ODCINEK 15 1972 Powrót

Obłaskawiając Zachód

ODCINEK 15 1972 Powrót

Z dziennika podróży.

 

30 sierpnia

Wyszliśmy w morze o 18.00. Z niekłamanym wzruszeniem żegnam kraj, w którym spędziłem sporo tygodni, wśród ludzi, którzy okazali mi tyle serca. Mam wrażenie, że mógłbym zostać tu na zawsze. Zadaję sobie pytanie, czy wrócę tu jeszcze. Czy zobaczę jeszcze Santiago, miasto, w którym czułem jak w domu. Miasto, które polubiłem, mimo tylu minusów tego molocha. Żal wracać do Europy. A podróż powrotna nie zapowiada się interesująco…  

Nie zapowiadała się interesująco, bo załoga, w porównaniu z tą z m/s Staszic, zdecydowanie była mniej sympatyczna, nastawiona dość nieżyczliwie do pasażerów. Na razie pasażerowie to Jurek i ja. Już wiemy, że w Peru wsiądą kolejne osoby. 

Peru. Callao –Lima.

02. 09.

Znowu Peru. Statek musi wrócić do kraju załadowany jakimś towarem. Ale co tu można przywieźć z Peru? Naturalnie, w ramach współpracy. Bo Polska współpracuje z Peru. To jest zadanie z RWPG[1]. Polska wspiera rybołówstwo. My im dajemy kutry rybackie, a oni w zamian dają nam mączkę rybną. Teraz wiecie, dlaczego kurczaki i wieprzowina „jechały” rybami?

Z tymi połowami ryb w Peru to oddzielny problem. Zmiany ekologiczne i klimatyczne powodują odejście zimnego prądu w Pacyfiku bardziej na zachód, co oznacza, że ryby oddalają się od lądu, a to oznacza, że flota rybacka Peru nie może dokonywać połowów tak daleko w głębi oceanu, bo nie jest do tego technicznie przygotowana. W efekcie nie ma połowów, a więc i pracy. Nad oceanem panuje bieda i głód. Ale dzielny ZSRR, przy użyciu Polski, pomoże!!

No i pomagamy czekając teraz w Peru na załadunek worków z mączką.

 

Z dziennika podróży 

I ponownie Peru. Dwóch Peruwiańczyków, znajomych Jurka z wcześniejszego tu pobytu, zabrało nas na cały dzień do Limy. Obejrzeliśmy wyścigi konne na hipodromie, dzielnicę milionerów, centrum Limy i w drodze powrotnej… burdel. Ale za to jaki! Nazywa się El Trocadero. Dla miejscowych rybaków, tuż przy porcie w Callao. Wielki budynek, w środku budka, coś w rodzaju kiosku, a w nim kobieta sprzedająca bilety – numerki. Z tym numerkiem staje się w kolejce pod odpowiednimi drzwiami i w swoim czasie uzyskuje się usługę, za którą się zapłaciło. Do niektórych panienek stały długie kolejki. Inne nie cieszyły się powodzeniem, więc stały w uchylonych drzwiach zachęcając potencjalnych klientów.

Nie trzeba być klientem, aby to wszystko zobaczyć, wejście za darmo… Reguły wolnego rynku.

 

Chicama  

05.09.

Port redowy. Dziś mączki nie ładują. Mniej śmierdzi. Nie ładują z powodu martwej fali, a więc stoimy i kiwamy się. Nie ma połączenia z lądem. Podobno potrwa to ok. 10 dni.

 

06.09.

Kiwamy się nadal. Śmierdzi. Jedyne połączenie z lądem mamy poprzez… kotwicę. Tak żartują marynarze. Mało zabawne. Zobaczymy, co będzie dalej. Pisco sour[2] ratuje nas od śmierci z nudów.

 

07.09.

Buja nas nadal. Ogromna martwa fala. Dziś pojechaliśmy na ląd. Motorówką. Wsiadanie do niej ze spuszczonego trapu wymaga niezłej sprawności fizycznej. Trzeba utrafić w odpowiedni moment, gdy fala ustawia na sekundę łódkę przy trapie i … hop! Podczas wsiadania na łódkę już myślałem jak to będzie w drodze powrotnej – z łódki na trap!

Chicama ma 3,5 tyś. mieszkańców. Żyje z ryby. Ryby właśnie nie ma. Odpłynęła. Biedne miasteczko, jakby opuszczone. Jak z westernu. Wiatr przesypuje piach i gania suche chwasty na drodze.

 

08.09.

Drę koty z ochmistrzem, co oznacza, że nie sprzeda mi alkoholu. Raczymy się z Jurkiem resztkami chilijskiej pisco.

 

09.09.

Dziś z kapitanem i ochmistrzem pojechaliśmy do Trujillo[3]. Nie mieliśmy wyboru. Kompromis. Ochmistrz „załatwił” tę wycieczkę w ramach kosztów socjalnych załogi, a my władaliśmy językiem. Wymiana usług. Miasto – 100 tyś. mieszkańców – 100 km od wybrzeża. Trzecie, co do wielkości miasto Peru. Największą atrakcją turystyczną jest Chan-Chan – ruiny ogromnego miasta z IX. wieku, z epoki przedkolumbijskiej. Ruiny dowodzą wielkiej cywilizacji tego społeczeństwa.

Wieczór spędziliśmy przy piwie, rozmawiając z włóczącymi się po świecie parą Francuzów, w wersji hipisowskiej.

No i trzeba wracać na naszą łajbę, która kiwa się nieustannie z burty na burtę, przechylając się o 20 stopni.

Bardzo mnie rozśmieszył taksówkarz, który woził nas przez cały dzień, a teraz przygotowywał siebie i swój samochód, na naszych oczach, do drogi powrotnej. Była więc pełna toaleta łącznie z defekacją, mycie tego, co dało się umyć wodą z wiadra, czyszczenie samochodu i chyba jakaś modlitwa. My mu w tym nie przeszkadzaliśmy. To znaczy nasza obecność.

 

10.09.

Najeżdżę się, a właściwie napływam motorówkami i holownikami za całe życie. Za każdym razem odbywa się zabawa i pojawiają się emocje ze schodzeniem i wchodzeniem na trap przy tych przechyłach.

Dziś zdobyliśmy najwyższy szczyt – okoliczną górę (może 800 m.n.p.m) o przedziwnych skałach i piasku jak na plaży. Na płaskim szczycie ułożyliśmy napis z kamieni: POLONIA – 72. Widok ze szczytu wart wysiłku: przed nami krajobraz pustynny, a dalej wybrzeże i bezkres oceanu w kolorach zapierających dech, a na wschodzie dalekie, wysokie Andy. Chłonąłem ten widok długo.

Ładujemy dalej. Mączkę. Śmierdzi jak cholera. Towar w workach dowożą barkami. Z barek, dźwigami statkowymi trafia do ładowni Ta robota potrwa jeszcze ze trzy dni. 

 

12.09.

   Mamy trzeciego pasażera. A dokładniej pasażerkę, dwudziestoletnią Anię, córkę prawnika ONZ z Limy, wracającą po wakacjach do kraju. Jesteśmy w szoku. Ktoś nam mówił o pasażerce – prawniczce starszej pani. Odpowiednio ją sobie wyobrażaliśmy. Pewnie gruba i brzydka. A Ania? Piękna, dwudziestodwuletnia szczupła blondynka. I do tego bardzo miła. Pisco sour pozwoliło przełamać lody i poznać się nieco lepiej.

Mączkę ładują nadal.

 

14.09.

Pożegnanie Peru. W wieczorze pożegnalnym uczestniczy młody Peruwiańczyk – agent portowy, totalnie zakochany w blondynce Ani. Prawie na siłę trzeba było „zdejmować” go ze statku, abyśmy mogli odpłynąć.

Guayaquil tropikalny i mocno „komarowy” – to już dżungla.

Wracamy z Anią na statek już bez trzeciego pasażera. W nocy wychodzimy do Nikaragui.

 

W dzienniku podróży jest jeszcze wiele zapisów, ale niestety powtarzają się epizody z ratowaniem się alkoholem od nudy i opisy imprez „pokładowych”, więc ograniczę się do przytoczenia ważniejszych zdarzeń z podróży m/s Śniadecki do Polski.

Z Peru ponownie popłynęliśmy do Ekwadoru, do Guayaquil, gdzie Jurek podjął decyzję niewracania do Polski. Stwierdził, że ma jeszcze wakacje i zdąży na uniwersytet. Tata przysłał telegram, że się zgadza. Kasę też przysłał.[4] Wieczór pożegnalny na statku trwał do rana.

Odwieźliśmy Jurka do autokaru, który jechał do Quito, stolicy, skąd Jurek miał samolot do Caracas. Wykorzystując czas przed odjazdem autokaru, pokazaliśmy Ani miasto jak starzy bywalcy. Wpadliśmy do kilku kafejek na piwko, na „małe co nieco” i obgadaliśmy kapitana i ochmistrza, którzy oskarżali nas o przetrzymywanie Peruwiańczyka na statku, co spowodowało opóźnienie wyjścia statku w morze. Stary kapitan i ochmistrz, przeżarci alkoholem, nigdy nie zrozumieją, co to prawdziwa miłość!

W pełni tropiku, z nie bardzo działającą klimatyzacją na statku, czułem się fatalnie. Różnica czasu z Polską to 7 godzin.

 

18.09.1972 

Kraj jezior i wulkanów. Taksówką jedziemy z Corinto przez Leon do stolicy – Managui[5], a potem do najstarszego miasta – Granady.

Ucieszyłem się, gdy agent portowy w Corinto zapytał mnie, czy wracam z Chile.

- Skąd wiesz?

- Al tiro se nota[6]. – zaśmiał się.

Bardzo byłem usatysfakcjonowany.

Odkryłem „nowy” napój. Szklanka wypełniona lodem, w niej ¼ soku z limonek, a reszta to coca-cola. W temperaturze 38˚ C. i pełnej wilgotności, ten napój smakuje niewyobrażalnie dobrze. A przecież nie lubię coca-coli!

 

Kanał Panamski.

22.09.

Przejazd przez Kanał to ostatnie chwile oglądania stałego lądu. Do piątej rano towarzyszymy procesowi przechodzenia przez wielkie śluzy. Imponujące. Czas żegnać obie Ameryki. Przed nami 15 dni rejsu do Gdyni.

Zupełnie nieoczekiwanie na statku pojawił się Gruby! Wsiadł w Panamie, w Kanale. Trochę się na nas naczekał wydając z trudem zaoszczędzone w Wenezueli petrodolary. Widać jego plan podbicia tego kraju nie powiódł się. Gruby na statku! Znowu się zacznie! To chyba jako kara dla mnie! Ale za co?

Nie miałem życia! Te codzienne męczące rozmowy, te same tematy przy stole! Ania została zaanektowana przez kapitana i posiłki jadła przy stole oficerów. A my dwaj pasażerowie osobno. I znowu wysłuchiwałem:

- Och! Gdybym ja był w pana wieku! - Nie mógł zrozumieć, dlaczego wracam do Polski.

Jedzenie na statku zrobiło się niejadalne. Mięso z zamrażarki, mało jarzyn. Wszystko monotonne i niesmaczne. Na m/s Staszic wszystko było lepsze! Kolumb miał gorzej, pocieszamy się.

Atrakcją dość wolno płynących dni była małpka Kiki, którą w Ekwadorze kupił Radiooperator. Sprawiała mu sporo kłopotu, chętnie więc oddawał ją nam – pasażerom – pod opiekę. Jej ulubionym miejscem, z którego dokonywała obserwacji otaczającego świata był tył głowy wybranej osoby. Ogon owijała wokół szyi i łapkami kurczowo trzymała się włosów. Tak czuła się bezpiecznie.

 

Bałtyk.

5.10. 

Po cudownym przejściu przez spokojny i słoneczny Atlantyk, weszliśmy w mglisty Kanał La Manche, potem Kanał Kiloński i wreszcie znowu nasz piękny, szary Bałtyk.

Po 40 dniach życia statkowego trudno wraca się do rzeczywistości. Ten zamknięty świat, cząstka społeczeństwa wytwarza specyficzny klimat, którego nie można odnaleźć potem w życiu. Zrozumiałem, że pływanie, albo się kocha, albo nienawidzi. A na pewno można się od niego uzależnić.

Udało mi się nie uzależnić od uczestniczenia w długich rejsach, ale nie udało mi się nie uzależnić od podróżowania w ogóle i podejmowania kolejnych prób obłaskawiania Zachodu.

 

[1] Rada Wzajemnej Pomocy Gospodarczej Krajów Socjalistycznych.

[2] Pisco z sokiem z limonki.

[3]Czyt: Truhijjo.

[4]Jurek nie wrócił nigdy do Polski. Ojciec został odwołany z placówki. Cała rodzina wybrała wolność w Wenezueli.

[5]W grudniu 1972 r. Managua praktycznie przestała istnieć w wyniku wielkiego trzęsienia ziemi.

[6]- Natychmiast się zauważa. - Użył w tym miejscu typowego idiomu chilijskiego „al tiro”– tak szybko jak strzał.

Dodaj komentarz