ODCINEK 25 1976 Nowy Jork

Obłaskawiając Zachód

ODCINEK 25 1976 Nowy Jork

Nowy Jork (New York State - The Empire State)[1] 

Ił 62 - „Mikołaj Kopernik”[2] poniósł nas za ocean. Po drodze było tankowanie paliwa w Irlandii.

Na lotnisku JFK czekała na nas Sara, znajoma moich Argentyńczyków ze Szczecina. Mieliśmy zatrzymać się w jej jednopokojowym mieszkaniu tylko na kilka nocy.

Tego samego dnia zatelefonowaliśmy do Lorena i wyjaśniliśmy sytuację. Nie ucieszył się. Zaproponował nam spotkanie w Los Angeles za około sześć tygodni, dokładnie 31 lipca, bo właśnie wtedy będzie wracał z sympozjum w Berlinie. Do tego czasu musimy radzić sobie sami. Powiedział o możliwości udania się do specjalnej agencji, w której można dostać prywatny samochód, który należało przetransportować na drugi koniec kontynentu, bo właściciel wrócił samolotem. Poszukiwania tych agencji oraz znalezienie właściwego samochodu okazało się dużo trudniejsze, aniżeli Loren nam to przedstawiał. Zajęło nam to dwa tygodnie.

Sara bardzo był niezadowolona i okazywała nam to otwarcie. Nie mieliśmy wyjścia, do domu wracaliśmy tylko na noce, ale i tak cierpliwość Sary wystawiona była na próbę.

Wykorzystaliśmy czas na zwiedzanie Nowego Jorku oraz na kontakt z rodziną Pawła, czyli jego mamą i wujkiem. Staszek – wujek Pawła mieszkał w New Jersey, po drugiej stronie rzeki Hudson, na kontynencie, na wprost Manhattanu, a mama Pawła w tym czasie pracowała w rezydencji pewnego magnata kawowego, w stanie Nowy Jork, około 100 km na północ od miasta.

Pod nieobecność właścicieli, gdy polecieli na narty do Montany, za ich zgodą, mogliśmy spędzić weekend w wielkim domu z siedmioma łazienkami, basenem, kortem i wieloma atrakcjami. Był to wspaniały weekend, w czasie którego Staszek opowiadał o swoich losach emigranta, a również o możliwościach pracy dla mnie i Ewy, gdybyśmy chcieli zostać na wschodnim wybrzeżu USA. Ale my chcieliśmy do Kalifornii!

Czwartego lipca 1976 roku obchodziliśmy razem ze wszystkimi Amerykanami wielkie święto Bicentenial[3]. To rzadka okazja i dużo naszego szczęścia, że właśnie w tych dniach byliśmy w Nowym Jorku. W Battery Park, na samym południowym cyplu Manhattanu, skąd rozlega się widok na Statuę Wolności, oglądaliśmy w nocy imponujący pokaz ogni sztucznych, a nad naszymi głowami unosiły się ogromne zeppeliny reklamujące firmę „Good year”.

W Nowym Jorku odwiedziłem również moją koleżankę z klasy, ze szkoły średniej, Renatę, która w 1969 roku razem z rodzicami opuściła Polskę. W 1976 roku była w trudnym momencie nostryfikacji dyplomu lekarza i zdobywania specjalizacji z patologii. Poświęciła nam trochę czasu pokazując uroki Manhattanu.

Przez jej ojca, również lekarza, znanego w Szczecinie pediatrę, zostaliśmy z Ewą zaproszeni do wytwornej włoskiej restauracji na Manhattanie. Po raz pierwszy jedliśmy na przystawkę melona z szynką i inne frykasy, których nazwy uleciały mi z pamięci. Natomiast zapamiętałem, że mąż Renaty postanowił zapłacić rachunek. Wyjął z portfela jakąś plastikową kartkę i podał kelnerowi. Pewnie nie zwróciłbym uwagi na tę formę płatności, mimo iż nie miałem pojęcia o kartach płatniczych, gdyby nie to, że szef kelnerów wrócił za chwilę i coś szepnął do ucha męża Renaty. Ojciec Renaty poratował niefortunnego fundatora swoją kartą, ponieważ jego karta okazała się „expired[4].

Wreszcie doczekaliśmy się samochodu. Formalności z przejęciem auta oraz udzielanie instrukcji, co wolno, a czego nie, na co pozwalają przepisy w poszczególnych stanach, trwało kilka godzin i dopiero następnego dnia rano opuściliśmy Sarę, ku jej niekłamanej radości.

Agent wywiózł nas „naszym” samochodem poza granice Manhattanu, przez tunel Holland, bo dopiero tam działało nasze ubezpieczenie. Z moim nikłym doświadczeniem kierowcy (nigdy przedtem nie miałem samochodu na własność) miałem przed sobą do pokonania 5000 kilometrów Stanów Zjednoczonych w jedną stronę!

Spodziewaliśmy się amerykańskiego krążownika szos, z wszystkimi wygodami, a tymczasem podjechał po nas maleńki, jak na Amerykę, saab (model przypominający najstarszą warszawę). Z ręczną skrzynią biegów przy kierownicy i praktycznie bez żadnego dodatkowego wyposażenia. Kilka dni później miało okazać się, że brak klimatyzacji był bardzo dotkliwy. W Polskim klimacie nigdy nam dotąd tego urządzenia nie brakowało.

Zgodnie z umową, mieliśmy dziewięć dni na przejazd do San Francisco. Jedynym adresem jaki mieliśmy na drugim wybrzeżu, oprócz rodziców Lorena, była Terenia, serdeczna przyjaciółka Renaty ze Szczecina, również i moja koleżanka z innego „ogólniaka”.

Teraz zaczęło się moje odkrywanie i obłaskawianie Ameryki. Wielkie wyzwanie biorąc pod uwagę nasze skromne możliwości. Chyba nie do końca zdawaliśmy sobie z Ewą sprawę, z tego, co nas czeka i co nam zagraża.

 

[1]W nawiasach pisownia oryginalna oraz oficjalny przydomek każdego stanu zgodnie z informacją na stronie www.50states.com. Czyt.: Empaje Stejt. Stan Nowy Jork – Stan Imperialny, nazwany tak dla wyróżnienia jego nieograniczonego bogactwa i różnorodności źródeł jego pochodzenia.

[2]Ta maszyna rozbiła się w lesie Kabackim pod Warszawą, dziesięć lat później.

[3]Czyt.: bajsentenial. Dwóchsetlecie Stanów Zjednoczonych.

[4] Czyt.: ekspajerd. Straciła ważność.

Dodaj komentarz