ODCINEK 35 1980 Francja

Obłaskawiając Zachód

ODCINEK 35 1980 Francja

Próba XII

Wrzesień 1980 – Francja. 

„Solidarność” zajęła nasze serca i umysły latem 1980 roku. Wcześniej wielu moich znajomych opuściło Polskę na zawsze niewracając z podróży deklarowanych jako turystyczne. Inni przygotowywali się do emigracji podając jako cel podróży Jugosławię, a w planie mieli zatrzymać się w obozie dla uchodźców w Wiedniu. Ich celem była Australia lub Kanada. Niektórzy rozpoczynali nowe życie w drodze na Zachód, w obozie tranzytowym w Austrii lub Włoszech. Żadna z tych dróg nie była mi bliska. Ruch solidarnościowy wlał otuchę w moje serce i żyłem nadzieją, że znajdę swoją drogę legalnego wyjazdu z kraju, bez potrzeby odcinania się od ojczyzny na długie lata.

Tego lata zapragnąłem pojechać maluchem do Paryża i przez tydzień pobyć w tym mieście chłonąc atmosferę, której zasmakowałem podczas dwóch poprzednich pobytów.

Profesor Halikowski, znany pediatra, którego miałem zaszczyt być przyjacielem, przebywał na rocznym kontrakcie visiting professor[1] w Paryżu mieszkał w Domu Polskiego Naukowca przy ulicy Lamandé, gdzie mogłem zatrzymać się na tydzień płacąc 20 franków za noc, co było wyjątkową okazją.

W czerwcu pojechałem do Warszawy, aby załatwić niezbędne wizy. Udało mi się „zaliczyć” konsulat francuski, belgijski i RFN-owski w ciągu jednego dnia. Około 16.00, wypełniony dumą i radością, że podróż do Francji nabierała realnych kształtów, z paszportem i wizami w kieszeni, maszerowałem Marszałkowską ciesząc się ciepłym dniem. Miałem kilka godzin do odjazdu pociągu do Szczecina. Domyślam się, że emanowała ze mnie radość życia.

Zatrzymała mnie cyganka proponując powróżenie z wyrwanego z mojej głowy włosa. Na dłoni cyganki miałem położyć monetę. Tego dnia byłem gotów być miły dla wszystkich. Postanowiłem dać cygance zarobić parę groszy. Z portfela wyjąłem piątaka. Wróżba była bardzo dla mnie pozytywna. Cyganka stwierdziła, że za jeden papierowy pieniądz powie mi znacznie więcej. - Raz się żyje – pomyślałem – nigdy jeszcze nie wróżyła mi żadna cyganka. – Wyjąłem portfel, aby sięgnąć po dziesięć złotych.

W tym samym momencie zauważyłem, że teraz wokół mnie było kilka cyganek, a dwie miały dzieci na rękach. Wszystkie robiły sporo hałasu. „Moja” cyganka złapała mnie za ręce i sprytnie wyłuskała z mojego portfela wszystkie papierowe pieniądze. Byłem otoczony cygankami, odcięty od ludzi na ulicy. Cyganka strzepnęła ręce i pokazała mi puste dłonie. - A teraz już idź, bo stracisz jeszcze więcej – poradziła mi moja wróżbitka.

To była kosztowna próba poznania swojej przyszłości. Straciłem cztery tysiące złotych, radosny nastrój i na zawsze sympatię do cyganów.

Przejazd maluchem przez Europę był wyzwaniem samym w sobie. Po całym dniu jazdy, pierwszego dnia dotarłem do Magdeburga, jeszcze w NRD, blisko granicy z Zachodem. Następnego, po kolejnych przejściach na granicy NRD/NRF, dojechałem do Liége w Belgii, a w końcu trzeciego dnia mój maluch w bardzo dobrej formie dowiózł mnie do śródmieścia Paryża. Na ulicy Lamandé mój maluch pokazał swoją zaletę. Zaparkowałem go bez trudu! Na ulicy szczelnie wypełnionej samochodami.

Na autostradzie w Niemczech stanowiłem z pewnością zawalidrogę, wyciskając z mojego auta zawrotną szybkość 90 km/godzinę. Z wielu samochodów machano do mnie z uśmiechem na znak solidarności z Polakami w ich nowej drodze. Pokazywano mi znak V. Z kilku wystawała ręka ze środkowym palcem skierowanym do góry. Widocznie Polacy wywoływali różne emocje. Ja jechałem dalej.

We wrześniu 1980 roku Paryż okazał się jeszcze piękniejszy niż zwykle. Dzień po dniu poznawałem uroki tego miasta. Podobało mi się wszystko. Od mieszania się z tłumem w metrze, zanurzania się w wypełnione ludźmi aleje i ulice, do zwiedzania muzeów i galerii, chodzenia do kina i rozmawiania z przypadkowymi ludźmi.

Któregoś późnego wieczoru znalazłem się pod Operą Paryską, pod którą stał spory tłum, a budynek był rzęsiście oświetlony. Dowiedziałem się, że za chwilę odbędzie się wielka gala poświęcona Viscontiemu, z okazji kolejnej rocznicy śmierci artysty. Pod budynek zaczęły podjeżdżać limuzyny, a z nich wysiadać wielkie gwiazdy, które następnie udawały się do wnętrza Opery. Nie wszystkie gwiazdy, które oblegane były przez fotoreporterów, rozpoznawałem, ale nagle z samochodu wysiadła „moja” aktorka – Romy Schneider. Paparazzi oszaleli. Każdy chciał zrobić jej zdjęcie. Wszyscy na raz wołali – Romy!, Romy! Patrz tutaj! Tutaj jestem! – ja nie miałem ze sobą aparatu. Ale miałem notes i długopis! Postanowiłem dopchać się do gwiazd i zdobyć parę autografów. Niestety do Romy nie dostałem się!

Za chwilę z kolejnej limuzyny wysiadła inna aktorka Viscontiego – Claudia Cardinale. Tym razem byłem sprytniejszy, szybko znalazłem się w jej pobliżu i uzyskałem podpis w moim notesie. Z dumą czekałem na kolejne. Niestety Claudia była ostatnim gościem, który przybył na galę.

Podekscytowany kręciłem się wokół Opery i wkrótce zdobyłem informację, że około pierwszej w nocy gala skończy się i będzie można zobaczyć w s z y s t k i e gwiazdy na raz.

Takiej okazji nie mogłem przegapić! W czasie oczekiwania rozmawiałem z turystami, którzy tak jak ja bawili się tą nieoczekiwaną sytuacją. Jedna z Amerykanek, której wymieniane nazwiska europejskich gwiazd nic nie mówiły, z rozbawieniem stwierdziła, że zachowuje się jak jej szesnastoletnia córka i rozemocjonowana czeka, aby zobaczyć jakichś aktorów. Czego to Paryż nie robi z dorosłych ludzi!

Około pierwszej w nocy rozbawieni uczestnicy gali w Operze zaczęli opuszczać budynek, a wielkie limuzyny kolejno wywoziły ich w nieznane, w labirynt ulic Paryża. Zobaczyłem wielu aktorów i aktorek, a wśród nich Alaina Delona, Katerine Deneuve i innych. Udało mi się zdobyć autografy Helmuta Bergera (z filmu Upadek Bogów), Claudii Cardinale, Jean-Claude’a Brialy’ego i Françoise Sagan (autorki Witaj Smutku). Moje łowy nie były szczególnie udane, ale miałem licznych konkurentów, a bohaterowie wieczoru byli już nieco zmęczeni i zapewne spieszyli się do łóżek. Szczególnie Alain Delon, cały czerwony na twarzy, z ogromnym cygarem w ustach, wyglądał na utrudzonego wyczerpującą imprezą.

Bardzo podobała mi się ta paryska noc, która niczym nie przypominała żadnego ze zdarzeń kulturalnych w naszym kraju. Kolejny raz czułem, że uczestniczyłem w czymś wyjątkowym dla mnie, a takim zwykłym i naturalnym tu, na Zachodzie.

W drodze powrotnej do kraju zatrzymałem się na dwa dni w Amsterdamie, aby wreszcie poznać to miasto, co nie udało mi się latem 1975 roku z powodu moich nerek produkujących kamienie.

 

[1] Profesor zaproszony z zaprzyjaźnionej placówki.v

Dodaj komentarz