ODCINEK 05 1971 Węgry

Obłaskawiając Zachód

ODCINEK 05 1971 Węgry

Próba IV

Wrzesień 1971 - Węgry

Przez kilka lat nie miałem odwagi starać się o paszport. Nie chciałem zbierać kolejnych odmów. Pomyślałem, że czas pozwiedzać kraje „demoludów”[1] skoro tego władza nie zabrania.

Serce i duszę ciągnęło na Zachód. No, ale skoro nie można… .

Postanowiłem zacząć od indywidualnego wyjazdu do Budapesztu – Paryża Europy Wschodniej. Ponownie wybraliśmy się z Wiesią, z którą wcześniej "zaliczyliśmy" Jugosławię . Z Warszawy polecieliśmy rejsowym samolotem Lotu, z voucherami PTTK (kto pamięta, co to za skrót?) na noclegi, w kieszeni.

Po udanym locie udaliśmy się do centrum. I tu czar Paryża Wschodu prysnął! Jak znaleźć ulicę, jak skorzystać z komunikacji miejskiej, jak zjeść posiłek? To wszystko okazało się trudniejsze niż można przypuszczać. Czasami śmieszniejsze.

Mój angielski zupełnie się nie przydał, a skoro węgierskie słowa nawet nie przypominają niczego, co znam, zamówienie kurczaka w barze szybkiej obsługi było wyczynem lingwistycznym. Najpierw idzie się do kasy, gdzie trzeba powiedzieć, co się chce; a jak można np. pokazać na kurczaka, skoro kasa znajduje się daleko od baru. A nad kasą lista około trzydziestu potraw, a żadne ze słów nie wygląda jak coś, co się je. Potem z opłaconym kwitkiem, z którego też niewiele wynika, bo pani znowu pyta, co to ma być, do baru, gdzie przynajmniej można pokazać paluchem. Ale i to nie zawsze się sprawdza, bo kolorystyka potraw też może zmylić.

Po długich poszukiwaniach maleńkiej uliczki w dość szemranej, brudnej dzielnicy Budapesztu znaleźliśmy kamienicę, w której znajdowało się mieszkanie – kwatera turystyczna. Co to była za kwatera! Przyjął nas pan ok. osiemdziesięcioletni, tak stary jak wyposażenie tej kwatery. Zapach też był stary. Podobnie pachniała niezbyt świeża pościel. Nasze łóżka/tapczany stały w dużym pokoju stołowym, nieprawdopodobnie zagraconym. Chęć poznania stolicy Węgier była na razie silniejsza od niechęci do naszej kwatery.

Mieliśmy być tydzień. Już drugiego dnia udaliśmy się do biura Lotu, aby zmienić termin powrotu. Udało się. Musieliśmy męczyć się w Budapeszcie tylko cztery dni. Tak, więc męczyliśmy się.

I mokliśmy porządnie, bo padało codziennie. Nawet cygańskie orkiestry grające nad uchem „do kotleta” nie mogły nas już bardziej zirytować. Już niedługo wracamy do domu!!!

Powrót był szczęśliwy, ale trochę dramatyczny. Nasze małe doświadczenie w lataniu spowodowało, że burza nad Polską mocno nas przestraszyła. Rzucało samolotem, a my nie wiedzieliśmy, czy to normalne i czy na pewno wylądujemy bezpiecznie. Wiesia zrezygnowała ze znakomitego posiłku serwowanego w tamtych czasach w samolotach Lotu. Ja zjadłem dwa. Bez korzystania z torebki dla chorych w powietrzu. Wiesia skorzystała.

Niezbyt udany pobyt w Budapeszcie ostudził moją ochotę podróżowania po krajach Układu Warszawskiego. Jakoś ten brak ochoty tkwi we mnie do dziś.

A chęć do wyjazdu na Zachód jeszcze się wzmogła. 

[1]Kraje demokracji ludowej, w nomenklaturze komuny.

Dodaj komentarz