ODCINEK 39 1984 Szwecja ponownie

Obłaskawiając Zachód

ODCINEK 39 1984 Szwecja ponownie

Próba XV 

Wrzesień 1984 – wrzesień 1998 – Szwecja/Polska 

Trzynastego grudnia 1981 roku, około 9 rano wyszedłem przed dom, aby odrzucić śnieg z chodnika i podjazdu garażu. Sąsiad robił to samo – No, to mamy wojnę! – krzyknął do mnie z oddali – Tak, tak, z tym śniegiem to prawdziwa wojna - odpowiedziałem mu zawzięcie szuflując góry białego puchu. Nie było dalszego ciągu konwersacji. Z okna wychylił się mój ojciec i powiedział – Znowu mamy uszkodzony telefon. Od rana jest głuchy. – Cholera – pomyślałem – naprawią dopiero w poniedziałek! – Ojciec dodał – Telewizor chyba też nawalił. - To już mi dało do myślenia. Pobiegłem do domu i włączyłem radio. Muzyka poważna nadawana w radio nie wróżyła niczego dobrego. Gdyby nie uwaga sąsiada, pomyślałbym, że będziemy mieli pogrzeb kogoś ważnego. Po chwili w TV pojawiła się plansza z zapowiedzią wystąpienia gen. Jaruzelskiego. Wszystko stało się jasne.

Dopiero po kilku godzinach zdałem sobie sprawę, w jakim stopniu to wszystko dotyczy mnie osobiście. Z godziny na godziny pogrążałem się w przygnębieniu. Nic nie mogło mnie wyrwać z depresji. Zupełnie świadomie udałem się „na emigrację wewnętrzną”. Nie byłem w stanie normalnie funkcjonować. Większość pierwszych miesięcy stanu wojennego, poza chodzeniem do pracy, przeleżałem „sufitując”. Poza zasadniczym dramatem naszego kraju i tragedią wielu ludzi, przeżywałem swoje własne rozczarowanie i bezsilność. Poczułem się oszukany przez los, zwiedziony przez ojczyznę i po raz kolejny wykiwany przez komunę. Nienawidziłem tego systemu! Zostałem na długo odcięty od wszelkich kontaktów z Zachodem. Moim Zachodem. Nie mogłem znieść tej myśli.

W lutym, gdy telefony zaczęły działać, zadzwoniła Roxana. – Jacek?! Jesteś tam?!! - Rozmowa była krótka. – Przysyłaj papiery. Metrykę, stosowne zaświadczenia i oświadczenia. Przetłumaczone na szwedzki. Wychodzę za ciebie za mąż! - brzmiała jej decyzja, którą przekazała mi w rozmowie zapewne kontrolowanej. – Ile jeszcze możemy czekać? Mieliśmy brać ślub w styczniu. I co? Nie wolno? Prawa obywatelskie nakazują łącznie rodzin! Ja napiszę do Jaruzelskiego! – groziła.

Chyba z przekory, z potrzeby działania, bardziej aniżeli z wiary, że coś tu można zrobić, zająłem się przygotowaniem potrzebnych papierów. Wraz z tłumaczeniem przysięgłym na szwedzki, zajęło mi to prawie miesiąc. Wysłanie tego pakietu pocztą polską nie wchodziło w rachubę, bo nie miałem zaufania do tej instytucji. Po raz pierwszy wykorzystałem moją pracę w porcie – podałem dokumenty kapitanowi fińskiego statku tłumacząc, co jest w środku i opowiadając mu dramatyczną „love story” przerwaną brutalnie stanem wojennym. Chyba się wzruszył i obiecał wysłać kopertę do Szwecji. W tam czasie Roxana mieszkała już Kalmar, na południowo-wschodnim wybrzeżu, na wysokości wyspy Olandia.

Jako obywatelka rumuńska z prawem stałego pobytu w Szwecji, już po rozwodzie, wystąpiła do rządu rumuńskiego o zgodę na małżeństwo z obcokrajowcem. Do tego z Polakiem! Tym razem Ceauşescu zdenerwował się chyba na dobre.

We wrześniu 1983 roku, już po zniesieniu stanu wojennego, dostałem zgodę i paszport na dwutygodniowy wyjazd w odwiedziny do mojej narzeczonej. Nowy reżim polski skrupulatnie przestrzegał przepisów prawa człowieka w zakresie łączenia rodzin! Jednocześnie testował moją lojalność sprawdzając, czy wrócę do kraju na czas. W moim przypadku zostanie nielegalne poza Polską nie wchodziło w rachubę. Tymczasem reżim rumuński nie odzywał się. Roxana wysłała stosowne zażalenie i w końcu maszyna biurokratyczna poszła w ruch. Z wielkim trudem wypluła swoją pozytywną decyzję dopiero w lutym 1984 roku, czyli po dwóch latach oczekiwania!

W kwietniu tego samego roku pojechałem do Göteborga, bo tam teraz mieszkała Roxana, na ślub. Sama uroczystość w ratuszu miejskim trwała zadziwiająco krótko. Dwie minuty: Otworzyły się podwójne drzwi, weszliśmy do sali, gdzie pośrodku czekał na nas urzędnik. Zanim zdążyliśmy podejść do niego, zaczął odczytywać skróconą wersję[1] przysięgi małżeńskiej, którą wcześniej wybrała Roxana. Odpowiedzieliśmy zgodnie – Tak. Urzędnik beznamiętnie pogratulował nam, podał rękę i… koniec. Zabawne.

Rozpocząłem nowy etap w moim życiu, który zgotował mi los rękoma (szponami?) komunistycznej WRONY [2].

Po ślubie musiałem wrócić do Polski, bo dopiero mając odpowiedni dokument mogłem wystąpić do władz obu państw o zezwolenie na emigrację do Szwecji w ramach łączenia rodzin.

Po dwóch miesiącach, nienękany przez szczecińską bezpiekę (widocznie Szwecja nie wchodziła w zakres ich zainteresowań), dostałem paszport, a po kolejnych kilku tygodniach wizę szwedzką na sześć miesięcy. Z pozwoleniem na pracę. W czerwcu 1984 roku gotowy byłem do wyjazdu na stałe. W tym samym miesiącu mój tato doznał zawału serca. Rekonwalescencja przebiegała powoli i dopiero w połowie września mogłem zapakować swojego malucha i przeprawić się przez Bałtyk. Jak zwykle jednym z promów Polferries.

Zamieszkałem u Roxany, w wynajętym przez nią mieszkaniu w ładnej willowej dzielnicy Göteborga.

Ustaliliśmy zasady naszego funkcjonowania. Najtrudniejszą sprawą była różnica w naszej diecie. Roxana była zdeklarowaną wegetarianką, a z czasem stawała się coraz bardziej fundamentalistyczna, co oznaczało, że nie jadła żadnego przetworzonego ręką ludzką lub maszyną, produktu. A więc, co jadła? Łatwiej mi powiedzieć, czego nie jadła. Tak, więc oprócz białka zwierzęcego, w żadnej postaci, nie jadła również łuskanego ryżu, mąki, cukru itp. Zakupy robiła wyłącznie w specjalistycznych sklepach, gdzie sprzedawano stosowne produkty w żaden sposób nietknięte ani chemią ani ingerencją człowieka. Kosztowna dieta.

Roxana studiowała psychologię, dorabiała pracując jako opiekunka osób starszych. Zaangażowała się również w działania grupy studentów wyznających kosmologię. Nie była to sekta religijna, ale ruch filozoficzny narzucający pewien sposób bycia i życia. Począwszy od wegetarianizmu poprzez wiarę w reinkarnację, do pozbawionego materializmu traktowania bytu. Wszystko to było dalekie ode mnie i trudne do entuzjastycznego zaakceptowania głównie dlatego, że na etapie poszukiwania miejsca w życiu, sprawy ducha przyćmione zostały martwieniem się o podstawowe problemy mojej egzystencji.

Zacząłem intensywnie szukać pracy. Z moją ograniczoną znajomością języka szwedzkiego nie miałem szans na tym bardzo hermetycznym rynku pracy. Alternatywą było zapisanie się w kolejkę do biura pośrednictwa pracy, które organizowało kurs języka szwedzkiego oraz kursy adaptacyjne do lokalnego rynku pracy, zgodnie z wykształceniem. Ośmiogodzinny dzień zajęć i kursów traktowany był jako dzień pracy i uprawniał do odpowiedniego wynagrodzenia. We wrześniu 1984 roku nie było ani jednego wolnego miejsca, a czas oczekiwania wynosił około trzech miesięcy.

Praktycznie nie miałem środków do życia. Udaliśmy się z Roxaną do biura opieki społecznej, aby uzyskać zapomogę na tak zwane zagospodarowanie się w nowym kraju. Nie należała mi się żadna „wyprawka”, bo nie byłem uchodźcą politycznym, ani żadnym innym. Nie należała mi się żadna zapomoga, bo Roxana miała dochody z tytułu pracy, które były o jedenaście koron wyższe aniżeli minimalne dochody (na dwie osoby). Naturalnie, w czasie wywiadu na temat naszych wspólnych dochodów deklarowaliśmy brak zasobów finansowych, posiadanych nieruchomości, inwestycji w wartościowych dziełach sztuki oraz majątku ulokowanego w biżuterii. Rowery Roxany, na szczęście nie wchodziły w masę majątkową mającą istotny wpływ na ocenę naszych możliwości finansowych. Natomiast mój maluch byłby przeszkodą w uzyskaniu jakiejkolwiek pomocy. Na szczęście system sprzedaży samochodów w Polsce wyratował mnie z tego kłopotu. Otóż maluchy nabywało się po wniesieniu stosownej przedpłaty, a następnie pozostawało czekanie na cokwartalne losowanie i liczenie na szczęście. W stosownym czasie wniosłem trzy przedpłaty, na siebie i moich rodziców. Po dwóch latach szczęściarą okazała się mama, na którą samochód musiał być w efekcie zarejestrowany. Wyjaśniłem pani przesłuchującej nas w biurze opieki społecznej, że przeprowadzka z Polski pożyczonym od mamy maluchem była dla mnie najtańszą formą podróży i, że zwrócę go podczas najbliższej bytności w ojczyźnie.

Stosowne wyliczenia i ocena sytuacji finansowej małżonków Roxany F. i Jacka K. wykazały, że są oni uprawnieni wyłącznie do jednorazowej zapomogi tak zwanego zaopatrzenia zimowego. Pod warunkiem braku zatrudnienia przez najbliższe trzy miesiące. Nie dostałem żadnej zapomogi. Do dzisiaj nie dowiedziałem się, co wchodziłoby w skład tego „zaopatrzenia zimowego”. Węgiel?

Miałem przed sobą trzy miesiące męczącej bezczynności, której samo wyobrażenie sobie było dla mnie nieznośne. Postanowiłem intensywnie uczyć się szwedzkiego, który zacząłem studiować samodzielnie rok wcześniej, jeszcze w Polsce. Po roku samokształcenia stwierdziłem, że to, co jest w książkach do nauki tego języka, nie ma się nijak do rzeczywistości. Najprostsze pytanie zadane mi na ulicy powodowało we mnie panikę, bo absolutnie niczego nie rozumiałem. Nawet pytania o godzinę. Wtedy miałem nikłe pojęcie o problemie szwedzkich dialektów, które znacznie różnią się między sobą, a ja „studiowałem” język literacki. Różnice dialektu göteborskiego i języka literackiego można porównać z polskim literackim i gwarą poznańską. Ile zrozumie z tej gwary „świeżo upieczony” obcokrajowiec w Polsce, który ukończył kurs języka polskiego?

Postanowiłem udać się na szkolenie do Folkuniversitetet[3]w Göteborgu, gdzie okresowo dawano za darmo kursy szwedzkiego dla obcokrajowców. Po dwutygodniowym oczekiwaniu załapałem się na kurs dla średniozaawansowanych. Cztery godziny dziennie. Z radością wstawałem wcześnie rano, pakowałem tornister i biegłem do szkoły.

Po kilku dniach zapytałem recepcjonistkę w Folkuniversitetet, czego uczą w tej szkole. Dowiedziałem się, że właściwie wszystkiego. Od języków świata, przez rzemiosło artystyczne i nauki polityczne do tańca klasycznego

– A angielskiego też? – zapytałem.

– Też – padła odpowiedź – ale uczą wyłącznie „native speakerzy”.

– Czy mogę porozmawiać z osobą odpowiedzialną za nauczanie języków? – odważnie brnąłem dalej. – Jestem Polakiem i w Polsce uczę języków obcych.

– Rosyjski wykluczony! – brzmiała odpowiedź osoby przekonanej, że w Polsce rosyjski to język narodowy.

– Ale ja uczę angielskiego i hiszpańskiego – broniłem się.

– No dobrze. Skontaktuję cię[4] z kierowniczką sekcji języka angielskiego. 

 

[1]Pełna wersja trwałaby trzy minuty.

[2]Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego. 

[3]Jest to narodowa sieć szkolenia kursowego dla dorosłych, w ramach tak zwanego kształcenia ustawicznego.

[4]Kultura języka szwedzkiego zawiera formę zwracania się na “ty” nawet do króla. To król ma przywilej mówić do poddanego “wy - pan”.

Dodaj komentarz