ODCINEK 13 1972 Santiago

Obłaskawiając Zachód

ODCINEK 13 1972 Santiago

Z dziennika podróży.

7.07. czwartek

Śnieg! Ludzie cieszą się jak dzieci. Lepią bałwany. Stawiają je na maskach samochodów. Bardzo rzadko zdarza im się oglądać śnieg w mieście. Codziennie widzą go na szczytach Andów, które otaczają miasto od wschodu. Ale cieszyć się, że padł w centrum Santiago? Tu panuje przecież klimat „śródziemnomorski”! Mnie ten śnieg i ta zima zupełnie się nie podoba. Mam o jedno lato mniej w życiu. 

Zwiedzam miasto – uczę się go. Uczę się unikać pobytu w centrum w godzinach szczytu. Po raz pierwszy poznałem prawdziwy smog. Gryzący w oczy i gardło. A wszystko to z rur wydechowych tysięcy autobusów, które krążą po mieście jako jedyny środek transportu.[1] Położenie miasta w długiej kotlinie odgrodzonej od wchodu wysokim pasmem Cordiliera de los Andes, a od zachodu niskim Cordiliera de la Costa[2], powoduje słabą wentylację i stąd ten ciągły smog.

Intensywnie ćwiczę hiszpański. Wykorzystuję „język ulicy”: zapamiętuję teksty wielkich reklam, które mają w sobie wiele trudnych i nowych dla mnie zwrotów, treść ulotek, które wciskają mi przed domami handlowymi oraz ćwiczę przypadkowe rozmowy z przechodniami i sprzedawcami.

Siedząc w kinie, na kolanach trzymam kartkę i zapisuję ciekawsze dialogi i zwroty, głównie z napisów na filmach anglojęzycznych. Dobra szkoła! Robię postępy! Ale jest wiele pułapek. Któregoś dnia, w centrum, postanowiłem dać sobie wyczyścić buty. Przed wielkimi sklepami zawsze jest rząd wysokich stołków, gdzie kilku czyścibutów oferuje swoje usługi. Zawsze zazdrościłem facetom, którym czyszczono buty, a oni w tym czasie spokojnie czytali gazetę. Ja też kupiłem sobie gazetę i usiadłem na wysokim stołku. Rozłożyłem gazetę i zanurzyłem się w lekturze. Po chwili słyszę – Señor, café? - Nie, dziękuję – odpowiedziałem sądząc, że na życzenie przybiegnie chłopiec z filiżanką kawy z pobliskiej kawiarni.– Ten gringo[3] myślał – zaśmiał się głośno czyścibut – że tu serwują kawę.

Odchyliłem gazetę i zobaczyłem, że czyścibut trzyma dwa pudełka pasty – czarną i brązową. Moje buty o niezdecydowanym kolorze wymagały decyzji. Wesoły chórek śmiejących się czyścibutów uświadomił mi moją kolejną gafę językową. W moich książkach do hiszpańskiego kolor brązowy to marrón a nie café, jak to jest tu, w Ameryce. Takich różnic jest wiele, a więc zabawnych wpadek było więcej.

Poszedłem do ambasady Wenezueli. Niechętnie przyjęli moje podanie o wizę. Z reguły nie załatwiają spraw innych niż obywateli chilijskich. Zaproszenie z Uniwersytetu z Maracaibo było pomocne. Obiecali dać odpowiedź w ciągu miesiąca.

Zatelefonowała do mnie Diva Dinovitzer, przyjaciółka Cecylii, którą poznałem w dniu, gdy zostałem w Santiago sam. Umówiliśmy się na kolację u niej w domu.

Kolacja u Divy i jej męża Paco, w pięknym domu w bogatej, willowej dzielnicy Santiago – Los Condes – pełna była śmiesznych i bardziej poważnych zdarzeń. Na kolację zaplanowane były ostrygi i szampan, pieczeń wołowa i wino czerwone. Paco niezręcznie otworzył szampana, którego korek stłukł duży, kryształowy żyrandol stojącej lampy. Potem dwie butelki czerwonego wina przeznaczonego do głównego dania okazały się zbyt zimne, aby podać je do stołu - trzeba było je ogrzać stawiając przy kominku. Dokładając drewna, Paco potrącił je obie i z hukiem stłukł, a wino zalało piękny dywan; pojechał więc do sklepu po następne… Domowa piwniczka widocznie była już uszczuplona.

W międzyczasie Diva rozpoczęła opowieść o tym fragmencie życia Cecylii, którego nie znałem. Stwierdziła, że czuje się zwolniona z obowiązku lojalności wobec przyjaciółki, bo uważa, że w mojej sprawie postąpiła źle i nieuczciwie.

W okresie korespondencji ze mną w Polsce, Cecylia zaangażowała się w działalność polityczną młodych pracowników uniwersyteckich, w organizacji o bardzo lewicowym programie. W „MAPU”[4] poznała Hernana – starszego od siebie ojca czwórki dzieci, który właśnie wtedy przeprowadzał separację małżeńską (rozwody w Chile nie istniały). Ich wspólne działania w pracy politycznej i charytatywnej na rzecz najbiedniejszych mieszkańców Santiago, a głównie byłych alkoholików (abstemios), doprowadziły do powstania między nimi gwałtownego uczucia, a w konsekwencji wspólnego zamieszkania.

W lutym 1972 roku, a więc tym samym miesiącu, kiedy ja zawiadomiłem Cecylię, że dostałem paszport i mogę skorzystać z jej zaproszenia, w wypadku samochodowym zginął najstarszy, szesnastoletni syn Hernana. To spowodowało decyzję Hernana powrotu do rodziny i zajęcia się załamaną żoną.

Tak więc, Cecylia stwierdziła, że jest wolna i mogę przyjechać. Ponownie potwierdziła to w liście, który dostałem w Callao, w Peru, gdy tam przypłynęliśmy. Perturbacje w wyniku wielkiego sztormu na Pacyfiku spowodowały opóźnienie mojego przyjazdu do Santiago, a przede wszystkim wynikł z tego mój jednodniowy pobyt w tym mieście, zanim zszedłem ze statku na dobre.

Niejakie zmieszanie Cecylii, właśnie wtedy oraz jej fatalny nastrój położyłem na karb ciężkiego przeziębienia, z którym walczyła. Już wtedy chciała mi wszystko powiedzieć, ale nie zebrała się na odwagę.

Gdy po jednodniowym pobycie w Santiago postanowiłem zejść ze statku, pomimo wszystkich trudności, Cecylia zawiadomiła (bądź zrobił to ktoś inny – tego nie wiem) o tym Hernana. A ten zdecydował się porzucić rodzinę po raz drugi, ale pod warunkiem, że Cecylia nigdy już się ze mną nie zobaczy!

Diva chciała skomentować zachowanie Cecylii, ale nie pozwoliłem jej na to. To już się stało. Minęło. Decyzja była dla Cecylii trudna, ale podjęła ją dla własnego dobra. Dokonała wyboru. To, jakie były inne powody, miało wyjaśnić się miesiąc później.

Tymczasem dalej cieszyłem się urokami wielkiego miasta w czasie „panowania” Allende i jego liberalnej, mocno socjalizującej polityki. Często chodziłem do kina i nadrabiałem zaległości oglądając znane filmy, które nigdy do Polski nie dotarły. Między innymi „Rosmary’s baby” Polańskiego. Poza tym obejrzałem większość antykomunistycznych produkcji niedopuszczonych w Polsce przez cenzurę.

Satysfakcję sprawiał mi mój hiszpański, który rozwijał się w trybie przyspieszonym – niewielu Chilijczyków znało angielski. A rozmawiać było o czym. Sytuacja polityczna kraju była napięta, inflacja galopująca, a społeczeństwo rozpolitykowane. Gospodarka nie była w stanie udźwignąć reform socjalnych wspierających miliony ludzi żyjących poniżej minimum socjalnego. Byłem świadkiem wielkiego zgromadzenia w centrum Santiago zorganizowanego dla poparcia władzy sprzyjającej ludowi – Unidad Popular[5]. Podobnie jak i u nas, robotników zwożono do centrum, w czasie pracy, autokarami, prawdopodobnie sprawdzano obecność. W mieście słychać było wielu „zagrzewaczy” do skandowania haseł wspierających partię. Wszystko to mierziło mnie, bo za bardzo przypominało ojczyznę z czasów „późnego Gomułki”. Rozmowy z mieszkańcami mojego domu w Santiago jeszcze dobitniej wskazywały na rosnące niezadowolenie klasy średniej, która w Chile zawsze była najsilniejsza. Nie mówiąc o klasie wyższej, bardzo bogatej, której obce były hasła socjalistyczne i demokratyczne.

Stopniowo pojawiały się kłopoty we wszystkich dziedzinach gospodarki. Jeszcze latem 1972 miał miejsce pierwszy poważny strajk transportowców, którzy jesienią 1973 był politycznym „gwoździem do trumny” Allende, bo to właśnie ich ogólnokrajowy strajk zapoczątkował rewolucję i przejęcie rządów przez wojskowych – generała Pinocheta.[6]

 

[1]Metro zbudowano dopiero w 1975 roku i nadal jest rozbudowywane.

[2]Kordyliery Andów i Gór Wybrzeża.

[3]Pogardliwie o obcokrajowcu.

[4]Movimiento de Acción Popular Unitaria – Ruch zjednoczonych działań społecznych.

[5]Jedność Ludu – partia lewicowa, której przewodził Allende.

[6]Transport drogowy był i jest jedną z podstaw gospodarki kraju o niezwykłym położeniu geograficznym. Liczba osób zatrudnionych w transporcie wielokrotnie była czynnikiem decydującym w Chile o zmianach społeczno-politycznych.

 

Dodaj komentarz