ODCINEK 24 1976 Do USA

Obłaskawiając Zachód

ODCINEK 24 1976 Do USA

Próba IX

Czerwiec – październik 1976 – Do USA 

Jesień 1975 była dla mnie bardzo trudna. Odchorowywałem mój wakacyjny pobyt na Zachodzie szczególnie dotkliwie. Każdy powrót z podróży na Zachód wiązł się z syndromem powrotu do szarej rzeczywistości. Ale tym razem doszła sprawa mojego ewentualnego wyjazdu do Londynu na dłużej.

Kolejny raz odczułem to samo: Będąc w Londynie, czy ogólnie „za żelazną kurtyną”, po dokonaniu wielu skomplikowanych czynności paszportowo-wizowych i wydostaniu się z kraju, wydawało mi się zupełnie oczywiste, że przebywam na Zachodzie. Po krótkim czasie zapominałem, że wyjazd z Polski to nie tylko sprawy organizacyjne, ale cała machina biurokracji komunistycznej, którą trzeba pokonać. Z oddali polskie problemy i życie w Polsce nie wydawały się takie straszne. - Wrócę do kraju – myślałem - i za kilka miesięcy będę znów na Zachodzie.

Ale wystarczyło wrócić. Ogarniała mnie beznadzieja naszego życia. Narastała świadomość, że zostaliśmy komuną „ukarani” za niepopełnione winy. Dlaczego jesteśmy białą plamą na mapie dla większości europejskich społeczeństw? Dlaczego nie możemy samodzielnie dokonywać wyborów w naszym życiu, nie tylko politycznych? Pytania mnożyły się same.

W tamtym okresie pracowałem w Akademii Medycznej w Szczecinie i miałem liczne kontakty sportowo-towarzyskie z grupą studentów, którzy już ukończyli zmagania z moim przedmiotem. Większość z nich też podróżowała po Europie.

Ewa wróciła z Anglii, a Paweł ze Szwajcarii. Spotykaliśmy się, aby wspólnie przeżywać jeszcze raz nasze wspomnienia. Podtrzymywaliśmy się na duchu marzeniami o kolejnych podróżach. Paweł opowiadał o swoim wujku, który nie wrócił do Polski po kontrakcie na budowie w Iraku i zamieszkał w Nowym Jorku. Mama Pawła właśnie dostała paszport i wizę i pojechała do USA przynajmniej na rok.

Ewa opowiadała swoje przygody, gdy razem z Dorotą, swoją przyjaciółką pracowały jako pokojówki w hotelu w Londynie i biegały po mieście, po domach towarowych, gdzie mogły za darmo dokonać makijażu i spryskiwać się próbkami markowych perfum. Londyński dom towarowy „Biba” już nie istnieje, a wspomnienia młodych Polek zachwyconych jego bogactwem, zapachami i kolorami pozostały.

W październiku, niespodziewanie odwiedził Pawła jego amerykański znajomy Loren, którego poznał dwa lata wcześniej w Krakowie, gdy chodził tam do szkoły.

Loren był młodym lekarzem, wtedy na praktyce w Salt Lake City – stolicy stanu Utah. Jego rodzice byli z pochodzenia litewskimi żydami, a obecnie mieszkali w West Hollywood, w Kalifornii.

Paweł mieszkał w akademiku Akademii Medycznej i nie miał, gdzie przyjąć swego gościa, więc zaprosiłem ich i Ewę do siebie na kolację. Spędziliśmy miły wieczór, w czasie którego Loren zaproponował Ewie i Pawłowi wspólny wyjazd do USA, na jego zaproszenie. Musiało to być formalne zaproszenie, na specjalnym formularzu, potwierdzone przez odpowiednie urzędy USA. Była to podstawa ubiegania się o paszport, a potem o wizę. Paweł od początku przewidywał trudności z paszportem. Jego mama już przebywała w USA.

Następnego dnia Loren wracał samochodem do Krakowa, a ja zabrałem się z nim do Wrocławia. W czasie podróży Loren również i z mnie zaproponował wyjazd do USA, razem z Ewą i Pawłem. Zdawałem sobie sprawę, że zrobił to z grzeczności, bo tak mu wypadało.

Minęła jesień, w czasie której wielokrotnie dyskutowaliśmy z Ewą i Pawłem możliwości naszego wspólnego wyjazdu za ocean i nadszedł czas podjęcia decyzji. Potrzebne było minimum pół roku, aby zorganizować taką podróż.

W liście do Lorena wyjaśnialiśmy, że wyjazd we trójkę będzie jedyną finansową możliwością dla nas, aby wspólnie dzielić się kosztami przejazdu z Nowego Jorku do Salt Lake City, miejsca ówczesnego zamieszkania Lorena. Chodziło nam również o to, że we trójkę będzie nam o wiele raźniej pokonywać bezkres Ameryki. Podejrzewałem, że Loren wolałby, aby Paweł zjawił się w Stanach z Ewą, a najlepiej sam.

Zaproszenia dla całej trójki nadeszły natychmiast. Złożyliśmy podania o paszport, deklarując wyjazd na trzy miesiące, od końca czerwca. Na decyzję czekaliśmy ponad dwa miesiące, czyli dłużej aniżeli mówił o tym komunistyczny przepis (sześć tygodni). Paweł dostał odmowę. W uzasadnieniu napisano: „… oraz z innych ważnych względów państwowych”. Ten zwrot załatwiał większość odmów, wszystko można było pod to wstawić. Gdy Paweł złożył odwołanie, wyjaśniono mu, że dostanie paszport, gdy tylko jego matka wróci z USA.

Co dalej? Zawiadomić Lorena? Powstała trudna dla mnie sytuacja. Pomysł wyjazdu do USA pochodził od Ewy i Pawła. To oni namówili mnie, abym jechał z nimi. Nie bardzo miałem ochotę. Wolałem jechać do mojego Londynu. Tam czekała na mnie praca. Po co do USA? Jeszcze mam tyle do zobaczenia w Europie. Stany mogą poczekać!

W dniu, gdy nadeszła decyzja o przyznaniu Ewie i mnie paszportu, gdy mieliśmy już zarezerwowane bilety w PLL LOT oraz gdy pogodziłem się z myślą, że mogę w tym roku nie pojechać do Londynu, zaczęło mi na wyjeździe do USA bardzo zależeć.

Paweł przebolał odmowę przyznania mu paszportu, bo właściwe spodziewał się tego już wcześniej. Ewa postanowiła, że poleci ze mną bez Pawła. Ale co z Lorenem?

Ustaliliśmy, że zmontujemy małe kłamstwo. Loren miał dowiedzieć się dopiero po naszym przylocie do Nowego Jorku, że Paweł nie dostał paszportu. Gdybyśmy powiadomili Lorena o tym wcześniej, mógł zaproponować nam poczekanie na Pawła i jego paszport. A to nie wchodziło w rachubę, bo zbyt wiele starań włożyliśmy w przygotowanie tego wyjazdu. W przypadku, gdyby Loren nie chciał nas widzieć w Salt Lake City, jakoś dalibyśmy sobie sami radę w Nowym Jorku. No cóż, na tym etapie, nie byliśmy w stanie przewidzieć wszystkich trudności, które nas tam miały spotkać.

W maju wykupiliśmy bilety lotnicze, które trzeba było okazać przy odbiorze paszportu. Bilet musiał być wykupiony w obie strony.

Po wizy pojechaliśmy do Poznania, bo tam znajdował się konsulat amerykański. Jakże inaczej w 1976 roku wyglądała rozmowa z konsulem, aniżeli odbywa się to teraz. Zostaliśmy z Ewą przyjęci, po krótkim oczekiwaniu, w wielkim gabinecie, usiedliśmy na wprost biurka i pan konsul spokojnie i kulturalnie odpytał nas na okoliczność ewentualnej pracy w USA. Nasze wyjaśnienia, że będziemy tylko turystami były widocznie satysfakcjonujące, bo po chwili mieliśmy już jednokrotną, roczną wizę w paszportach. Ameryka czekała na nas. Loren niekoniecznie.

Teresa i Leszek pożyczyli mi 400 dolarów. Ewę wyposażyli jej rodzice. Pod koniec czerwca Paweł odwiózł nas na lotnisko Okęcie w Warszawie.

 

Dodaj komentarz