butelką whisky.

Nie żegnam się z nikim, zabieram bagaże i schodzę ze statku. Wcześniej kupiłem bilet na samolot chilijskich linii lotniczych LAN Chile. Lecę z La Serena do Santiago. Rozpiera mnie radość z podjętej decyzji. [1]

 

[1]Po powrocie do Polski dowiedziałem się, że kapitan wysłał raport do Gdyni o moim zejściu pomimo jego zakazu. Wpisano mnie na listę uciekinierów z kraju.

Dodaj komentarz