ODCINEK 37 1981 Szwecja

Obłaskawiając Zachód

ODCINEK 37 1981 Szwecja

Próba XIV 

10 – 11 grudnia 1981 - Szwecja 

Rok 1980 przebiegał burzliwie w Polsce, a moja związana z portem szczecińskim firma odczuwała wszystkie zmiany bardzo dotkliwie. Były to dla na bardzo pozytywne zmiany, ale niosły również negatywne konsekwencje.

Firma miała centralę w Gdyni. To tam zapadały gospodarcze i polityczne decyzje. Było oczywiste, że te pierwsze pozostawały w głębokim cieniu tych drugich. Ważne były układy i powiązania. Mówiło się o mnie, że skoro raz wysłano mnie na Zachód, to stałem się elementem tego układu, co oznacza, że będę częściej wyjeżdżać w zagraniczne delegacje, a może wyślą mnie na placówkę…

„Solidarność”[1] odniosła sukces również w naszej firmie. Wprowadziła zmiany, zburzyła układy, zlikwidowała nierentowne zagraniczne placówki handlowe, zmiotła niektóre stanowiska i zmieniła system wyjazdów służbowych.

Mógłbym powiedzieć, że ja jak ten lis z przysłowia „już witałem się z gąską”, ale przyszedł nowy gospodarz i gąski wziął pod ochronę. Zapewne dla innego lisa…

Nigdy nie żałowałem, że nie pojechałem na placówkę do Brazylii, która rzekomo była mi pisana. Z radością przyjąłem zmiany zachodzące w kraju, które jak nam się wydawało, miały poprawić nasze życie. Póki co, fatalne zaopatrzenie i trudności dnia codziennego nie wskazywały na rychłą poprawę.

Roxana odwiedziła mnie w Szczecinie kilka razy. Gdy w listopadzie 1979 przyjechała po raz pierwszy, zobaczyła w Polsce to, czego się spodziewała po kraju zanurzonym w komunistycznym bagnie, bo miała własne, rumuńskie doświadczenia. Szczególnie interesujące były jej pierwsze kontakty z naszą wersją systemu, gdy zjawiła się na granicy w przystani promowej w Świnoujściu. W tamtym okresie miała jeszcze paszport rumuński, a w nim PUT - prawo stałego pobytu w Szwecji. Obywatele „demoludów” wjeżdżali do Polski bez wiz, Szwedzi i inni „kapitaliści” musieli mieć wizy. Jak potraktować turystkę, która łączy oba te przypadki? Dla naszej służby granicznej, która pilnowała, aby nikt niepowołany nie skrzywdził naszego szczęśliwego kraju, było to zbyt skomplikowane. Ponad cztery godziny trwało oczekiwanie na decyzję centrali. W Szczecinie? W Warszawie? W Moskwie? A może konsultowano sprawę z Ceauşescu?

Rok później, Roxana zachwycona zachodzącymi zmianami w Polsce, stwierdziła z żalem, że w Rumunii nigdy się tak nie stanie. Ceauşescu przy pomocy Securitate[2] trzyma się mocno, a społeczeństwo nie potrafi zorganizować się tak jak Polacy. Widziała, że ludziom w Polsce żyło się trudno, ale było tyle nadziei…

Kolejny pobyt Roxany w Szczecinie, w październiku 1981 wzbudził w niej wyraźny niepokój. Sytuacja w Polsce wyglądała źle. Nie sposób było przewidzieć rozwoju wypadków, ale kilkakrotnie rozmawialiśmy o zagrożeniach i możliwości „pomocy” ze strony ZSRR, aby zaprowadzić w Polsce „porządek”. Z własnej woli zadeklarowała, że w każdej sytuacji jest mi gotowa pomóc wyjechać na Zachód, gdyby była taka konieczność. Nie wchodziliśmy w szczegóły, bo byłem pewien, że przed Polską jawi się wspaniała przyszłość, a ja będę realizował swoje plany bez przeszkód. Jednakże, sama świadomość, że mam przyjaciół, którzy nie zostawiliby mnie w mrokach komunizmu, była krzepiąca.

W listopadzie 1981, zupełnie nieoczekiwanie zadzwonił telefon. Dzwonił Lars Hektor, którego poznałem w 1975 roku w Malmö poprzez Abelardo. Lars był właścicielem hotelu. W wyniku jakichś zawirowań powstały tam kłopoty kadrowe, a on przypomniał sobie o mnie i moich niejakich doświadczeniach w branży hotelowej. Zaproponował mi na początek roczny kontrakt, na stanowisku dyrektora. Domyślał się, że nie będę miał zbyt wygórowanych oczekiwań finansowych. Pracę miałbym rozpocząć od 01 stycznia 1982 roku. Uzgodniliśmy, że przyjadę do Szwecji przed Bożym Narodzeniem, aby podpisać stosowną umowę.

Sytuacja ekonomiczna Polski była tragiczna. Jedną z podstawowych przyczyn był ogromny przerost zatrudnienia w większości przedsiębiorstw państwowych. Wymyślono, że ulgą dla nich będzie wydawanie zgody na urlopy bezpłatne pracowników.

Natychmiast wystąpiłem o roczny urlop bezpłatny. Nie musiałem podawać przyczyny. Podjąłem starania organizacyjne wyjazdu na kilka dni do Malmö, co było równie skomplikowane jak każdy inny wyjazd na Zachód. Czasu było bardzo mało. Najkrótszą drogą było wykupienie w biurze turystycznym „Gromada”, jednodniowej wycieczki. Udało mi się znaleźć miejsce w grupie jadącej do Malmö i Kopenhagi. Pilotem tej wycieczki był mój znajomy Kazik. Wycieczka miała wyglądać w następujący sposób: Wyjazd autokarem do Świnoujścia i polskim promem do Ystad, następnie do Malmö, potem zwiedzanie tego miasta, przejazd promem szwedzkim do Kopenhagi, objazd stolicy Danii i wieczorem powrót innym polskim promem do kraju.

Nie bardzo wiedziałem, czy zdążę w ciągu dwóch godzin, gdy moja wycieczka będzie zwiedzać Malmö, załatwić wszystkie formalności związane z nową pracą. Planowałem powrót do Polski razem z całą grupą.

Dziewiątego grudnia 1981, we środę wyruszyliśmy do Szwecji na m/f Wilanów. Na morzu wiał silny wiatr. Temperatura spadła poniżej zera. Padał śnieg. Humory dopisywały całej grupie. Spędziliśmy przy barze część nocy nie przejmując się ewentualnym zmęczeniem dnia następnego. Już wtedy czuliśmy, że część naszych „turystów” planuje odłącznie się od grupy i zostanie w Szwecji. Tak działo się na wielu wycieczkach. Często do kraju wracali tylko kierowcy autokarów. Albo tylko autobusy prowadzone przez innych kierowców przysłanych z kraju.

W Malmö wysiadłem z autokaru o godzinie dziesiątej. Intensywnie padał śnieg, którego już i tak było bardzo dużo na ulicach miasta. Prom do Kopenhagi miał odpływać o 12.00. Pilot wycieczki wiedział, że stawię się na czas, na terminalu. Dwie godziny powinny wystarczyć mi na podpisanie umowy.

Dłuższą chwilę zajęło mi budzenie Hektora dzwonkiem u drzwi, potem ponad półgodziny czekałem na zakończenie przez niego porannej toalety. Rozmowa była szczegółowa i wyczerpująca wszystkie wątpliwości moje i pracodawcy. Obie strony były zadowolone. Na pół godziny przed odpłynięciem promu, Hector zadzwonił po taksówkę. Przyjechała po dwudziestu minutach, mimo iż tę trasę, pokonuje normalnie w pięć minut.

W mieście były niewyobrażalne korki spowodowane opadami śniegu. Dużymi nawet jak na warunki szwedzkie. Kierowca, z pochodzenia Turek, pełen empatii, wiózł mnie do terminalu promowego starając się pokonać wszystkie przeszkody i zdążyć na czas. Zdążyliśmy. Zobaczyć rufę promu w odległości zaledwie kilku metrów od przystani. Nie zmartwiłem się zbytnio, bo byłem już wcześniej w Malmö i Kopenhadze oraz wiedziałem jak funkcjonują połączenia pomiędzy tymi miastami. Poprosiłem kierowcę, aby mnie zawiózł do odległej o kilka kilometrów przystani wodolotów. Kierowca z własnej inicjatywy połączył się telefonicznie z kapitanem promu (- Jak wyglądałaby podobna sytuacja w Polsce? – zadawałem sobie pytanie) i poprosił, aby zawiadomić pilota polskiej grupy, że jeden z pasażerów dołączy w Kopenhadze. Wiedziałem, że wodolot pokonuje te trasę w 30 minut, a prom w półtorej godziny. Miałem, więc dość czasu, aby przybyć na terminal promowy w Kopenhadze przed promem z Malmö.

Na przystani promowej okazało się, że pokrywa lodowa w cieśninie uniemożliwia komunikację wodolotami i pozostaje mi popłynąć kolejnym promem, o godzinie 13.00. Daleki byłem jednak od wpadania w panikę. Pomyślałem, że nic złego się nie stało, spotkam się z moją grupą na polskim promie o godzinie 22.00. Dokonam wszystkich planowanych świątecznych zakupów, pooglądam sobie udekorowaną bożonarodzeniowo Kopenhagę i zdążę na prom do Polski. Rozpierała mnie radość, że już niedługo wrócę do Szwecji, do pracy. 

 

[1]Tym symbolem określam tu cały proces zmian polityczno-gospodarczych w kraju.

[2]Rumuńska bezpieka.

Dodaj komentarz