ODCINEK 23 Holandia, RFN, Szwecja

Obłaskawiając Zachód

ODCINEK 23 Holandia, RFN, Szwecja

Fortral trzymał mnie przy życiu, ale bardzo wysuszał usta. Polska stewardessa nie podała mi niczego do picia twierdząc – Na tym odcinku nie jest przewidziany żaden serwis!

Ledwo dotarłem do jakiegoś małego hotelu w Amsterdamie. Nawet nie pytałem o cenę. Chciałem leżeć w łóżku!

Teraz miałem dwa marzenia. Napić się piwa i jak najprędzej znaleźć się w Travemünde, w domu u Teresy i Leszka. Tam poczuję się bezpiecznie. Nawet, gdybym miał umrzeć!

Wieczór spędziłem chodząc od baru do baru. Cel był jeden. Co godzinę jedno piwo. Tak podpowiadał mi instynkt. Później dowiedziałem się, że to było dobre remedium.

W Amsterdamie miałem być dwa dni. Zrezygnowałem ze zwiedzania tego miasta. Kupiłem bilet na najbliższy pociąg na trasie Amsterdam - Kopenhaga, do Lubeki.

W przedziale, oprócz mnie były dwie, chyba siedemnastoletnie Amerykanki. Bardzo dopominały się, aby kolejni funkcjonariusze graniczni stemplowali ich paszporty. Dziwiły się, dlaczego mój jest tak skrupulatnie oglądany i stemplowany w kilku miejscach. Dowiedziały się, że jestem z Polski. Zapragnęły zobaczyć ten kraj na mapie. Otworzyły swoją mapę Niemiec i Danii (jechały do Kopenhagi), na której był skrawek Polski. Ten skrawek ze Szczecinem.

- Tu zaczyna się Polska. Tu mieszkam. – opowiadałem.

- Tu? – zdziwiły się obie. – To Polska nie leży na wyspie? – pytały.

- ?????? - musiałem mieć niezłą minę. – Przecież Ireland to wyspa. England to wyspa. Iceland to wyspa. Holland to prawie wyspa. A Poland to nie wyspa? – Logika ich rozumowania była rozbrajająca.

Szczęśliwie dojechałem do Lubeki. Na peronie byli w komplecie: Teresa, Leszek i dwu i pół-letnia Magda. Odczułem ulgę. Jestem wśród swoich. Mogę chorować.

Po dwóch dniach „urodziłem” dwa kamienie stosownej wielkości i od tej pory wszystko było w porządku.

W domu Teresy i Leszka nabierałem sił. Lato 1975 dalej zapowiadało, że będzie wyjątkowe – najbardziej słoneczne od wielu lat. Większość dni spędzałem na pięknej plaży. Wkrótce odkryłem, że na tej plaży, trochę dalej, jest tablica z napisem FKK[1], a za nią same golasy.

Resztę plażowych dni spędzałem wśród naturystów starając się, oprócz opalania, dociec psychologicznych przyczyn ludzkiej potrzeby takiego powrotu do natury. Moje naukowe badanie nie przyniosło szczególnie ważnych odkryć, ale samo zjawisko spodobało mi się i od tej pory, tam gdzie to jest możliwe, opalam się wśród nudystów.

Z Teresą i Leszkiem zwiedziliśmy Lubekę i Hamburg. I znowu, niegrzeczni, udaliśmy się na nocne atrakcje do rozrywkowej dzielnicy Sankt Pauli. A tam kluby, striptisy, sexshopy, filmy porno, dziewczynki w różnym wieku i tuszy, ulica „Za żelazną (zieloną) bramą” z dziewczynkami na wystawach. Paniom na tę ulicę wstęp niewskazany. Zapadła decyzja, że wejdziemy do klubu z seksem na żywo… Porno filmy już były, prostytutki na wystawach już były, dziewczynki i chłopcy na ulicach już byli, teraz czas na coś ostrzejszego. Coś, czego nie doświadczymy za „żelazną kurtyną”. W Hamburgu, za „Żelazną bramą” zobaczyliśmy wolnorynkowy handel ciałem, a teraz, trochę dalej, na innej ulicy mieliśmy zobaczyć inne rzeczy, których domaga się „popyt”. No i zobaczyliśmy. Kilka par, po kolei, w różnych konfiguracjach koloru skór i rasy, kopulujących na oczach widzów, którzy popijają drinki. Dosłowność tego zdarzenia odebrała mu całą atrakcję, której poszukuje przeciętny „konsument” seksu. Tak wtedy to oceniałem.

Powoli nadszedł czas końca wakacji. Jeszcze skok promem do Malmö, gdzie byłem po raz pierwszy w życiu. Czy mogłem wtedy przypuszczać, że za niecałe dziesięć lat moje życie będzie tak ściśle związane ze Szwecją? Latem 1975, w Malmö przebywał Abelardo, argentyński architekt, urbanista, malarz i w ogóle wielki artysta, który od 1973 roku odbywał studia doktorskie w Szczecinie, u znanego profesora Piotra Zatemby. W Szwecji spędzał każdy wolny czas, który przeznaczał na pracę, bo stypendium Polsce, chociaż płacone bodajże przez ONZ, nie dawało samodzielności finansowej.

Trzy dni spędziłem w Malmö przyglądając się jak funkcjonuje to świetnie zorganizowane miasto, które ma również gryfa w herbie, jak Szczecin. I na tym kończą się podobieństwa tych miast.

Wodolotem poleciałem na drugą stronę cieśniny – do Kopenhagi. Miałem cały dzień, aby przedreptać to miasto i zobaczyć jego najważniejsze atrakcje. Wtedy, dla mnie jedną z najważniejszych były pozostałości po tym, czym Kopenhaga słynęła: seks targi. W 1975 roku śladów tej osławionej rewolucji seksualnej z lat sześćdziesiątych nie było już tak bardzo widać. Sexshopy wyniosły się na boczne ulice, chociaż nadal było ich wiele. W części portowej, wzdłuż nabrzeża, było dużo barów i knajp o podejrzanym wyglądzie oraz nie bardzo skrywanych burdeli[2].

Stara część Kopenhagi nie jest duża, wszystko da się „obejść”. Na koniec dnia wypiłem piwo w ogródku jakiejś kawiarni i po raz kolejny, chyba ostatni w tej podróży, odczułem absurdalność mojej sytuacji finansowej. Za to nieduże piwo zapłaciłem 1/5 mojej miesięcznej pensji!

W 1975 roku Malmö wydało mi się ciekawym miastem, ale po kilku stolicach Europy, w których właśnie byłem, nie mogło być szczególnie atrakcyjne.

Podróż polskim promem do Świnoujścia zakończyła tę kilkutygodniową peregrynację[3] po Europie.

 

[1]Wolna kultura ciała – nazwa niemieckiego klubu naturystów.

[2]Dziś to najelegantsza część Kopenhagi. Port rybny już nie funkcjonuje w tym miejscu. Wzdłuż nabrzeża ulokowały się eleganckie, bardzo drogie restauracje, które przyciągają atrakcyjnym wnętrzem i międzynarodową kuchnią. Dla snobów i amerykańskich turystów.

[3]Wędrówkę (z łac.).V

Dodaj komentarz