ODCINEK 38 1981 Szwecja cd.

Obłaskawiając Zachód

ODCINEK 38 1981 Szwecja cd.

O godzinie 15.00 byłem już w centrum Kopenhagi i pierwsze kroki skierowałem do informacji turystycznej, aby dowiedzieć się o dokładny adres terminalu promowego, żeby czegoś znowu wieczorem nie przegapić. Na moje pytanie o polski prom, pani spojrzała na mnie i powtórzyła moje pytanie – Polski prom odchodzący dzisiaj do Świnoujścia? – jeszcze raz spojrzała na mnie – To pan nie wie? M/f Wawel utknął dziś w nocy na mieliźnie – powiedziała ze spokojem i wróciła do swoich spraw.

W tym momencie do rozmowy włączyła się druga kobieta obsługująca turystów – Pan przyjechał do Szwecji dzisiaj rano? – pytała dalej – z wycieczką, która miała spędzić dzień w Kopenhadze? Ta wycieczka została zatrzymana w Malmö. Po pierwsze dlatego, że nie ma dziś promu z Kopenhagi, a poza tym, tam były jakieś kłopoty z policją szwedzką… - nie była pewna, o czym dokładnie mówiła. Przez moment patrzyłem na nią w milczeniu, a po chwili wybuchnąłem śmiechem i nie mogłem się powstrzymać przez dłuższą chwilę.

Kobieta podniosła głowę, spojrzała na mnie z dezaprobatą i powiedziała – Nie ma pan promu do Polski, tam ludzie tkwią na mieliźnie na środku Bałtyku, inni mają kłopoty w Szwecji, a pan się śmieje? – nie mogła się nadziwić.

Pokrótce wyjaśniłem jej moją sytuację. Dodałem, że ja w przeciwieństwie do tych, którzy zostają na Zachodzie, za wszelką cenę pragnę wrócić na czas do kraju, a los mi się sprzeciwia… Nawet spodobała jej moja historia.

Teraz już całkiem oszołomiony zastanawiałem się, co mam zrobić. - Chyba wrócę do Malmö - zdecydowałem się. Skończyły mi się korony wydane na taksówki i prom do Danii. Jak każdy Polski turysta miałem przygotowane do wymiany forinty, lewa i złotówki, bo tylko te pieniądze w Kopenhadze, po bardzo niekorzystnym kursie, wymieniano na duńskie korony. Miałem również słynną „sztangę” (jedną!) papierosów prince, które w Danii szły „jak woda”. Miałem, więc zadanie do wykonania i czas na powrót do Szwecji.

Wybrałem najbliższy bank, aby zdążyć przed zamknięciem. Ku mojemu największemu zdziwieniu, pierwszą osobą, którą zobaczyłem w banku był pilot naszej wycieczki – Kazik. Obu nam wyrwało się pytanie – Co ty tu robisz?

Gorączkowo wymieniliśmy informacje na temat wydarzeń ostatnich godzin. Oto, co usłyszałem od Kazika:

Naturalnie nikt nie miał zamiaru zwiedzać Malmö. Gdy wysiadłem, autokar udał się na rynek, gdzie Polacy (i nie tylko), którzy mieszkali w Szwecji, kupowali alkohol i papierosy od Polaków – „turystów”. Tam miała miejsce obława policyjna. Naszej grupie udało się wrócić do autokaru bez większych przeszkód, bo zostali zawczasu ostrzeżeni. Szybko pojechali do terminalu promowego, aby policja szwedzka nie zatrzymała ich na dłużej, co pokrzyżowałoby plany całej wycieczki. Do autokaru, nie wróciło czworo „turystów”, którzy zostawili na siedzeniu kartkę, aby na nich nie czekać i życzyli szczęśliwego powrotu do Polski. Wszyscy byli przekonani, że ja też wybrałem wolność w Szwecji.

Gdy wjeżdżali autokarem na prom, podszedł do nich przedstawiciel załogi i usiłował wytłumaczyć, że policja dała znać, aby wycieczka z Polski nie odpływała do Kopenhagi, bo m/f Wawel ma kłopoty itd. Niestety słaba znajomość języka angielskiego w grupie spowodowała, że Kazik zrozumiał jedynie, że policja szwedzka[1] nie pozwala im płynąć do Kopenhagi z powodu sprzedaży alkoholu itd. O telefonie ode mnie nikt z załogi promu szwedzkiego nie wspomniał.

Cała grupa z ulgą zobaczyła oddalanie się lądu szwedzkiego, bo to oznaczało spokojny dalszy ciąg wycieczki. Tak myśleli.

Pół godziny po spotkaniu Kazika spotkaliśmy się z pozostałymi uczestnikami wycieczki na jednym z placów stolicy Danii; wszyscy byliśmy w szoku. I to z kilku powodów.

Gdybym wcale nie spotkał mojej grupy w Kopenhadze, wróciłbym do Szwecji i można by spekulować jak potoczyłoby się moje życie. Gdyby moja grupa nie spotkała mnie, po zwiedzeniu Kopenhagi, udaliby się na prom w Kopenhadze, po to, aby dowiedzieć się, że powrotu do Polski nie ma. Zapewne w nocy, wracaliby do Szwecji, aby zdążyć na ranny prom z Ystad do Polski.

Ale spotkaliśmy się i to miało znacznie większe konsekwencje, aniżeli wtedy zdawałem sobie z tego sprawę.

Kazik zatelefonował do „Gromady” i ustalił, że mamy stawić się o 22.00, na promie odpływającym z Ystad do Świnoujścia o godzinie 23.00. Mieliśmy, więc około dwóch godzin na zakupy i kolejną godzinę na wieczorny objazd Kopenhagi, aby potem przeprawić się przez cieśninę Öresund z powrotem do Malmö i dalej autokarem do Ystad.

Na zawsze zapamiętałem odświętną Kopenhagę w dniu 10 grudnia 1981 roku! Bez przerwy padał śnieg, temperatura wynosiła około pięciu stopni poniżej zera. Nie było wiatru. Powietrze było wyjątkowo suche. Iluminacja miasta przypominała mi Nowy Jork sprzed kilku lat. Ale Kopenhaga wydawała się o wiele bardziej „przytulna”, kameralna, „dla ludzi”. W oczach miałem obrazy z „Dziewczynki z zapałkami” Duńczyka Andersena. Byłem pod wrażeniem! Po przeżyciach tego dnia byłem szczególnie podatny na dogłębne przeżywanie wrażeń wizualnych. Poddałem się przed bożonarodzeniowej atmosferze i „rzuciłem” się na zakupy. A potem maszerowałem z plastikową „reklamówką” wypełnioną bakaliami na święta w jednej ręce, a drugiej dźwigałem pięciokilogramowe pudło proszku „OMO”, który zamówiła moja mama. Musiało to śmiesznie wyglądać. Mnie nic nie „ruszało”. Byłem szczęśliwy!

O godzinie 18.00 spotkaliśmy się wszyscy ponownie w autokarze, na godzinny objazd po stolicy Danii. O 19.30 odpływał prom do Szwecji.

W autokarze okazało się, że jestem jedyną osobą, która cokolwiek wie o Danii i Kopenhadze. Dostałem do ręki mikrofon i przez najbliższych kilka godzin dzieliłem się z moimi współtowarzyszami podróży wszystkim, co wiem, o Skandynawii, Szwecji i Danii.

Do Ystad i na prom dotarliśmy bez przeszkód. Prom m/f Wilanów zabrał do Polski maksymalną liczbę pasażerów. Z trudem dostaliśmy kabinę czteroosobową, którą tym razem dzieliłem z Kazikiem i dwiema paniami.

Nie pamiętam, abym spał tamtej nocy. Na Bałtyku szalał sztorm. Prom przechylał się maksymalnie, z burty na burtę, z dziobu na rufę i odwrotnie, zapewne zgodnie z zasadami hydrodynamiki. Jedynym ratunkiem było ”leczenie się” w zatłoczonym barze, gdzie wciśnięci w kąt, we czwórkę, opijaliśmy szczęśliwe zakończenie przygód, których nagromadzenie w ciągu jednej doby było nieco ponad miarę.

Czyż mogliśmy wiedzieć, że to, co zdarzy się za 48 godzin przyćmi wszystko, co przeżyliśmy do tej pory?

O godzinie 8.00 rano, w piątek, 11 grudnia 1981 roku m/f Wilanów, z kompletem pasażerów na pokładzie, przybił do kei przystani promowej w Świnoujściu.

Ja miałem w ręku roczny kontrakt do pracy w Szwecji.

 

[1]Konsulat polski w Malmö poprosił policję, aby zawiadomić polską grupę jadącą do Kopenhagi, że muszą zostać w Szwecji, bo m/f Wawel… itd.

Dodaj komentarz